Co wspólnego mają szwajcarskie zegarki i... łosie? Aby to sprawdzić, ruszyłem do śnieżnej Norwegii
– Zapamiętaj, bo to cholernie ważne: Międzynarodowy Festiwal Narciarski, czyli Tydzień Holmenkollen, jest drugim najważniejszym wydarzeniem dla każdego Norwega, zaraz po odbywającym się w maju Dniu Konstytucji! Chociaż w gruncie rzeczy dla wielu osób ta marcowa impreza jest równie istotna, co nasze święto narodowe... Wiesz, tutaj narciarstwo nie jest sportem. To religia! – wyjaśnia mi trzydziestoparoletni Isak, łącząc ów wywód z energicznym wymachiwaniem czerwoną flagą, na której umieszczono niebiesko-biały krzyż.
Jest sobotni poranek, sześć stopni na minusie, a ja (wyekwipowany m.in. w kalesony oraz kubek gorącej czekolady) stałem się elementem wielotysięcznego tłumu kibiców, którzy ściągnęli na – cytując organizatorów dorocznego Tygodnia Holmenkollen – "najlepszy festiwal narciarski na świecie". Tak: po prostu "najlepszy", a nie "prawdopodobnie najlepszy"...
… tutaj nie ma miejsca na fałszywą skromność. Przecież to nie reklama duńskiego piwa, lecz najważniejsze z zawodów sportowych tym w kraju. Dodajmy: w kraju wręcz zafiksowanym na punkcie śniegu i nart.
Mówimy o imprezie, która odbywa się na tym oslowskim wzgórzu już od, uwaga, 140 lat, niezmiennie przyciągając najlepszych narciarzy klasycznych; zarówno speców od kombinacji norweskiej, jak i biegaczy oraz skoczków.
Ci ostatni (włączając w to Dawida Kubackiego, Kamila Stocha, Piotra Żyłę, Aleksandra Zniszczoła, Pawła Wąska i Jakuba Wolnego) przygotowują się właśnie do zmagań na 134-metrowej skoczni Holmenkollbakken.
Natomiast ci przedostatni rozpoczynają właśnie morderczy – liczący 50 kilometrów – bieg ze startu wspólnego. Choć jego trasa przecina bardzo malowniczą okolicę, atleci raczej nie będą skupiać się na kontemplowaniu pięknych widoków. W końcu stawką jest tutaj zarówno tytuł Mistrza Norwegii, jak i cenne punkty w Pucharze Świata.
Pretekst mojej wyprawy do krainy łosiami, trollami i fiordami płynącej? Chodzi o przyjrzenie się z bliska współpracy pomiędzy Międzynarodową Federacją Narciarską i Snowboardową (FIS) a marką Certina, która począwszy od sezonu 2022/2023 jest oficjalnym chronometrażystą najważniejszych zawodów w narciarstwie biegowym.
Dodajmy, iż przy okazji mogę zobaczyć, jak na moim nadgarstku prezentują się najnowsze zegarki Certiny; niektóre z nich są na razie tak strategicznymi tajemnicami szwajcarskiej marki, że gdybym zamieścił w tym materiale ich zdjęcia, to następnego poranka do moich drzwi zapukaliby niechybnie smutni panowie w czarnych płaszczach Strellson, skrywając pod nimi pistolety SIG Sauer...
Czas Certiny
– Funkcja chronometrażysty na zawodach sportowych to gigantyczne przedsięwzięcie, które wymaga zaangażowania dziesiątków specjalistów z najwyższej półki. Oczywiście, z jednej strony kluczowa jest ogromna precyzja pomiarów – czas mierzony jest z dokładnością do 0,001 sekundy. Lecz jeszcze większe wyzwanie stanowi ich powtarzalność, zagwarantowanie stuprocentowej niezawodności całego, naprawdę złożonego i zaawansowanego, sprzętu – klaruje mi Matt, członek ekipy, która w Oslo dba o sprawne działanie zaawansowanych chronometrów, starterów, fotokomórek i zestawów łączności tudzież całego mnóstwa urządzeń, których nazwy nie są nawet znane redaktorowi naTemat.
Jak dodaje mój rozmówca: w świecie, w którym gra toczy się o najcenniejsze trofea (oraz, nie oszukujmy się, wielkie pieniądze) nie ma miejsca na jakiekolwiek, nawet najmniejsze, błędy. Przecież wyścigu nie można powtórzyć, prawda?
Co bardzo istotne, tutaj dostęp do najnowszych technologii to zdecydowanie za mało. Niezbędny jest także ogromny know-how w projektowaniu i konstruowaniu urządzeń służących do pomiaru czasu. Zapytasz: ogromny, czyli jaki?
W przypadku Certiny mówimy o doświadczeniu zbieranym już od roku 1888, w którym to bracia Adolf i Alfred Kurth otworzyli w szwajcarskim Grenchen niewielki warsztat zegarmistrzowski.
Już pierwsze całkowicie autorskie konstrukcje owych dżentelmenów (tworzone od roku 1906, a sygnowane początkowo marką Grana) imponowały nie tylko precyzją, lecz i niezawodnością; nawet wtedy, gdy użytkowane były w naprawdę trudnych warunkach.
Tworzenie urządzeń coraz lepiej znoszących ostre traktowanie – również przez najzagorzalszych miłośników sportu – stało się prawdziwą obsesją firmy. Doprowadziło to do opracowania innowacyjnego systemu DS (to skrót od słów "doppelte Sicherheit", bądź też, jeżeli wolisz, "Double Security", oznaczających podwójną ochronę).
Ta debiutująca w roku 1959 konstrukcja zegarków gwarantowała nie tylko imponującą (gdyż wynoszącą 200 metrów) wodoszczelność i odporność na brud. Była również ponadprzeciętnie wytrzymała – grube szkiełka, wzmocniona konstrukcja kopert i rewolucyjne rozwiązania zastosowane w werkach sprawiały, iż “Deesom” niestraszne były uszkodzenia mechaniczne.
Co istotne, opracowywanie coraz lepszych urządzeń dedykowanych ludziom (bardzo) aktywnym nie odbywało się wyłącznie w sterylnych laboratoriach zegarmistrzowskich. Wiele koncepcji wykuwało się "na placu boju". Czytaj: w trakcie eksploracji trudnodostępnych zakątków naszej planety.
Certina towarzyszyła zarówno śmiałym himalaistom (m.in. podczas ekspedycji, która w roku 1960 jako pierwsza zdobyła ośmiotysięcznik Dhaulagiri), jak i zdobywcom głębin (np. w trakcie realizowanego w roku 1965 programu SEALAB II, w ramach którego amerykańska marynarka wojenna badała zagadnienia dotyczące nurkowania saturowanego i zdolności człowieka do życia w długiej izolacji).
Z biegiem lat firma zaczęła śmiało eksplorować świat sportów motorowych (#ColinMcRae, #RobertKubica), w międzyczasie działając coraz intensywniej na polu pomiarów czasu podczas rozmaitych imprez sportowych.
Jakieś efektowne przykłady z ostatnich lat? Proszę bardzo: w roku 2013 to właśnie Certina stała się chronometrażystą Rajdowych Mistrzostw Świata WRC, a następnie nawiązała ścisłą współpracę z seriami wyścigowymi ADAC GT Masters, GT4 European Cup oraz FFSA GT.
W roku ubiegłym została natomiast oficjalnym partnerem długodystansowych zawodów biegowych Visma Ski Classics Pro Tour, określanych mianem "Tour de France narciarstwa".
– W ten sposób, zbierając coraz większe doświadczenie i zacieśniając współpracę z FIS-em, dotarliśmy do teraźniejszości. Dlaczego akurat biegi narciarskie? Cóż, mówimy tutaj o sporcie, który nie tylko łączy tradycję z nowoczesnością – jest także bardzo "zielony", bliski naturze. No a przecież znajdująca się w naszym logotypie skorupa żółwia symbolizuje nie tylko wytrzymałość i długowieczność. Ma odzwierciedlać również troskę o kwestie związane z ekologią – klaruje mi Rene Furler z firmy Certina.
Skok na kiosk (ze norweskimi kebabami)
Wczesnym popołudniem, po niecałych dwóch godzinach (precyzyjniej: po 1:55:01,5) od startu pięćdziesięciokilometrowego biegu mogę podziwiać, jak linię mety przekracza Simen Hegstad Krüger, który – dodajmy gwoli dziennikarskiej formalności – za owo zwycięstwo otrzyma nie tylko złoty medal, ale i zegarek Certiny.
Jako kolejni wyścig kończą Hans Christer Holund i Martin Løwstrøm Nyenget, a następnie... siedmiu ich rodaków. Oto absolutna norweska dominacja, która wywołuje wybuch ekscytacji nie tylko wśród kibiców używających języka Arnulfa Øverlanda i Jo Nesbø, lecz także tych, którzy urodzili się w ojczyźnie wierzb płaczących oraz bocianów.
Cóż, wśród 36 biegaczy narciarskich, którzy wzięli udział w tych zmaganiach, nie było żadnego Polaka, tak więc naszym rodakom – zdecydowanie najliczniejszej mniejszości w Norwegii – pozostało dopingowanie "nowych swoich", czyli gospodarzy.
Lecz już za chwilę sytuacja zacznie przedstawiać się zgoła, gdyż na strzelistej Holmenkollbakken rozpoczynają się właśnie zmagania skoczków narciarskich.
W liczącym dziesiątki tysięcy osób tłumie zaczęły dominować biel i czerwień, a na trybunach oraz w kolejkach po kebaby z mięsem łosia swojskie zaśpiewy w stylu "Do boju Pooolskooo!" słychać znacznie częściej, niż którykolwiek z języków skandynawskich.
To już! Na belce startowej mości się właśnie pierwszy z zawodników. Za chwilę rozpędzi się do niemal stu kilometrów na godzinę, aby wybić się z progu i... No dobrze, stop, przecież to już temat na zupełnie inną opowieść.
Ja, pokrzepiony kolejnym kubkiem gorącej czekolady, skupiam się na dalszym poznawaniu nowości zegarkowych ze szwajcarskiego Biel.
W gruncie rzeczy – pozwolę sobie na małą wycieczkę osobistą – nie mogłem wymarzyć sobie ku temu lepszych okoliczności. Przecież to właśnie tutaj, w Oslo, na przełomie tysiącleci kupiłem swoją pierwszą Certinę. Przypadek?
Materiał powstał we współpracy z marką Certina