Granice absurdu przekroczone. Wkrótce kongres guru uczących jak rozwijać biznes magicznymi rytuałami
Dzieci wierzą w magię. Dorosłym pozostaje już tylko wiara w cuda. Niekoniecznie w obrazy płaczące krwawymi łzami, ale już w to, że ten milion to jeszcze zarobimy, czy tam, że "on się zmieni" - jak najbardziej.
Może i nadzieja jest matką głupich, ale za to bardzo żywotną - co do zasady faktycznie umiera ostatnia. Tym bardziej że, gdy zaczyna niknąć w oczach, odruchowo chcemy ją czymś podkarmić. Na przykład zapewnieniami - łatwo dostępnymi, a dla nadziei bardzo sycącymi.
Obietnice może składać tak nowy rok, jak nowa szminka czy fryzura, a od biedy i początek tygodnia (któż nie zaczynał diety "od poniedziałku"). Tyle że są i obietnice z gatunku tych ciężkostrawnych, a nawet trujących. Zazwyczaj składają je ludzie.
Szczęście, miłość, pieniądze – tego żaden psychoterapeuta, a nawet i profesjonalny coach nie obieca. Z prostej przyczyny: byłoby to nieetyczne, bo i nie ma żadnej gwarancji, że którekolwiek z tych marzeń się spełni. Zapewnienia tego typu słyszy się zazwyczaj od przyjaciół. Do tych zaś nie zwracamy się z nadzieją na zmianę, ale właśnie po to, żeby poklepali po plecach.
Narodziny coacha uduchowionego
Gwarancjami sukcesów na wszelkich polach hojnie szafują za to samozwańczy (czyt. certyfikowani przez podejrzane instytucje) coachowie. W tym podgatunku szczególnie kuriozalny jest zaś typ, który wyewoluował stosunkowo niedawno: coach-mistyk.
Taki, co to czuje drgnienia wszechświata, ale jednocześnie mówi o milionach na koncie i obiecuje rozwój biznesu. To wszystko jednak nie z materializmu, o nie. Pieniądze mają służyć do realizacji marzeń i wspomagać rozwój już nie biznesu a duszy.
Wiadomo, że jak odnajdywać siebie to na drugim końcu świata i w pięciogwiazdkowym standardzie udającym lokalność. A to już nie są tanie rzeczy, proszę państwa.
Praktyków tego podejścia - coachów, mówców motywacyjnych, guru i innych przewodników duchowych będzie można posłuchać już niedługo na trzydniowym kongresie (tak określają wydarzenie organizatorzy) w Warszawie.
Rytuał płacenia
O evencie zrobiło się głośno za sprawą kuriozalnych fragmentów wystąpień, które miały w założeniu zachęcić do kupna biletów. Największą karierę viralową zrobiło jak do tej pory niespełna minutowe nagranie z udziałem Riyi Sokół - mówczyni motywacyjnej, nauczycielki tantry oraz manifestacji (marzeń i pragnień, nie że jakichś tam manifestacji ulicznych np.).
Sokół opowiada w nim, że za każdym razem, gdy robi przelew na spełnienie swoich marzeń, wykonuje z koleżanką "rytuał płacenia" przy dźwiękach muzyki. Tyle że ostatnio przelew nie przeszedł. Ciągu dalszego wywodu żal byłoby nie przytoczyć:
"Jest napisane, że mam zwiększyć limity. I mam takie: wow, mam zwiększyć limity! Miałam ciarki na całym ciele, bo zobaczyłam, że to dokładnie tak jest! Czasami coś, co nas zatrzymuje, traktujemy jako blokadę, przeszkodę, test od życia… Wchodzę na inną stronę, przesuwam suwaczkiem moje limity, zwiększam je i za chwilę mogę się przedostać do moich marzeń".
Gdybym pisała o mistycznym coachingu po raz pierwszy, pomyślałabym pewnie, że to niewinna historyjka wyjęta z kontekstu. Może i brzmi głupawo, ale kto nie opowiadał kiedyś jakiejś sytuacji, tylko dlatego, że zdarzyła się dwa dni wcześniej.
Tyle że na fanpage’u tej barwnej postaci znajduję ciąg dalszy jej myśli ekonomicznej:
"Skąd moja Publiczność ma coraz więcej pieniędzy? Dla jednych czary mary, dla innych czysta matematyka i świadome obchodzenie się z pieniądzem. Kocham Was za to, że zamiast narzekać na brak pieniędzy, stosujecie moje narzędzia, i macie coraz więcej pieniędzy. To największa radość dla mojego serca!".
Faktycznie, czysta matematyka: rytuał płacenia, nienarzekanie i zwiększanie limitów (czy może być na przykład zwiększanie debetów, jeśli ma się wyższy limit niż stan konta?).
Jeśli mimo wszystko średnio się to komuś klei, to niech porzuci złudną ścieżkę logiki - obfitość (czyt. kasę) trzeba najpierw poczuć.
Riyę Sokół co poniektórzy mogą kojarzyć jako Pati Sokół - pisenkarkę, która wylansowała kilka utworów i w pewnym momencie zniknęła z showbiznesu.
Wiadomo, że chorowała na depresję, a gdy udało się jej z niej wyjść, podupadła na zdrowiu i fizycznie. Zaczęła dużo podróżować, ale też praktykować medytację i tantrę.
W Indiach przeszła ponoć przemianę duchową, po której zdecydowała się na oficjalną zmianę imienia. Tantra pozwoliła jej przepracować problemy z przeszłości, a z czasem stała się i nową ścieżką zawodową, bo i Riya zrobiła wkrótce kursy instruktorskie.
Urlopy mędrcogenne
Historia tyle pozytywna, co dość typowa dla ezo-coachingu. Oto człowiek sukcesu (prawdziwego lub domniemanego) znajduje się w trudnej sytuacji (choroba, rozstanie, wypalenie zawodowe - do wyboru, do koloru).
W przypadku ludzi, którzy nie biorą się potem za nauczanie, skutki są dość przyziemne - przebranżowienie, terapia, zmiana stylu życia. Z pomniejszych odruchów - remont mieszkania, wzięcie psa, nowe hobby, zmiana fryzury, itp., itd.
Przyszły ezo-coach zaczyna zazwyczaj inaczej - jedzie na wakacje. Im egzotyczniej, tym lepiej. W palmowo-wodospadowych okolicznościach przyrody (poleca się Bali, albo Indie - najlepiej Goa, bo gdzie indziej syf) odkrywa na nowo siebie i sens życia.
Oczywiście nie bez udziału tybetańskich mis i/lub: jogi, medytacji, szamańskich rytuałów, jadu żaby, tantry, psychodelików, ceremonii picia kakao, mocy kamieni, samotnej nocy w dżungli.
Może i trochę ironizuję, ale się nie śmieję - różne rzeczy ludziom pomagają i ułatwiają ułożenie sobie pewnych rzeczy w głowie. Jeśli coś jest głupie, a działa, to może wcale nie jest takie głupie.
W odkryciu jak bardzo medytacja jest w stanie poprawić jakość życia (to akurat jest udowodnione naukowo - w przeciwieństwie do pierdol**** o obfitości) i postanowieniu, że nie chce się już pracować za biurkiem, tylko pokazywać innym to, co tak nam pomogło nie ma nic zdrożnego.
Problem zaczyna się, gdy osoby, które mają za sobą jakiegoś rodzaju przeżycie graniczne, zaczynają tłumaczyć innym świat, występując z pozycji guru. Nie jest to raczej kwestia samego mistycznego oświecenia, już prędzej ego osoby, która nagle przywleka mędrcze szaty.
Na wydarzeniach z rodzaju wspomnianego "kongresu balansu życiowego" próżno szukać kogoś, kto nie występowałby, jako "ten, który poznał odpowiedzi". Uprawnienia to tu osobiste przeżycia w mistycznej panierce z dodatkiem sosu z para zawodowych doświadczeń i kursów.
Przykładowo Kamil Sikora, organizator wspomnianego kongresu chwali się na swojej stronie pobytem w ośrodku dr. Gersona - człowieka, który wymyślił dietę "leczącą raka".
Dodajmy dla porządku rzeczy, że skuteczność tej rewolucyjnej metody, zakładająca m.in. częste lewatywy kawowe (taka tam ceremonia kakao au rebours) nie została potwierdzona. W przeciwieństwie do tego, że pomysły radykalnego "oczyszczania organizmu" dr. Gersona są potencjalnie szkodliwe, a już zwłaszcza dla osób chorujących na nowotwory.
Można by machnąć ręką i stwierdzić, że takie rzeczy były, są i będą - pozdrowienia (dw) dla Jerzego Zięby. Problem polega tu na tym, że "takie rzeczy" przyjmują co raz to nową postać - i nie mówię tu o kolejnych pseudo teoriach i nowych suszkach do okadzania mieszkania.
Chodzi o marketing. Usługi, które jeszcze dekadę temu trafiały do grupy tyle wąskiej co bardzo specyficznej, w odpowiedniej pozłotce docierają i do ludzi, którzy na samo meritum (wiedzy tajemnej) nigdy by się nie złapali.
Specjalistka ds. uzdrawiania i marketingu
W przypadku przemiany niegdysiejszej blogerki Tamary Gonzalez Perei w szamankę mieliśmy do czynienia z marketingiem stricte lifestyle’owym. Jako dziewczyna, która zajmowała się modą i miała co nieco do czynienia z dekoracją wnętrz, a w dodatku żyła z publikowania zdjęć (najpierw na blogu, potem na Instagramie) Tamara umiała opakować swój produkt (soul coaching, leczenie dźwiękiem, ustawienia Hellingera).
Oto mamy ładną, młodą i pieczołowicie wystylizowaną dziewczynę, która prowadzi zajęcia w przestrzeni jak z katalogu wnętrzarskiego i oferuje modne dodatki z mistycznym bonusem. Do tego szczypta "autentycznej" egzotyki i wpisanie się w trend zajęć tylko dla kobiet et voila - mamy to.
Tym, co przyciąga do Tamary sporą część klientek prawdopodobnie nie jest żadne tam "uwalnianie kobiecej mocy", tylko raczej otoczka. Siedzenie wśród świec w stylowych spodniach etno i możliwość poznania innych "fajnych babeczek z otwartą głową" brzmi jak całkiem spoko zajęcie na popołudnie, a już zwłaszcza, jeśli ma się nadmiar pieniędzy i wolnego czasu przy jednoczesnym niedoborze znajomych.
Sympozjum trzeciego oka
W przypadku trzydniowego "kongresu balansu życiowego" marketing jest już całkowicie inny, bo i pod nieco innego klienta. Wskazuje na to już sama nazwa - kongres to w końcu coś poważnego, słowo ze świata polityki i nauki. Kongres - to brzmi dumnie (osobiście czekam na sympozjum trzeciego oka).
Żeby podbić rangę wydarzenia, organizatorzy zdecydowali się je zorganizować w dużym centrum konferencyjnym - sektory, identyfikatory, a w pakiecie targi. Poważne wydarzenie dla wanna-be ludzi sukcesu z potrzebami duchowymi.
Kamili Sikora, pomysłodawca i organizator ma w końcu "nieprawdopodobną wiedzę w zakresie duchowości czy też biznesu" (cytat ze strony). I trudno nie zgodzić się z tym, że wiedza Sikory jest faktycznie dość nieprawdopodobna, zapoznając się choćby i pobieżnie z tym, co pisze:
"Gdy zbudujesz fundamenty, odnajdziesz plan duszy, zaczniesz realizować misje zanim postawisz sobie cele to całe twoje życie odmieni się w sposób prosty szybki i fundamentalny".
Plan duszy, a potem to już tylko sukcesy, pieniądze i biznesy. Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że na kongresie pojawią się eksperci we wspomnianych dziedzinach. W miejsce specjalistów i praktyków, dostajemy grono ludzi, którzy przeważnie osiągnęli sukces biznesowy ucząc innych jak… osiągnąć sukces. Incepcja? To nawet nie jest ona.
Jeśli ktoś miałby obawy, że coś z tym całym kongresem jest nie w porządku, to niech się nie martwi - organizatorzy to dobrzy ludzie. Jeśli zapłaci odpowiednio dużo za karnet, zasadzą drzewo w imieniu kupującego. Planeta przede wszystkim!
Może i lot na Bali zostawia ślad węglowy, który przeciętny człowiek generuje przez rok, ale najważniejsze, żeby jeść wegańsko. Słowem: kto korzysta z ezo-coachingu, ten w cyrku się nie śmieje.
Mówcy motywacyjni działają nie od dziś. Często zostają nimi np. byli olimpijczycy czy wpływowi politycy (od czasu do czasu pracuje tak choćby Barack Obama). Spotkanie z człowiekiem, który odniósł spektakularny sukces może być inspirujące - a jeśli nie jest, są duże szanse, że będzie po prostu ciekawe.
To, czym różnią się tego typu wykłady od tych oferowanych na "kongresach trzeciego oka", jest w pierwszej kolejności brak obietnicy. Trudno, żeby powszechnie szanowana osoba obiecywała ludziom coś, czego nie jest w stanie im dać - pokazania drogi do szczęścia, spokoju czy pieniędzy.
Moja mistyczna pół-przyjaciółka
Chwytem marketingowym ezo-coachingu poza bardziej lub mniej zakamuflowaną obietnicą często jest jednak coś, czego od Baracka Obamy trudno byłoby oczekiwać - złudzenie przyjaźni albo chociaż relacji z "nauczycielem".
Jak istotne bywa dla osób korzystających z tego typu warsztatów i usług widać już choćby po tym, czym wyróżnia się VIP-owska wejściówka na "kongres balans życiowego" na tle innych biletów - daje możliwość zjedzenia obiadu (i to trzy razy) z osobami, które mają tam swoje prelekcje.
Potwierdzenie tej tezy nietrudno znaleźć i w innych miejscach - okazuje się np. że istnieje grupa kobiet wykupująca dostęp do wydarzeń tylko dlatego, że pojawi się na nich dana osoba, z którą miały już styczność. I to nawet jeśli były już na podobnych zajęciach.
W opiniach o jednych z warsztatów tego rodzaju czytam, że "nikt nie wierzy we mnie tak bardzo, jak ona (coachka - red.)". No i jasne, może się zdarzyć, że oto mamy do czynienia z kobietą, której rodzina i bliscy są zupełnie niewspierający, a ona potrzebuje tzw. pozytywnego wzmocnienia.
Bardziej prawdopodobne - zwłaszcza, że głosy tego typu się powtarzają - wydaje mi się jednak, że zdarzają się prowadzący karmiący uczestników poczuciem, że nie ma rzeczy niemożliwych ostro doprawionym komplementami.
Tego rodzaju zabiegi równie dobrze co motywacją, mogą być manipulacją. Każdy lubi wszak słuchać komplementów, a już zwłaszcza, gdy ma ich niedosyt w życiu codziennym. I pal sześć, że inspiracje nie inspirują, inkantacje sukcesu nie działają, podobnie zresztą jak rytuał płacenia.
Patrząc na to, co piszą fani ezo-coachingu trudno pozbyć się wrażenia, że płacą nie tyle za spodziewane zmiany, co za poczucie przynależności.
No i oczywiście za odrobinę wiary, która jest dziś towarem deficytowym, a przy okazji wciąż pozostaje z psychologicznych potrzeb człowieka.
***
Na profilu promującym kongres czytam, że "każdy z nas ma w sobie wiadomość, którą może przekazać światu" (nie mylić z: "każdy głupiec ma swoją opowieść").
Nie omieszkam więc przekazać światu wiadomości: Może i proste rozwiązania są najlepsze, tyle że w bardzo złożonych kwestiach nie wystarczają. A złożoną kwestią jest tak poszukiwanie sensu, jak prowadzenie biznesu.
Czytaj także: https://natemat.pl/429775,totalna-biologia-ustawienia-systemowe-leczenie-dzwiekiem-i-tamara-w-tvp