Oglądasz odcinki w dowolnej kolejności. "Kalejdoskop" to intrygujący eksperyment i... tylko tyle

Ola Gersz
06 stycznia 2023, 13:40 • 1 minuta czytania
Serial, którego odcinki możemy oglądać w dowolnej kolejności. Czegoś takiego jeszcze nie było. Nic dziwnego, że "Kalejdoskop" z Giancarlem Espositem błyskawicznie wdarł się szczyt popularności na Netfliksie. Jako eksperyment netfliksowy hit sprawdza się świetnie, ale jako serial? Nie za bardzo.
Odcinki "Kalejdoskopu" możesz oglądać, jak chcesz Fot. Netflix

Uwielbiamy historie brawurowych napadów. Globalny szał na (przeceniany) "Dom z papieru" w końcu o czymś świadczy. A nie dość, że "Kalejdoskop" to serial o skoku, to jest inspirowany... prawdziwym skokiem. I to nie byle jakim: w 2012 roku w trakcie huraganu Sandy na dolnym Manhattanie z banku zniknęło 70 miliardów (!) dolarów w obligacjach.

Tutaj mamy skok na świetnie strzeżony skarbiec, prawdziwy technologiczny cud, w którym znajduje się 7 miliardów dolarów należących do trzech obrzydliwe bogatych i wpływowych osób, tak zwanych Trojaczków. Mózgiem napadu jest Leo (Giancarlo Esposito), który zbiera ekipę osób obdarzonych kryminalnymi umiejętnościami osób: Avę (Paz Vega), Stana (Peter Mark Kendall), Judy (Rosaline Elbay) i Boba (Jai Courtney). Jednak jego celem jest nie tyle sam skarbiec, ile człowiek, który go skonstruował: Roger (Rufus Sewell).

Paradoksalnie to wcale nie skok jest w "Kalejdoskopie" najciekawszy. Miniserial Netfliksa, którego twórcą jest Eric Garcia, jest skonstruowany jako nielinearna antologia, a jego akcja dzieje się w ciągu 24 lat. Co to oznacza w praktyce? Że osiem odcinków (nie są one ponumerowane, ale zatytułowane kolorami) można oglądać w dowolnej kolejności.

Owszem, mieliśmy już na Netfliksie produkcje interaktywne ("Czarne lustro: Bandersnatch", "Unbreakable Kimmy Schmidt: Kimmy kontra Wielebny"), ale "Kalejdoskop" zupełnie ich nie przypomina. To pierwszy tego typu serial, a raczej serialowy eksperyment. Ale jak to wygląda w praktyce?

"Kalejdoskop", czyli oglądaj, jak chcesz

Odcinków jest osiem: "Fioletowy", który dzieje się 24 lata przed skokiem, "Zielony" (7 lat przed napadem), "Żółty" (6 tygodni przed), "Pomarańczowy" (3 tygodnie przed), "Niebieski" (5 dni przed), "Biały" (dzień skoku), "Czerwony" (dzień po napadzie) i "Różowy" (pół roku po skoku na skarbiec). To kolejność chronologiczna, ale... dość nudna.

Epizody są bowiem skonstruowane tak, że – obojętnie od którego zaczniesz – nie pogubisz się w historii. Możesz więc obejrzeć je tak, jak uszeregowane są na Netfliksie ("Żółty", "Zielony", "Niebieski", "Pomarańczowy", "Fioletowy", "Czerwony", "Różowy", "Biały"), włączać odcinki na chybił trafił albo korzystać ze ściągawek widzów (lub samego Netfliksa). W "Kalejdoskopie" chodzi więc o zabawę narracją.

Ta zabawa ma jedną zasadę: najlepiej, aby odcinek "Biały", czyli dzień napadu, który jest finałem całej historii, obejrzeć na końcu. Ale i tutaj możesz zaszaleć, bo może wolisz zacząć od skoku, a dopiero potem zobaczyć jak właściwie do niego doszło? Wszystko zależy od ciebie. Nie ma tutaj jednej poprawnej kolejności.

Oczywiście każdy widz obejrzy w końcu tę samą historię, ale z zupełnie innej perspektywy. W zależności od wybranego porządku oglądania będziemy mieć zupełnie różne doświadczenia i wrażenia, a bohaterów zobaczymy w innym świetle.

Jeśli najpierw obejrzysz epizod, który chronologicznie dzieje się później, czeka cię więcej pytań i zagadek do rozwiązania. Nie będziesz znać przeszłości bohaterów, ich motywacji czy relacji z innymi postaciami, czego gwarancją będą niewątpliwe zaskoczenia. Gdy później włączysz odcinek "wcześniejszy", w głowie ułoży ci się pełen obraz, a opinia o niektórych bohaterach... diametralnie się zmieni.

Z kolei, jeśli postąpisz odwrotnie – najpierw obejrzysz odcinki, których akcja dzieje się lata przed skokiem, a potem te bezpośrednio przed nim – pozbawisz się zabawy z układaniem puzzli (a na sam motyw układanki wskazuje poprzednia nazwa serialu – "Jigsaw"), ale za to dobrze zorientujesz się w sposobach myślenia postaci i poznasz ich motywacje. Bo czemu właściwie Leo obrał za swój cel Rogera i jego skarbiec?

Wszystko zależy od naszych preferencji. Jest jednak ryzyko: jeśli zaczniemy od odcinków bezpośrednio przed napadem (albo od samego napadu) i na końcu włączymy np. "Fioletowy" (24 lata przed), to możemy pozbawić się emocjonalnej satysfakcji i... lekko wynudzić. Jeśli czujesz, że tak może być w twoim wypadku, lepiej tak pomieszaj odcinki, aby te kulminacyjne (tuż przed skokiem, sam napad i po nim) zostawić na koniec.

Obojętnie jaką kolejność wybierzesz, nie zepsujesz sobie oglądania i bez problemów połapiesz się w fabule. Showrunner Eric Garcia naprawdę postarał się, aby "Kalejdoskop" miał sens i jako eksperyment hit Netfliksa naprawdę się sprawdza. To dobra zabawa i ciekawe doświadczenie, tylko tyle i aż tyle. Gorzej jest jednak z... samym serialem.

Typowy serial o skoku

Jeśli odłożymy na bok narracyjną, nielinearną zabawę (albo po prostu obejrzymy "Kalejdoskop" chronologicznie), nie zostanie nam nic wyjątkowego. Ot, kolejny serial o brawurowym skoku. Nic wybitnego i wyróżniającego się w morzu seriali, lekki i przyjemny serialik na wieczór i do zapomnienia.

Sama koncentrująca się wokół napadu na skarbiec fabuła jest dość wyświechtana i przewidywalna. Odhaczone są w niej wszystkie typowe dla tego gatunku elementy (personalna wendeta, zebranie ekipy, komplikacje, zdrady i konsekwencje, perspektywa policji, problemy osobiste), co samo w sobie nie dziwi, jednak "Kalejdoskopowi" po prostu brakuje pazura i charakteru.

Postacie są pisane grubą kreską, a najciekawszy (i doskonale zagrany) jest Leo Pap. Bez zaskoczeń, skoro mówimy o bohaterze granym przez Giancarlo Espositę, znakomitym aktorze i legendzie "Breaking Bad" oraz "Zadzwoń do Saula". To właśnie on i kalejdoskopowość serialu są w sumie jedynym atutem miniserialu Netfliksa.

Co nie znaczy, że "Kalejdoskop" jest złym serialem. Nie, jest po prostu... przeciętny. Gdyby nie zabawa odcinkami, większość z nas nie zwróciłaby na niego uwagi. To dla niej (i Esposity) warto ten tytuł obejrzeć.