"Musimy być przygotowani". Rząd rozdaje tabletki przeciw promieniowaniu
- Dworczyk wyjaśnił, że dystrybucja substancji nie jest przeprowadzana ze względu na wzrost zagrożenia radioaktywnego, tylko z powodu wojny za naszą wschodnią granicą
- Zwrócił uwagę, że największe zagrożenie płynie z Zaporoskiej Elektrowni Atomowej w Enerhodarze
- Jodek potasu jest rozprowadzany przez powiatowe oddziały straży pożarnej od zeszłego tygodnia
O tym, że jodek potasu trafia do Polaków, rząd poinformował 19 września. Dystrybucja rozpoczęła się już w zeszłym tygodniu. Michał Dworczyk w rozmowie z Polsat News wyjaśnił, że jest to "standardowa procedura" rozmieszczenia tej substancji, którą wysłano z Agencji Rezerw Materiałowych do wszystkich województw.
– Dystrybucja będzie organizowana przez MSWiA, będzie oparta o strukturę Państwowej Straży Pożarnej na poziomie powiatów. Tak, żeby można było tę substancję błyskawicznie zastosować – wyjaśnił.
Jako powód dystrybucji wskazał wojnę w Ukrainie. Zaznaczył zarazem, że nie chodzi o wzrost zagrożenia radioaktywnego.
Czytaj również: Ziobryści szykują zemstę? Po dymisji Kaczmarczyka chcą odwołania kluczowego polityka PiS
– Mamy za wschodnią granicą elektrownie atomowe. Część z nich była ostrzeliwana przez wojska Federacji Rosyjskiej, w związku z czym musimy być przygotowani na każdą ewentualność – wyjaśnił.
Zwrócił zarazem uwagę, że obecnie największe zagrożenie płynie z Zaporoskiej Elektrowni Atomowej w Enerhodarze, która znajduje się pod kontrolą Rosjan. Zaznaczył jednak, że bliżej Polski także są elektrownie jądrowe obok Równego i w Chmielnickim.
Może Cię zainteresować: "Poufna rozmowa" ujawnia kolejne wiadomości. Do Obajtka CV wysłała... Marta Kaczyńska
– W zasięgu rosyjskich rakiet są wszystkie cele na terenie Ukrainy. W tej chwili nie ma takich przesłanek, żeby mówić, że w sposób poważny wzrosło zagrożenie – wytłumaczył.
11 września elektrownia, która jest okupowana przez Rosjan, została całkowicie odłączona. Okupanci wielokrotnie ostrzeliwali obiekt oraz rozmieścili tam ciężki sprzęt.
Jaka sytuacja w elektrowni w Zaporożu? Misja MAEA wyjawiła, co zobaczyła
Ostatnio pisaliśmy w naTemat o inspekcji Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w Zaporoskiej Elektrowni Atomowej. Jej dyrektor generalny Rafael Grossi powiedział, że była tam "zwiększona aktywność wojskowa". Ataki zmusiły też do wyłączenia jednego z reaktorów jądrowych zakładu przed przybyciem inspektorów.
– Mamy bardzo ważną misję do wykonania – zauważył po dotarciu na miejsce Grossi, dodając: "Zamierzamy natychmiast rozpocząć ocenę sytuacji bezpieczeństwa i bezpieczeństwa w elektrowni".
– Zamierzam rozważyć możliwość ustanowienia stałej obecności MAEA w elektrowni, która naszym zdaniem jest niezbędna do ustabilizowania sytuacji i uzyskania regularnych, wiarygodnych, bezstronnych, neutralnych aktualizacji tego, jaka jest tam sytuacja – tłumaczył mediom dyrektor. Przypomnijmy, że elektrownia w Zaporożu jest kontrolowana przez Rosję od pierwszych dni jej inwazji, ale jest obsługiwana przez ukraińskich inżynierów. Każda ze stron oskarża drugą o narażanie obiektu na niebezpieczeństwo poprzez ciągłe ataki w regionie.
Przeczytaj też: "Takiej tępoty, połączonej z niekompetencją...". Tusk cytuje Dworczyka po nowej aferze mailowej
Jak również relacjonowaliśmy, w najnowszym wywiadzie dla Deutschlandfunk kanclerz Niemiec Olaf Scholz zdał obszerną relację ze swojej ostatniej rozmowy z Władimirem Putinem. Przywódca RFN ostudził nadzieje na rychłą zmianę postawy Kremla i zaznaczył, że wciąż nie mają tam świadomości, iż "rozpętanie tej wojny było błędem".
Jednak kanclerz Niemiec wskazał na pewną istotną różnicę między wymianą zdań z początku września a wcześniejszymi kontaktami z Putinem. – Jeśli podsumuję wszystkie rozmowy, które z nim ostatnio przeprowadziłem, to na pewno były postępy – ocenił. W tym kontekście polityk wymownie dodał, że Rosjanie "nie sięgnęli zbyt daleko, co wszyscy wiemy i widzimy każdego dnia".