Pielęgniarka mordowała pacjentów dla atencji. Co jest prawdą w nowym hicie Netflixa?

Bartosz Godziński
04 maja 2023, 16:11 • 1 minuta czytania
"Pielęgniarka" jest miniserialem Netfliksa oparty na przerażającej i niestety prawdziwej historii. Pracująca w duńskim szpitalu Christina Aistrup Hansen przez lata doprowadzała na skraj śmierci swoich pacjentów tylko po to, by ich uratować i zdobyć poklask. Nie wszystkim udawało się jednak przeżyć. Serial ogólnie trzyma się faktów, ale jest kilka rzeczy, które wymagają doprecyzowania.
Aktorka Josephine Park (po lewej) wcieliła się w postać morderczej pielęgniarki Christiny Aistrup Hansen. Fot. "Pielęgniarka" / Netflix, kadr z YouTube

Fabuła serialu przypomina film "Dobry opiekun", który w zeszłym roku wyszedł również na Netfliksie. Tym razem jednak mamy do czynienia nie z pielęgniarzem nazywanym "aniołem śmierci", ale pielęgniarką, którą prokurator Michael Boolsen określił mianem "diabła śmierci". Rzecz dzieje się nie w Stanach, a zdecydowanie bliżej – w Danii. To najgłośniejsza sprawa w historii tamtejszej służby zdrowia.

Czy serial Netfliksa trzyma się faktów?

Choć historia wydaje się momentami naciągana, to serial jest mocno inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, a konkretnie reportażem "Pielęgniarka - Historia zbrodni, które wstrząsnęły Skandynawią" Kristiana Corfixena. Czytając zagraniczne artykuły i relację z procesu nie dopatrzyłem się większych różnic w głównych wątkach (bardziej niektóre rzeczy zostały pominięte, o czym za chwilę).

Twórcy dla udramatycznienia serialu jedynie podkręcili znajomość między obiema pielęgniarkami – nie wiadomo, czy naprawdę aż tak bardzo się przyjaźniły i chodziły razem na imprezy, czy były tylko zwykłymi koleżankami z pracy.

Dlaczego nikt wcześniej nie reagował?

Pierwsze podejrzany zgon na dyżurze Hansen wydarzył się w 2012 roku, ale wpadła dopiero w 2015 roku. Jak to możliwe? Właśnie o tym jest główny wątek tego serialu – pomimo tego, że był pokazany obszernie, to jednak i tak do tej pory trudno nam w to wszystko uwierzyć. Cóż, tak to po prostu wygląda, panuje ogólna znieczulica lub jesteśmy bezsilni.

Reżyser Kasper Barfoed w wywiadzie dla netfliksowego portalu Tudum sam przyznał, że czasem wiedza o tym, że coś się złego dzieje, to za mało, by walczyć z systemem. "Chcieliśmy, aby widzowie mogli poczuć, jakie to jest trudne. To nie jest tak, że po prostu wciskasz przycisk i od razu zostajesz informatorem" – zauważył.

Pracownice i pracownicy szpitala Nykøbing Falster, którzy byli świadkami w procesie (łącznie powołano ponad 70 osób), zeznawali, że mieli podejrzenia wobec tej pielęgniarki, bo zawsze na jej zmianie rozgrywały się największe dramaty. Rozmawiali o tym między sobą, a także zgłaszali to bezpośrednim przełożonym. Tak więc nie było tak, że nikt nic nie robił.

Nic jednak nie dotarło potem do kierownictwa – tego akurat nie było w serialu. Dyrektor placówki Arne Cyron zapewniał na sali rozpraw, że gdyby dotarły do niego takie głosy, to od razu by zareagował. Podkreślił, że to wręcz "obowiązek", by zgłaszać uwagi, które mogą zagrozić życiu pacjentów.

Mordowała z zimną krwią, czy miała też jakieś zaburzenie?

"Diabeł śmierci" otruwał pacjentów, by potem ich ratować. Miał robić to dla atencji i pochwał ze strony współpracowników. Wiele osób chce być gwiazdą, ale jednak nie zabija w tym celu innych osób. Prokuratura uznała, że jednym z głównych motywów zbrodni Hansen było histrioniczne zaburzenie osobowości. Zdiagnozowali to lekarze medycyny sądowej, ale w serialu nie poruszono tej kwestii.

Zaburzenie to ma szerokie spektrum, a pożądany efekt jest osiągany na różne sposoby, ale osoby na nie cierpiące są w stanie m.in. posunąć się do ekstremalnych zachowań, by zyskać poklask, uwielbiają być w centrum dramatycznych wydarzeń, są narcystyczne, brakuje im empatii i odstawiają "teatrzyki". Prokurator mówił, że uważała się za "bohaterkę przedziwnej sztuki, w której pacjenci byli statystami". W serialu nie było to wspomniane, ale Hansen potrafiła nawet na Facebooku napisać post w stylu "to była najgorsza zmiana w życiu", by dostać lajki.

Seryjni mordercy często wyróżniają się wysokim IQ. Hansen jednak była przeciętnie inteligentna. Okazała się nieuchwytna z innego powodu. W serialu mogliśmy usłyszeć, że była najlepszą pielęgniarką w szpitalu. I to też w pewien sposób pokrywa się z faktami - żaden ze świadków nie miał żadnych zastrzeżeń dotyczących jej kompetencji. Właśnie doświadczenie zawodowe i znajomość funkcjonowania służby zdrowia (i panujący w niej chaos) napędzane zaburzeniem pozwalały jej "ratować" pacjentów przez lata.

Dlaczego dostała niższy wyrok niż dożywocie?

Dzięki zawziętości, sprytowi i przede wszystkim bohaterskiej postawie Pernille Kurzmann Lundén (drugi człon nazwiska pochodzi od jej męża Nielsa Lundéna, który też jest sportretowany w serialu) udało się ukrócić morderczą "sztukę" Hansen. Była też kluczowym świadkiem w tej sprawie, bo m.in. widziała, jak jej koleżanka pochyla się nad pacjentką tuż przed ustaniem u niej akcji serca (w serialu często padał skrót "NZK" – nagłe zatrzymanie krążenia).

W statystykach szpitala można było wyczytać, że jej dyżury charakteryzowały się nadmierną śmiertelnością, a jednym z dowodów była znaleziona w koszu strzykawka z morfiną i diazepamem (w Polsce bardziej znane jako Relanium). Tę śmiertelną mieszankę (co ciekawe konsultowała ją ze swoim ówczesnym chłopakiem, który był lekarzem, ale nie wiemy, co mu naściemniała) odkryto też w ciałach pacjentów, choć żaden z lekarzy im tego nie przepisywał, a ich wydanie także nie było nigdzie zapisane.

Na strzykawce, którą zabezpieczono dopiero po czasie, nie było jednak żadnych śladów DNA czy odcisków palców (w serialu część pielęgniarek nie nosiła rękawiczek, ale akurat Christine je zakładała). Przede wszystkim brakowało "dymiącego pistoletu", czyli bezsprzecznego dowodu winy, że ta zabójcza mikstura był bezpośrednią przyczyną śmierci pacjentów. Jednak było za dużo innych przesłanek, by nie móc jej oskarżyć.

Jej proces trwał niecały miesiąc. W 2016 roku została skazana za trzy morderstwa (jedno z 2012 r. i dwa z 2015.) oraz jedno usiłowanie zabójstwa (pacjentkę udało się uratować) na dożywocie. Odwołała się i rok później sąd uniewinnił ją z tych najmocniejszych zarzutów. Ława przysięgłych wzięła pod uwagę scenariusz, w którym "przypadkowo otruła pacjentów, bo chciała przynieść im ulgę w bólu".

Ostatecznie uznano ją winną czterech prób zabójstwa i została skazana na 12 lat więzienia. Ponadto była oskarżona o kradzież leków i podanie leków nasennych dla dorosłych swojej 7-letniej córce. Christina Aistrup Hansen zarówno w czasie procesu jak i obecnie uważa się za niewinną.

Autor książki Kristian Corfixen przeprowadził z nią wywiad w więzieniu. "Wiele osób tutaj mówi, że pewnego dnia dojdziesz do punktu, w którym pogodzisz się ze swoim wyrokiem. Ja jeszcze tam nie dotarłam" – wyznała. Powiedziała też, że odczuwa złość i frustrację i raz próbowała odebrać sobie życie. Wyjdzie na wolność w 2028 roku, ale już nigdy więcej nie będzie mogła zostać pielęgniarką, bo utraciła prawo do wykonywania zawodu.