Łeb lwa a sprawa polska. Rodacy raz do roku stają się znawcami mody, której nie rozumieją
Rubryki i programy spod znaku "jak ona się ubrała" odeszły już jakiś czas temu do lamusa. Widać jednak bardzo nam ich brakuje, bo i co najmniej kilka razy do roku pojawia się kreacja - czy to z czerwonego dywanu, czy z wybiegu - budząca dyskusję wartą lepszej sprawy.
I choć zazwyczaj zasadza się ona na tyle prostackiej, co niewiele wnoszącej dychotomii "podoba - nie podoba" (świat mody drży w posadach, panie Marku!) lub też operuje marnie maskowanym body-shamingiem (tak, ale nie przy takich udach) i ageizmem (wygląda na 40 lat!), zdarzają się stylizacje poruszające subtelniejsze nuty. Ba! Świat idei nawet!
Z modelki-zombie z pokazu Balenciagi można się było pośmiać, podobnie jak z sukienki-omletu Rihanny, ale gdy w grę wchodzą pluszowe lwy - nagle robi się poważnie.
Schiaparelli acz bez Elsy
Ale od początku. Gdy w 2014 roku dom mody Schiaparelli wypuścił pierwszą od półwiecza kolekcję haute couture, oczekiwania były ogromne. Dziedzictwo zobowiązuje - a przynajmniej w świecie domów mody z taką historią. Co prawda moda jest ostatnią z dziedzin, które można by posądzić o tradycjonalizm, ale oglądanie się wstecz po prostu się opłaca.
Nawiązania do kultowych modeli jak np. pudełkowa marynarka Chanel z miękkiego tweedu (aktualnie trwa oblężenie inspirowanych nią ciuchów) są pewniakami sprzedaży. W przeciwieństwie do eksperymentu, który zawsze jest niewiadomą - sezon nie pomieści wszak więcej niż kilku hitów.
A i hity klientelę mają ograniczoną, bo nawet wśród osób, którym zdarza się kupować ubrania od projektantów, niewiele jest inwestujących w rzeczy, które zaraz wyjdą z mody - klasykami staje się wszak promil hitów.
I na tym wyłożyło się Schiaparelli w swoim pierwszym sezonie od czasu zamknięcia w 1954 roku. Zabrakło tak klasyków, jak rzeczy z potencjałem na hit.
Uogólnione nawiązania do historii marki były momentami nieczytelne nawet dla osób, które modą tyle o ile się interesowały. Do tego zero przykuwających wzrok pomysłów charakterystycznych dla początków domu mody (wystarczy wspomnieć, że Elsa Schiaparelli przyjaźniła się z surrealistami, współpracowała z Salvadorem Dalim, a jednym z jej bardziej znanych projektów jest kapelusz inspirowany odwróconym butem na wysokim obcasie).
W kolejnych sezonach było już lepiej - Marco Zanini sięgnął do archiwów i powyciągał z nich charakterystyczne dla Schiaparelli elementy (głównie wzornicze), które spodobały się i współcześnie, choć trudno byłoby je określić mianem awangardowych.
Jego zasługą było choćby wprowadzenie widocznego dziś w sieciówkach trendu na biżuterię z motywem oczu czy ust - oryginalnie stworzonego właśnie przez Elsę Schiaparelli.
Celowo używam tu słowa "wprowadzenie", nie zaś "przywrócenie", bo i w czasach swojej twórczyni broszka-usta (z zębami z pereł) była po prostu zbyt dziwaczna, by kobiety chciały nosić ją na co dzień. O tzw. zabawie modą nikt jeszcze nie myślał.
Wystarczy wspomnieć, że szokowały wówczas i projekty Coco Chanel - głównej konkurentki Schiaparelli - której pomysły były dużo prostsze i praktyczniejsze. I może dlatego, gdy w połowie lat 50. Włoszka zamykała nierentowną markę, Coco wróciła nie tylko do Francji ze Szwajcarii, ale i do pierwszej ligi, z której wypadła nie bez udziału kolegi Diora - powstała wówczas choćby kultowa dziś torebka 2.55 (pikowana na złotym łańcuszku).
Przybrany wnuczek
Dom mody Schiaparelli 2.0. prawdziwy powrót do gry zaliczył dopiero w 2019, gdy stery przejął w nim Daniel Roseberry. Klucz do sukcesu był prosty - mocne osadzenie w id marki. Jego kolekcje były wyraziste, z poczuciem humoru, czasem po bandzie, ale zawsze kobiece i eleganckie - choć raczej elegancją rodem z gali MET niż proszonego podwieczorku.
Jasne, że inspirował się projektami Schiaparelli, ale z przymrużeniem oka. Elsa uczyniła dłonie motywem graficznym w kolekcji - Daniel sięga po stopy i uszy. Elsa lubiła wyrazistą biżuterię - Daniel projektuje kolekcję, w której ubrania są tylko tłem dla gigantycznych naszyjników.
Marka zaczyna zwracać uwagę stylistów i gwiazd. Trafia do sesji zdjęciowych w najbardziej prestiżowych magazynach, a w sukniach Schaparelli zaczynają pokazywać się celebrytki od Michelle Obamy po Kim Kardashian. Bo co jak co, ale że sprzedaż mody luksusowej napędzają dziś znane nazwiska i Instagram, Daniel Roseberry rozumie jak mało kto.
Gołębiogłos
Wreszcie przychodzi 20 stycznia 2021 - inauguracja prezydentury Joe'ego Bidena, podczas której hymn Stanów Zjednoczonych śpiewa Lady Gaga.
Jej strój - czerwona, rozkloszowana spódnica i krótka marynarka ozdobiona złotym gołąbkiem pokoju - jest szeroko komentowany. Raczej się podoba - jak na Lady Gagę przystało jest ekstrawagancko, ale trudno odmówić projektowi elegancji.
Zainteresowanie stylizacją jest tym większe, że wiele osób widzi w stroju nawiązanie do "Igrzysk Śmierci" - Gaga z gołębiem na piersi jak Katniss Everdeen z kosogłosem wieści lepsze czasy dla post-trumpowskiej Ameryki.
Elsa Schiaparelli, która uwielbiała Stany i pomieszkiwała w Nowym Jorku, byłaby pewnie dumna, że projekt z jej nazwiskiem pojawił się na takim wydarzeniu. Ale znając jej przekorną naturę, bardziej mogłoby ją ucieszyć to, co stało się niemal równo dwa lata później.
Haute
Na paryskim tygodniu mody haute couture pojawia się bowiem Kylie Jenner w długiej czarnej sukni z głową lwa naturalnych rozmiarów na piersi. Jeszcze przed pokazem jej zdjęcia obiegają media społecznościowe. Nie chodzi nawet o to, że stylizacja jest dziwna, ale raczej o to, że lew wygląda jak myśliwskie trofeum.
Czyżby Kylie, okrzykniętej kilka lat temu najmłodszą milionerką świata, do reszty odbiło i założyła na siebie łeb martwego zwierzęcia wart setki tysięcy dolarów?
Szybko okazuje się, że 25-letnia celebrytka otrzymała suknię od Daniela Roseberry'ego - dokładnie taka sama pojawi się tego dnia na wybiegu podczas pokazu Schiaparelli.
Turborealistycznych zwierząt w kolekcji jest więcej - czarny płaszcz z głową wilka prezentowany przez Naomi Campbell czy sukienka jak gdyby zrobiona z pumy śnieżnej (oczywiście łącznie z głową).
O pokazie w kilka godzin robi się głośno na całym świecie. W skrócie: skandal, szok i niedowierzanie. Tłumu komentujących nie uspokaja nawet fakt, że głowy to nie żadne trofea, a świetnie imitujące naturę maskotki.
Hejt płynie z prądem wiodącej interpretacji: gloryfikacja polowań, legitymizacja przemocy i tworzenie mody na futra dzikich zwierząt. Bo jak wiadomo, tak to właśnie działa - widzisz lamparcie cętki na wybiegu i już lecisz na safari ze strzelbą pod pachą.
Nie inaczej jest i w Polsce, gdzie jak powszechnie wiadomo, oburzonych nie sieją. Na alarm biją tak miłośniczki małych kotków, jak feszynistki-weganki, a w komentarzach trzy grosze dorzuci i pan Marek ("nie ma na to mojej zgody").
Powiedziałabym - na zdrowie kochani. Nie wiem co prawda, czy oburzenie jest zdrowe, z pewnością jest jednak ekscytujące i darmowe.
Tyle że ta cała obrona pluszowych lwów przed dekapitacją pokazuje coś bardzo znamiennego dla sposobu, w jaki moda przenika do mainstreamu i jak jest w nim postrzegana.
Żeby podyskutować - dajmy na to - o gospodarce Chin, trzeba cokolwiek o niej wiedzieć (choć oczywiście zdarzają się jednostki, dla których nie jest to warunek sine qua non). Do dyskusji o kieckach czy butach rwą się natomiast tzw. wszyscy.
Raz, że "jaki jest ciuch, każdy widzi". A dwa, że trudno nie uważać się za eksperta ubierając się samodzielnie od 30 a czasem i 50 lat. Niektórzy ubierają się nawet z zacięciem, bo i badania pokazują, że tzw. wolne pieniądze wydajemy coraz chętniej na ubrania (a coraz mniej chętnie na tzw. kulturę).
I może tu jest lew pogrzebany - w patrzeniu na modę jako na zbiór elementów, które można wciągnąć na grzbiet. Moda jako sztuka jest postrzegana najczęściej, gdy sto koronczarek haftowało przez sto nocy jedną halkę. Słowem: dużo pracy i zdolności manualnych.
Tymczasem od lat o tym, że moda może być sztuką, świadczy w pierwszej kolejności jej konceptualny charakter (w uproszczeniu chodzi o wizję, pomysły, przekaz).
Każda kolekcja przygotowywana przez dom mody jest pomyślana nie jako zbiór oderwanych od siebie elementów, ale jako całość. Nie inaczej niż album muzyczny albo seria fotografii.
Piekło interpretacji
Zazwyczaj wspomniana całość ma prezentować określoną wizję noszenia się (romantyczna pensjonarka, wamp, dziewczyna z sąsiedztwa - ciuchy niosą wszak skojarzenia z typem osoby). Rzadziej, choć wcale nie rzadko, kolekcje biorą się z inspiracji - bywa, że cyrkiem, bywa, że sycylijskimi madonnami albo wzorami z ludowej ceramiki.
Albo jak w przypadku odsądzanej od czci i wiary kolekcji haute couture Schaparelli - dziełem literackim, którym w tym przypadku była "Boska komedia" Dantego.
W piekle Dantego występują zaś dzikie zwierzęta. Ni mniej, ni więcej niż trzy - dokładnie te, które Roseberry zdecydował się umieścić w kolekcji.
Zważywszy, że lew jest u Dantego symbolem pychy, fakt, że kieckę dostał nie kto inny jak Kylie Jenner, zakrawa na tyle złośliwy co trafny komentarz do współczesności.
Dziewięć kręgów piekła (które są wizją Dantego, nie zaś elementem biblijnym) również ma tu swoją reprezentację. W pierwszym kręgu przebywają postaci szlachetne, acz urodzone przed Chrystusem. Dlatego kolekcja zaczyna się od białych kreacji - ponadczasowego symbolu niewinności, by stopniowo przechodzić w coraz ciemniejsze tony.
Gdyby ktoś nie podłapał motywu piekła, jest i amerykańska raperka Doja Cat - kolejna celebrytka, która przyszła na pokaz Schiaparelli w kreacji z najnowszej kolekcji. A nawet nie tyle w kreacji, co w kompletnej wizji Roseberry'ego.
Skóra raperki została pokryta czerwoną farbą i 30 tys. kryształków Swarovskiego pod kolor. Mało kto rozpoznał Doję Cat pozbawioną włosów i brwi, trudno było za to nie odczytać, że jest postacią diabła o gadziej skórze. Zacieranie granic między ludzkim ciałem a tym, co ma je naśladować, stało się zresztą znakiem rozpoznawczym projektanta.
Beka z kanapy
Kolekcja Schiaparelli nasuwa jednak jeszcze jedną, dodatkową interpretację. Ze swoimi architektonicznymi formami, maskami à la rzeźby, czy biżuteryjnym motywem złotej dziurki od klucza nietrudno o skojarzenie z wystrojem wnętrz. I to wnętrz bardzo konkretnych - należących do kogoś obrzydliwie bogatego.
Mamy tu i sylwetkę z tkaniny à la drewno egzotyczne i suto pikowany zestaw z błyszczącej tkaniny à la kanapa glamour. W ten przepych ozdobne skóry dzikich zwierząt wpisują się znakomicie.
"Gloryfikacja polowań" jest więc raczej prztyczkiem w nos bogatych tego świata eksploatujących środowisko naturalne jak gdyby należało do nich - polowania, podobnie jak prywatne odrzutowce, nie są wszak zabawkami typowymi dla klasy średniej wyższej.
Całkiem, jak gdyby Roseberry sugerował w najnowszej kolekcji, że dla takich ludzi jest specjalne miejsce w piekle. I nie byłyby to pierwszy raz, gdy projektant w zakamuflowany sposób nabija się z własnej klienteli.
Polowania, podobnie jak np. cyrk budzą olbrzymie emocje. Wszak łatwiej współczuć pięknemu i majestatycznemu tygrysowi niż jakimś tam kurom i kaczkom. Tyle że w skali cierpienia zwierząt takie zjawiska są marginalne.
W skórzanych butach i z kotletem na talerzu brandzlujemy się więc jakże szlachetnym współczuciem (pluszowemu!) lwu.
Pomijając już, że futra, pióra i egzotyczne skóry są stałym elementem wielu kolekcji haute couture. Ich tańsze odpowiedniki (i to bynajmniej nie z tworzyw sztucznych) wchodzą i do powszechnie dostępnej mody (któż nie widział w sieciówkach bluzek czy sukienek ozdobionych piórami). Modę na coś, na co stać promil społeczeństwa raczej trudno wylansować, zaś zastąpić można - no cóż - maskotkami właśnie.
Czytaj także: https://natemat.pl/464483,co-to-orgasm-gap-czyli-luka-orgazmowa-ile-procent-kobiet-ma-orgazm