Matki to "zimne suki", gdy nie reagują na krzywdzenie dzieci? Ekspertka: To nie takie proste

Anna Dryjańska
14 maja 2023, 17:59 • 1 minuta czytania
Trwa debata społeczna po tragicznej śmierci 8-letniego Kamila z Częstochowy. Chłopiec był katowany w domu przez ojczyma. Dziennikarz Paweł Sito zwrócił się na Facebooku do matek, których partnerzy maltretują dzieci. "Kim jesteś zimna suko, że patrzysz sobie na to i g**no z tym robisz?" – pyta dyrektor programowy Radiospacji. – To odparowanie własnych emocji, nie analiza – mówi naTemat Jolanta Zmarzlik, terapeutka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
Dlaczego kobiety pozwalają na to, by partner krzywdził ich dzieci? fot. Gijs Coolan / Unsplash

Paweł Sito do matek dręczonych dzieci: Kim jesteś zimna suko?

"A co z matkami?" – zaczyna swój wpis na fejsie Paweł Sito. Dziennikarz zaznacza, że chodzi mu o kobiety, których mężowie lub konkubenci znęcają się nad ich dziećmi.


"Przyjmijmy, że jest 500 tys. sk**wieli, którzy realizują konserwatywne postulaty, by lać dzieci 'dla ich dobra'. Ok, w 100 tys. domów gdyby kobieta to zgłosiła, to sama by dostała. Notabene co to w ogóle znaczy? Czyli malec może być katowany, a ty współczujesz, ale przynajmniej bez siniaków? Powiedzmy, że w 100 tys. bici są wszyscy i matka jest naprawdę w tragicznej sytuacji. Ok, niech będzie 150 tys. takich domów. A co z resztą? Kim jesteś zimna suko, że patrzysz sobie na to i g**no z tym robisz?" – pyta Sito.

Dlaczego matka pozwala krzywdzić dziecko?

Podobne pytania – o brak reakcji kobiet na przemoc wobec ich własnych dzieci – po śmierci Kamila zadaje wielu internautów. NaTemat poprosił o komentarz Jolantę Zmarzlik z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, terapeutkę i wykładowczynię SWPS, która od lat z bliska obserwuje takie sytuacje. 

– Pytanie o to, co z matkami, jest zasadne. Odpowiedź, że są zimnymi sukami, już nie – mówi Zmarzlik.

Specjalistka podkreśla, że wśród matek niereagujących na to, że ich dzieci długotrwale doświadczają przemocy domowej ze strony mężczyzn, udział psychopatek jest znikomy. 

– To promil. Taka matka może się śmiać, gdy mąż przypala dziecko papierosem, może ją bawić, że dziecko płacze lub piszczy. Jednak takich kobiet jest garstka – ocenia terapeutka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Jolanta Zmarzlik zastrzega, że znacząca większość przypadków jest bardziej skomplikowana.

Krzywdzone dziewczynki wyrastają na kobiety obojętne na krzywdę

Terapeutka zwraca uwagę na to, że wiele kobiet, które potem okazują się być niewrażliwymi matkami, od dzieciństwa doświadczało skrajnych form przemocy.

– Jaskrawo widać to na przykładzie mam, które nie reagują na to, że partner dopuszcza się krzywdzenia seksualnego. Gdy się z nimi porozmawia, często okazuje się, że w dzieciństwie także były ofiarami przemocy seksualnej ze strony ojców, dziadków, wujków. Wydawać by się mogło, że to doświadczenie wyostrzy ich wrażliwość, ale dzieje się odwrotnie – trauma tę wrażliwość blokuje – tłumaczy Zmarzlik.

Ekspertka wyjaśnia, że matki z tak dramatyczną przeszłością nie potrafią dostrzec różnicy między normalnym a złym dotykiem, bo od najmłodszych lat były uczone, że ich granice można brutalnie przekraczać, albo wręcz że w ogóle ich nie mają. Dlatego, gdy widzą podobne zachowania mężów lub partnerów wobec własnych dzieci, nie zapala im się czerwona lampka. Nie rozpoznają w tym przemocy. Dla nich to zwykły obraz rodzinnego życia.

– Gdy doświadczamy krzywdy, zwłaszcza długotrwałej i to od osób najbliższych, włącza się mechanizm zamrożenia. Wmawiamy sobie, że to się nie dzieje, albo nie jest tak złe, jak się wydaje. Sami umniejszamy swoje cierpienie. Dzięki temu możemy przetrwać straszne rzeczy, które ktoś nam robi. Nie tracimy zmysłów, ale tracimy wrażliwość na krzywdę: własną i cudzą – tłumaczy Jolanta Zmarzlik.

Tolerancja przemocy wzrasta bardzo łatwo

Specjalistka podkreśla, że ten mechanizm dotyczy nie tylko dziewczynek gwałconych przez członków rodziny, ale przytłaczającej większości z nas.

– Istnieją wybitnie empatyczne osoby, które są na to odporne, ale u lwiej części ludzi tolerancja na przemoc poszerza się bardzo łatwo – wskazuje Zmarzlik.

Terapeutka podaje jako przykład kuratorów i pracowników socjalnych, którzy stykając się z rodzinami, w których obecna jest skrajna przemoc, tracą wrażliwość na jej mniej spektakularne przejawy. – Nie będą przymykać oka na polewanie dziecka wrzątkiem, ale na szturchanie, szarpanie i niedawanie dzieciom obiadu już tak. Mówią mi, że gdyby reagowali w każdej z tych sytuacji, to musieliby odbierać wszystkie dzieci z takich rodzin – mówi ekspertka.

Pracownicy socjalni często nie wiedzą jak wyglądają dzieci z rodzin, którymi się zajmują

Czy to znaczy, że pracownicy socjalni zainteresują się złamaną ręką, ale zignorują ślady przypalania papierosem na ciele dziecka? – Inaczej: oni często tych dzieci nawet nie widują, więc nie mają świadomości, że są jakieś oparzenia. Wiedzą, że w tej rodzinie są dzieci, ale nie mają z nimi styczności. Powód jest prosty. Pracownicy socjalni kończą pracę o 15:00. Dzieci w tym czasie są w szkole, przedszkolu lub żłobku – tłumaczy Jolanta Zmarzlik.

Dlatego – podkreśla – ważne jest, by nauczyciele i sąsiedzi, czyli osoby, które widują dzieci na co dzień, nie liczyli na to, że niepokojące obrażenia lub zachowanie dziecka zwrócą uwagę pracowników socjalnych.

– Istnieje przekonanie, że nauczyciel nie może odwiedzić dziecka w domu. To nieprawda. Każdemu wolno zapukać do drzwi. Jeśli opiekunowie pozwolą nam wejść do środka, można zobaczyć, w jakich warunkach żyje dziecko. A jeśli nie pozwolą, powinno to skłonić służby do działania – mówi Zmarzlik.

Przedstawicielka Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę tłumaczy, że nawet policjant, który odwiedzi rodzinę przypuszczalnie stosującą przemoc wobec dziecka, nie może zażądać, by pokazano mu przedramię czy plecy dziecka, by sprawdzić, czy nie ma na nich blizn, siniaków czy śladów przypaleń. – Ale funkcjonariusz, czy inna osoba, która troszczy się o dziecko, może o to poprosić. Rodzic ma prawo odmówić, ale w przypadku podejrzanych okoliczności ta odmowa też będzie znacząca dla instytucji państwowych – tłumaczy ekspertka.

Gdy przemoc staje się domem

Jolanta Zmarzlik wskazuje, że matki krzywdzonych dzieci, którym zarzuca się obojętność na krzywdę, jaką wyrządzają im mężowie lub partnerzy, często wyrastały w środowisku, w którym zamiast siły spokoju króluje siła pięści.

– Skoro nawet pracownicy socjalni, którzy są tylko gośćmi w tym świecie, szybko się znieczulają na mniej skrajne formy przemocy, to nietrudno sobie wyobrazić, jak bardzo posunięty jest ten proces u osób, które nie znają innego świata – mówi terapeutka.

Ekspertka tłumaczy, że te "zimne suki", jak nazywają je wzburzeni internauci, od małego były uczone, że życie to walka o przetrwanie, w której wrażliwi przegrywają, a inny człowiek, zwłaszcza dziecko, nie jest podmiotem. Liczy się to, kto kogo pokona. Empatyczni ludzie są – w tej optyce – godni pogardy, bo szybko zostają ofiarami, gdy nie wykazują się bezwzględnością konieczną do przetrwania w takim otoczeniu.

– Obojętne matki krzywdzonych dzieci często napatrzyły się na przemocowe relacje między własnymi rodzicami. Jako kobiety nie wybierają mężczyzn silnych, tylko agresywnych, którzy co prawda będą je bić, ale za to ochronią je przed czynnikami zewnętrznymi – mówi Zmarzlik.

Część skrzywdzonych kobiet mimo wszystko chce ratować dzieci

Ekspertka zaznacza jednak, że u części matek, które spędziły swoje dzieciństwo w tak patologicznych warunkach, mimo to wykształca się pragnienie, by ich dzieci miały inaczej, lepiej.

– Na początku mojej kariery zawodowej nie wiedziałam, co robić, gdy przychodziły do mnie kobiety, które mówiły, że one już jakoś przecierpią przemoc, ale nie chcą, by ich partner krzywdził dzieci. Głowiłam się wtedy jak to zrobić, by zapewnić bezpieczeństwo chociaż tym dzieciom. Dziś wiem, że tak się nie da: nie można zapewnić bezpieczeństwa dzieciom, gdy razem z matką mieszkają ze sprawcą przemocy – tłumaczy Jolanta Zmarzlik.

Opieka społeczna dba o rodzinę, nie o człowieka

Tymczasem, relacjonuje specjalistka, polski system opieki społecznej jest nastawiony nie na ochronę człowieka, ale rodziny, a to zasadnicza różnica. Priorytetem jest bowiem utrzymanie integralności rodziny, nawet kosztem krzywdy kobiet i dzieci.

– Pracuje się z rodziną w ten sposób, że sprawcę przemocy wysyła się po raz szósty na terapię, licząc na to, że tym razem coś się poprawi. To zdumiewające. Gdyby ktoś podszedł na ulicy do obcego dziecka i je skopał, nikt nie miałby wątpliwości, że doszło do odrażającego przestępstwa. Zostałby aresztowany, poszedłby siedzieć. Gdy to samo raz za razem ktoś robi dziecku, którym się opiekuje, to nagle mamy do czynienia z delikatną sprawą rodzinną, w którą nie można ingerować – nie kryje frustracji rozmówczyni naTemat.

Tu dochodzi kolejny czynnik, który komplikuje sytuację. – Dynamika przemocy jest taka, że sprawcy przemocy domowej łatwo prośbą albo groźbą skłonić ofiary do wycofania zawiadomienia. Policjanci i pracownicy socjalni są zmęczeni tym, że zajmują się sprawą, jest blisko postawienia zarzutów, a kobieta nagle wszystko odwołuje – mówi Zmarzlik.

Ekspertka tłumaczy, że czasami sprawca przemocy wobec dzieci nie musi nawet specjalnie naciskać na partnerkę, by wycofała zarzuty. – Gdy kobieta nie ma gdzie pójść z tymi dziećmi, gdy nie ma pracy ani pieniędzy, przemocowy partner ma w ręku wszystkie karty – zaznacza.

A niedofinansowana i obciążona brakami kadrowymi pomoc społeczna robi wiele, by rozwiązać problem – na papierze. – Tak, rodzinom, gdzie dochodzi do przemocy, zakłada się Niebieską Kartę. Potem jednak wystarczy zmienić termin "przemoc w rodzinie" na "konflikt w rodzinie", by instytucje państwa mogły umyć ręce. A przemoc trwa – tłumaczy Zmarzlik. To nie dotyczy zresztą tylko pomocy społecznej, ale także tzw. Zespołów Interdyscyplinarnych powołanych do rozwiązywaniu problemów przemocy.

W Polsce prawa rodzicielskie tracą dopiero osoby pokroju ojczyma Kamilka

Terapeutka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę zaznacza, że o sprawie Kamilka z Częstochowy cała Polska usłyszała tylko z jednego powodu: chłopiec doznał wyjątkowo ciężkich, i jak się później okazało, śmiertelnych obrażeń. 

– Gdy ktoś krzywdzi syna lub córkę tak, że nie uszkodzi mu mózgu lub nie połamie kończyn, to koszmar może trwać latami. I nawet gdy matka bierze rozwód, sąd dba o to, by za wszelką cenę ten zły ojciec miał zagwarantowane widzenia z potomkiem, mimo że go głodził, bił, podduszał. Skoro dziecko nie trafiło na oddział intensywnej terapii, to znaczy, że musi się widywać ze swoim oprawcą. Bo prawa rodzicielskie w Polsce traci się dopiero za tragedie takiego kalibru, jak sprawa Kamilka – podsumowuje Jolanta Zmarzlik.

Czytaj także: https://natemat.pl/428044,paulina-k-skrzywdzila-dzieci-dlaczego-joanna-gorczowska-o-cyklu-przemocy