Hiszpańscy nurkowie rozpalili internet. Poławiacze bursztynu zdziwieni, były szef AW: To niepokojące

Katarzyna Zuchowicz
18 stycznia 2023, 18:58 • 1 minuta czytania
– O co chodzi? Jak mogło do tego dojść? Kto za tym stoi? Gdzie są ci nurkowie? Kim oni są? Mam nadzieję, że są już przesłuchiwani przez ABW – płk Grzegorz Małecki, były szef Agencji Wywiadu stawia mnóstwo pytań dotyczących niedzielnego zdarzenia na Bałtyku, które poruszyło Polskę. – Sprawa jest bardzo poważna i niepokojąca. Bardzo źle, że nikt poważny się do niej nie ustosunkował. To sprawy, które w bardzo wielu poważnych miejscach powinny wzbudzić dzwonki alarmowe – mówi naTemat.
Sprawa hiszpańskich nurków rozpaliła internet. fot. FB Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa

Incydent miał miejsce w niedzielę i do dziś rozpala internet do czerwoności. Przypomnijmy, 15 stycznia, przed godz. 2 w nocy, Morskie Ratownicze Centrum Koordynacyjne w Gdyni otrzymało zgłoszenie od Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku. Informacja dotyczyła tonącej jednostki w rejonie ujścia Wisły Śmiałej, która – jak potem się okazało – miała awarię układu sterowania.


Jednostka znajdowała się ok. 5 km od brzegu, a na pokładzie było trzech mężczyzn, którzy mieli być obywatelami Hiszpanii i jak mieli powiedzieć – że szukali bursztynu. "Od co najmniej sześciu godzin nurkowali w tym rejonie" – ustalił portal Trójmiasto.pl. (tutaj pisaliśmy o tym więcej).

Jego ustalenia wywołały poruszenie, zaskoczenie i spekulacje. W internecie, wśród ekspertów od bezpieczeństwa, również wśród poławiaczy bursztynu.

Poszukiwacze bursztynu zdziwieni

– Bursztynu? Tak daleko od brzegu? Sześć godzin? Dziwne to było i podejrzane. Rozumiem, żeby to miało miejsce zaraz po sztormie, że gdzieś było bursztynowe eldorado i oni chcieli to wykorzystać. I że podpłynęli trochę dalej, żeby zobaczyć, czy gdzieś na dnie nie zalegają jeszcze patyki z bursztynami. Wtedy miałoby to sens. Ale tak? Kiedy my na sztorm czekamy chyba z rok? – zastanawia się w rozmowie z naTemat Sylwester Malucha, mistrz świata w Tradycyjnym Poławianiu Bursztynów.

Tłumaczy: – Po sztormie fale wypłukują z dna patyki z bursztynami, czy muszelkami. Jeśli wszystkiego nie wyrzucą i zostaje coś na dnie, to wtedy nurkowie mają pole do popisu. Wchodzą do morza, kiedy nie ma fali przy brzegu. Kiedy patyk leży na dnie, nieruchomo. A wtedy miało wiać. I w takich warunkach wchodzić za bursztynem? To coś jest nie tak.

Eryk Popkiewicz, archeolog, poławiacz bursztynu, autor książki pt. "Pozyskanie bursztynu na Mierzei Wiślanej": – Moim zdaniem tym powinny zająć się służby. Dwa, trzy lata temu Rosjanie nakręcili film o bursztyniarzach, w tym o wydobyciu przez płetwonurków. Rosjanie wydobywali z podobnych łódek wielkościowo (małych). Tyle że mieli dodatkowo ejectory własnej roboty do wydobycia z gruntu bursztynu. 

Medialne ustalenia dotyczące nurków

Portal Trójmiasto.pl podał, że łódź, którą ratowano nie miała oświetlenia nawigacyjnego, czy środków ratunkowych. Że mężczyźni nie mieli uprawnień do jej prowadzenia i nie mieli zgody na nurkowanie. Że nie wzbudzili podejrzeń i po sporządzeniu policyjnej notatki, zostali wypuszczeni.

Jednak w notatce miały się znaleźć numery telefonów, które, jak czytamy, są nieaktywne, a jeden z nich był dziesięciocyfrowy, a nie dziewięcio. Że tylko jeden z trzech mężczyzn miał zostać zidentyfikowany na podstawie dokumentu. I że wszystkich wypuszczono.

W sieci się zagotowało. "Zachodzi pytanie, kim naprawdę byli ci ludzie i co dokładnie robili w nocy pod wodą przez tyle godzin?. Czy nie byli to Rosjanie działający pod przykrywką?", "Szokujące, że polska policja ich wypuściła" – ruszyły komentarze.

Wokół incydentu cały czas rodzą się pytania, teorie i wątpliwości.

– Na zdjęciach nie zauważyłem, żeby mieli siateczkę/woreczek/pojemnik. Nawet płetwonurek sportowy, nie będący poszukiwaczem, ma na stanie woreczek. Jak coś trafi, to do niego wkłada – zauważa Eryk Popkiewicz.

– Skoro nurkowali w nocy powinni mieć latarki ultrafioletowe. W ultrafiolecie z daleka pod wodą widać bursztyn. Nie widziałem ich na zdjęciach, nie wiem, czy je mieli – dodaje.

Sam nie nurkuje, ale zna osoby, które to robią. Jak mówi, w Polsce jest kilkunastu takich pasjonatów. –  Nurkują w różnych miejscach, ale nigdy blisko toru wodnego. W Porcie Gdańskim też bursztyny wyławiali. Potrafią szukać w dużej odległości od brzegu. Ale w nocy nikt nie nurkuje, bo najczęściej jest to niebezpieczne – zaznacza.

Były szef Agencji Wywiadu: Sprawa bardzo poważna i budzi niepokój

Zdziwieni całą sytuacją są eksperci. A także zaniepokojeni.

– To bardzo niepokojące doniesienia. Z tych, które do nas docierają, wynika, że nie mamy pewności, że to byli Hiszpanie. Pojawia się więc pytanie: na jakiej podstawie stwierdzono, że to byli Hiszpanie? Skoro, jak wiadomo, przynajmniej dwie osoby z tych trzech, nie miały dokumentów i tylko deklarowały swoją tożsamość? Mogę się domyślać, że trzecia z nich miała paszport hiszpański. I znów pytanie: czy ten paszport był prawdziwy? Czy to byli Hiszpanie? Osoby hiszpańskojęzyczne? Czy osoby, które mogą być innego pochodzenia, np. jak śmieją się w internecie, byli to "Hiszpanie z Murmańska"? To jest bardzo możliwe – reaguje w rozmowie z naTemat płk Grzegorz Małecki, były szef Agencji Wywiadu (2015-2016), ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego, który przez lata zajmował różne stanowiska w polskich służbach specjalnych. Przez kilka lat był również dyplomatą RP właśnie w Hiszpanii.

Nawet nie chce powiedzieć, jaka była jego pierwsza reakcja na wieść o akcji na Bałtyku. Mówi tylko, że publicznie nie używałby takich określeń.

– Sprawa jest bardzo poważna i budzi niepokój. Bardzo źle, że nikt poważny poważnie się do niej nie ustosunkował. To sprawy, które w bardzo wielu poważnych miejscach powinny wzbudzić dzwonki alarmowe. To, że nikt z władz się nie wypowiada, że pozwolili tym ludziom zniknąć, to bardzo nieroztropne działania w okolicznościach, jakie mamy dziś – po wybuchu gazociągu Nordstream, po zagrożeniu naszych instalacji Baltic Pipe. Wypuszczenie tych ludzi to bardzo niefrasobliwe postępowanie – podkreśla.

Niepokój, jak mówi, budzi, że nurkowie byli tam tak długo. Że poruszali się nieoznakowaną łodzią. 

Pewnie była wypożyczona. Ale fakt, że gdyby nie mieli niecnych celów, to wszystko robiliby inaczej. W związku z tym trzeba założyć, że robili coś, do czego nie chcieli się przyznać, czyli coś niebezpiecznego. To, że najprawdopodobniej podali fałszywe dane personalne, bo na pewno podali fałszywe numery telefonów, co polskie służby przyjęły, nie weryfikując tego to są bardzo poważne uchybienia. W tej chwili nie jesteśmy w żaden sposób tych ludzi zidentyfikować i namierzyć. Najprawdopodobniej trzeba założyć, że mieli coś do ukrycia. To wygląda na działanie osób, które są wprawione w ukrywanie swojej tożsamości Płk Grzegorz Małeckibyły szef Agencji Wywiadu

Płk Małecki czytał komentarze, że nurkowie nie popełnili przestępstwa, że brak zgody na nurkowanie to wykroczenie. – Ale nie możemy tego widzieć wyłącznie w tak wąskim zakresie. Te sprawa powinna być postrzegana z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego, a nie kodeksu wykroczeń – podkreśla.

Na pewno ci ludzie nie byli zbieraczami bursztynu. To jest oczywiste. W związku z tym istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie zajmowali się zbieraniem czegokolwiek, a raczej podkładaniem czegoś. Oni raczej tam coś zostawili. Tym bardziej, że jak pisał portal, pod wodą operowali kilka godzin. Przecież nie robili tam sobie selfie. Płk Grzegorz Małeckibyły szef Agencji Wywiadu

Co mogli tam robić? Zastanawiamy się czysto hipotetycznie.

Płk Małecki: – Albo coś penetrowali, czyli coś obserwowali. Albo być może stamtąd, pod wodą, przemieścili się w inne miejsce. Na przykład w okolice instalacji istotnych ze strategicznego punktu widzenia państwa. A mamy tam: Naftoport, Rafinerię, Port Północny. Mogły to być działania związane z przygotowaniem jakiejś infrastruktury do działań w przyszłości. Do sabotażu, działań wrogich Polsce. Albo coś tam zostawili. Na przykład ładunek wybuchowy.

"Teraz należy pilnie zbadać dno"

Wyobraźnią laika, przez kilka godzin na wodzie/pod wodą można było zdziałać wiele. Internet snuje swoje teorie.

Grzegorz Małecki wspomina o jednej – że być może mieli tam podjąć jakąś przesyłkę, może narkotyki. – Jest to teoretycznie możliwe, ale raczej nie robiliby tego w takich okolicznościach i tak długo – zauważa.

Co powinno zadziać się teraz? Ekspert uważa, że teraz już niewiele jesteśmy w stanie zrobić.

– Należy mieć nadzieję, że polskie siły, np. Formoza, penetrują już tę lokalizację w poszukiwaniu tego, co nurkowie ewentualnie mogli tam zostawić. Należy pilnie zbadać dno, centymetr po centymetrze. I zrobić audyt wszystkich istotnych elementów infrastruktury krytycznej na miejscu – twierdzi.

Być może niepotrzebnie, ale gdyby właściwie z tymi ludźmi postąpiono, nie musielibyśmy tego robić. Drobiazgowo trzeba zbadać w okolicy wszystko, co mogło być zagrożone. Trzeba uruchomić kanał kontaktów ze służbami hiszpańskimi i zweryfikować dane. Podjąć próbę wyjaśnienia i ogłoszenia tego publicznie. Najgorsze jest ukrywanie za zasłoną milczenia, bo to tylko napędza psychozę strachu opinii publicznej.Płk Grzegorz MałeckiByły szef AW

Czy poszukiwacze bursztynu szukaliby w tym miejscu?

Wracając do poszukiwaczy bursztynu. A może to byli turyści z Hiszpanii, którzy wpadli na tak szalony pomysł i się pogubili? Wiadomo, że poszukujący bursztynu zdolni są do wszystkiego.

Jan Piotrowski, rzecznik Nadleśnictwa Elbląg, dużo o tym wie. – Przez wiele lat na Mierzei Wiślanej mieliśmy problem z poszukiwaczami bursztynu na terenach leśnych. Ludzie przyjeżdżali do lasu w nocy, kopali dziury i różnymi technikami, z użyciem wody pod dużym ciśnieniem, pozyskiwali bursztyn wydobywany spod ziemi – opowiada.

– Te działania przez wiele lat były na tyle intensywne, że na Mierzei Wiślanej dużo jest miejsc, gdzie są ślady po takim górniczym działaniu – dodaje.

Jan Piotrowski wspomina o starych mapach polskiej firmy Polsrebro, która przed laty legalnie pozyskiwała bursztyn. – Posługiwali się badaniami geologicznymi tego terenu, mieli mapy geologiczne. Nielegalni poszukiwacze, przynajmniej w lasach na Mierzei, cały czas opierają się o te mapy. Wiedzą, gdzie leżą złoża, jak przebiegają żyły z bursztynem – wskazuje.

Ale czy taka żyła przebiega koło Portu Północnego?

Sylwester Malucha pamięta, jak w porcie w Ustce jeden z nurków wyłowił dużą bryłę. – Gdy pogłębiali wejście do portu, przyszedł sztorm, część patyków wyrzucił. Ludzie się obłowili, ale część patyków została, fale nie wyrzuciły wszystkiego na brzeg. Wtedy nurek zaczął je wydobywać i trafił na jedną z większych brył. Było o tym głośno – wspomina.

Jednak nie tu. – W dawnych czasach, gdy nie było Portu Północnego, w okolicy Górek Zachodnich było bardzo dużo bursztynu. Często przepływaliśmy tam łódką z Wyspy Sobieszewskiej na poławianie bursztynów, bo zawsze było go u nich więcej. Ale od wybudowania Portu Północnego bursztyn już się tam nie pokazywał. Może tylko sporadycznie – mówi Sylwester Malucha.

Czy jako poszukiwacz bursztynu właśnie tam by go szukał? – Nie. Wybrałbym się w stronę Mierzei. Od wybudowania Portu Północnego po sztormie najwięcej bursztynu jest od Wyspy Sobieszewskiej aż po granicę z Rosją – odpowiada.

– Dlatego rozumiem, że pojechaliby na Mierzeję i szukali na wysokości Jantara, Sztutowa. Tam jest zupełnie inne ukształtowanie dna. Tam często po sztormie ludzie wchodzą ze 100 metrów w morze, wyciągają patyki na brzeg i szukają bursztynów. Gdyby tam szukali to, byłoby bardziej prawdopodobne – uważa.

Co to pokazuje o polskich służbach

Na koniec można jeszcze zapytać, dlaczego nurkowie hiszpańscy w ogóle tam się znaleźli? I czy gdyby nie akcja ratunkowa, w ogóle byśmy się o nich dowiedzieli?

– Powstaje pytanie, ilu "takich Hiszpanów" już tam było, o których my nie wiemy. W tej chwili wymaga to podniesienia alertu, w tym wokół instalacji, które w tym miejscu są. To pokazuje, że ktoś nieuprawniony interesuje się tymi obiektami – zauważa płk. Małecki.

Co to pokazuje o polskich służbach? – To na pewno jest wpadka. To bardzo źle świadczy o stanie i przygotowaniu naszego aparatu bezpieczeństwa, nie identyfikując o jaką służbę chodzi. W skali makro to niezdolność państwa do odpowiedniego reagowania na poważne incydenty w zakresie bezpieczeństwa. Dochodzi do tego, gdyż system bezpieczeństwa jest zdemontowany – mówi.

– Pod koniec 2017 roku struktury organizacyjne ABW przeszły gruntowną reformę, która polegała na likwidacji 10 z 15 delegatur terenowych. Rozumiem, że ktoś miał eksperymentalny pomysł, ale w dobie wojny w Ukrainie, dawno powinniśmy te wszystkie pomysły rzucić i zabrać się za poważną odbudowę systemu bezpieczeństwa państw, który znalazł się w ruinie pod rządami Mariusza Kamińskiego – uważa nasz rozmówca.