Okropne zachowanie pasierba ofiary Titana. Chwali się "milionami do wydania"
Od tragicznych losów załogi łodzi podwodnej Titan minęło już kilka tygodni. Przypomnijmy, że na pokładzie byli: Shahzada Dawood z 19-letnim synem Sulemanem, francuski podróżnik Paul-Henri Nargeolet, Stockton Rush oraz Hamish Harding. Wszyscy zginęli podczas ekspedycji do wraku Titanica. Ostatni z wymienionych to brytyjski biznesmen, pilot i badacz, mieszkający w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Był założycielem grupy Action i szefem Action Aviation, międzynarodowej firmy zajmującej się pośrednictwem w handlu samolotami z siedzibą w Dubaju.
Hobbystycznie poleciał w kosmos, jako jeden z pierwszych turystów kosmicznych. Był pilotem załogi misji One More Orbit, która ustanowiła rekord świata w najszybszym okrążeniu Ziemi samolotem nad dwoma biegunami. Wielokrotnie uczestniczył też w wyprawach na Biegun Południowy.
Dzięki majątkowi, którego dorobił się na swoich biznesach, był nazywany miliarderem.
Pasierb Hardinga oburza swoją aktywnością w sieci
Tymczasem Daily Mail donosi, że pasierb zmarłego na pokładzie Titana Hardinga, oburza swoją aktywnością w mediach społecznościowych. Brian Szasz, bo o nim mowa, w jednym z tweetów ponoć chwalił się tym, że po śmierci ojczyma ma "miliony do wydania" ze spadku.
Jednemu z internautów miał też odpowiedzieć: "(Otrzymam w spadku - przyp. red.) na pewno więcej, niż ty zarobisz przez całe życie". Innym razem podobno żalił się: "Mam miliony do wydania, a wciąż nie umówiłem się z nikim na randkę" - cytuje jego słowa Daily Mail.
Te słowa wywołały poruszenie w sieci i zostały uznane przez niektórych za "lekceważące i niestosowne". Inni dopytywali, czy aby na pewno "został uwzględniony w testamencie" miliardera.
Serwis wspomina, że majątek po Hardingu mą też odziedziczyć jego córka i synowie oraz żona. "Sprawy spadkowe w Stanach mogą trwać nawet dwa lata" - czytamy.
Czytaj także: To może czekać załogę Titana po godzinie "zero". Lekarz o "kaskadzie objawów"
Kiedy szukano Titana, pasierb Hardinga... wybrał się na koncert
W naTemat pisaliśmy już o pasierbie Hardinga. Kiedy ekipy ratunkowe szukały łodzi podwodnej Titan, Brian Szasz... poszedł na koncert. Mężczyzna miał poinformować o tym, że wybiera się na koncert, gdyż "muzyka pomaga mu w trudnym czasie".
"Może to zostać uznane za brak szacunku, ale rodzina chciałaby, żebym był na koncercie Blink-182. To mój ulubiony zespół, a muzyka pomaga mi w trudnym czasie" - brzmiał wpis na profilu mężczyzny na Facebooku.
Niestety publikacja szybko zniknęła. Jak się okazało, wzbudziła ona tyle kontrowersji, że Szasz postanowił wytłumaczyć się w relacji na Instagramie. Przyznał wówczas, że zaistniała sytuacja jest dla niego bardzo ciężka, pomimo tego ma związane ręce i nic nie może zrobić.
– Dziękuję za miłość i wsparcie. Czas na kilka faktów. Wierzcie lub nie, mam jakieś 100 dolarów. Nie mogę dostać się nad ocean, mam kilka prawnych spraw, które trzymają mnie tutaj na miejscu. Nie mogę lecieć samolotem, nie mam paszportu, siedzę tu od dwóch dni, oglądając tylko wiadomości. Poszedłem na koncert Blink182, bo miałem bilet. Nie bawiłem się jakoś cudownie, nie celebrowałem wspaniałego czasu, po prostu słuchałem starych kawałków i starałem się przez dwie godziny nie myśleć o tej katastrofie. Łódź utknęła na cholernym Titanicu, nic nie mogę z tym zrobić – podsumował.