"Nie znają umiaru, drą się, gubią telefony, nie pamiętają, gdzie byli". Oto "Angole" na wakacjach
- Od lat o brytyjskich turystach słychać, że są plagą i zmorą w czasie wakacyjnych wyjazdów do Hiszpanii czy Grecji. Również w Krakowie dają popalić.
- – Przez ostatnie tygodnie widać, że problem nadal jest. Mam tu na myśli słynną już "kąpiel" pod kościołem Mariackim – mówi lokalna radna.
- – Jak przyjadą na pięć dni, potrafią pić przez pięć dni. Jak są na 3 dni, piją przez 3 dni. I codziennie od otwarcia w południe do 2 w nocy – opowiada kelner krakowskiego pubu
Jeden z krakowskich pubów w centrum miasta. Kelner potwierdza – Anglicy są głośni, drą się, ich śpiewy słychać na odległość i nic nie można z tym zrobić. Mówi, że latem przyjeżdżają do Krakowa w grupach ok. 20 osób. Na ogół w ramach wieczorów kawalerskich.
– Jak przyjadą na pięć dni, potrafią pić przez pięć dni. Jak są na trzy dni, piją przez trzy dni. Codziennie od otwarcia w południe do nocy. I tak przez cały ich wyjazd. Nawet jeśli ktoś jest w stanie taką zabawę zrozumieć, to w ich przypadku zachowanie pewnej kultury nie działa. Ona nie istnieje – mówi.
Żeby nie było – nie chodzi o wszystkich turystów z Wielkiej Brytanii. Podkreślmy to wielokrotnie. Niektóre zachowania można też przypisać innym nacjom. Ale z jakiegoś względu to właśnie oni zwracają na siebie ogrom uwagi w różnych krajach.
– Niektórzy są bardzo mili, cudowni, kulturalni. Wiedzą, jak się zachować, siedzą w ciągu dnia w pubie, elegancko, piją kawę, jedno piwo czy dwa, wypoczywają i wszystko jest w porządku. Ale gdy przychodzi wieczór, alkohol nie ma umiaru. Piją w opór. Sami siebie nie kontrolują. Nie pamiętają potem poprzedniego dnia. Nie pamiętają nawet, w którym pubie byli. Przychodzą na drugi dzień po telefony, po kurtki i nie wiedzą, gdzie je zostawili. Nie wiedzą, czy w ogóle byli w tym miejscu. A my wiemy na przykład, że tej nocy byli kilka pubów dalej. Mamy ze sobą kontakt. Sami im podpowiadamy, gdzie mają iść – opowiada.
Kompletnie nie pojmują ciszy nocnej. Tracą poczucie, czy są jeszcze w pubie, czy już nie. Śpiewają na cały głos.
Kelner: – Brytyjczycy, tak jak my, mają swoje stare piosenki z dawnych lat, które wszyscy znają. Śpiewają je na karaoke, a większość pubów w Krakowie ma karaoke. Wychodzą potem z pubu i kończą śpiewanie na ulicy. Ale totalnie zapominają, że tam są, że jest cisza nocna i wypada być cicho.
Obsługa próbuje ich uciszać: – Cały czas, w nocy, staramy się ich uspokajać, ale możesz upominać ich setki razy i nic. Tłumaczysz im, że jest cisza nocna, że ludzie śpią, że nie chcemy wzywać policji i nic. Wyjdziesz na ulicę, krzykniesz, żeby byli cicho, ale wystarczy, że wejdziesz do środka i znów słyszysz, jak się drą. Za dwie minuty wyjdziesz jeszcze raz i znów to samo. Po trzech minutach zapominają, że mieli się zamknąć i nie krzyczeć. W pewnym momencie już sam na nich krzyczysz. A oni w nocy potrafią kłaść się na środku drogi, jak samochód jedzie, i to jest dla nich śmieszne. Raz jeden skoczył na maskę.
Kąpiel w kałuży przy Kościele Mariackim
Od lat o brytyjskich turystach słychać, że są plagą i zmorą w czasie wakacyjnych wyjazdów do Hiszpanii, czy Grecji. Głośno jest o imprezach, ekscesach alkoholowych czy bójkach z ich udziałem na Majorce. O tym, że lokalne hiszpańskie władze zaczęły walkę z takim zachowaniem, a ostatnio policja na Ibizie i Majorce dostała uprawnienia do zamykania głośnych imprez i nakładania kar itp.
Ostatnio lokalny portal pochylił się zaś nad pewnym zjawiskiem. "Jest to zjawisko, które hiszpańskie społeczeństwo stara się zrozumieć: dlaczego młodzi, pijani, brytyjscy turyści spadają lub skaczą z hotelowych balkonów podczas wakacji w Hiszpanii?".
Zachowanie młodych Brytyjczyków potrafi być tak oburzające, że np. Amsterdam rozpoczął kampanię społeczną, w której apelował do Brytyjczyków w wieku 18-35 lat, by nie przyjeżdżali do Holandii.
Od wielu lat słychać też o zachowaniu młodych Brytyjczyków w Krakowie, który upodobali sobie zwłaszcza na wieczory kawalerskie. Przez pandemię trochę o nich zapomniano. Było ich mniej, mniej rzucali się w oczy. Jednak teraz znów zaczynają dawać o sobie znać. Może nie w takich ilościach, jak wcześniej, ale trzeba przyznać – dość spektakularnie.
– Powszechnie mówi się o nich "Angole", żeby odróżnić ich od turystów angielskich, którzy odwiedzają muzea, wystawy, zwiedzają. Nie można ich z nimi mylić, to dwa zupełnie inne rodzaje turystów. Ci nazywani "Angolami" przyjeżdżają, żeby się napić. Ich sposób zachowania jest karygodny – mówi Barbara Zarzycka-Rzeźnik, krakowska radna z dzielnicy Stare Miasto, szefowa Komisji Praworządności i Porządku Publicznego.
Zauważa, że jest ich mniej niż przed pandemią. Ale widać, że po pandemii wracają. – Potwierdzają to mieszkańcy. Jest trochę lepiej, niż było 2-3 lata temu, ale problem narasta. Dają popalić. Zdarza się bieganie prawie w negliżu, bardzo głośne zachowanie i niestety, mieszkańcy skarżą się od nowa. Przez ostatnie tygodnie widać, że problem nadal jest. Mam tu na myśli słynną już "kąpiel" pod kościołem Mariackim – dodaje.
Głośna w Polsce "kąpiel w kałuży" szybko stała się hitem w sieci. Nagranie pochodzi z początku lipca. Widać na nim paru roznegliżowanych i rozbawionych mężczyzn, którzy przy Bazylice Mariackiej urządzili sobie kuriozalne "pływanie". "Zabawy turystów z Anglii na Rynku Głównym w Krakowie obok bazylika Najświętszej Maryi Panny" – tak zareklamował je autor tego filmiku:
Ludzie w szoku, komentują z oburzeniem, choć nie bez śmiechu.
Kelner z pubu: – Mnie to ani trochę nie dziwi, bo widziałem dużo gorsze rzeczy. Jakbym wszystko miał sobie przypominać, tobym się chyba przekręcił. Ogólnie ludzie są w porządku, dopóki nie pojawi się zbyt dużo alkoholu. Wszystko zależy od człowieka. Niektórzy są super, ale czasem w życiu bym się nie spodziewał, że mógłbym kiedykolwiek spotkać człowieka, który może się tak zachowywać.
"To taka wyrośnięta młodzież angielska"
Barbara Zarzycka-Rzeźnik pamięta na przykład roznegliżowanych Anglików na Rynku Głównym. – Nasz kolega radny Jacek Balcewicz sfotografował panów prawie bez majtek, jakby w stringach, jeżdżących dorożkami po rynku. To był hit. To była żenada. Granice zostały zdecydowanie przekroczone. Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby mieć 20-30 lat i tak się zachowywać. To taka wyrośnięta "młodzież" angielska – wspomina.
Pamięta też sytuację na placu Biskupim, gdzie wiosną 2022 roku uruchomiono fontannę – tryskające z ziemi źródełka. Brała udział w pogwarancyjnym przegląd placu, na miejscu stawiła się wtedy komisja ok. 10 osób.
– Nagle słyszymy jakąś głośną grupę. Zgadliśmy, że to "Angole". To musiał być wieczór kawalerski. Panowie byli w charakterystycznych spodenkach. Jeden był w różowych, reszta w czarnych. I przy nas, przy tej grupie ludzi, ten w różowych spodenkach stanął pośrodku fontanny. Woda się wtedy obniżała, a on ku uciesze kolegów czekał, aż będzie mu tryskała w krocze. Zero skrępowania. Dla mnie to niewyobrażalne. Dorośli faceci? Wszyscy byliśmy w szoku – wspomina.
Sama bardzo często jest w okolicy rynku. Nie raz słyszała krzyki: – Jeśli nawet w ciągu dnia, z jakiegoś ogródka słyszę głośne śmiechy i krzyki, to jak podchodzę bliżej, zawsze są to anglojęzyczni turyści.
Mieszka też w kamienicy, w której wynajmowano mieszkania na krótkie terminy i zdarzały się też brytyjskie wieczory kawalerskie: – To był dramat. Ale jak było głośno, nie czekaliśmy nawet 5 minut, tylko od razu wzywaliśmy straż miejską. Był mandat, ale one są śmiesznie niskie, duża grupa ich nawet nie odczuje.
Co ciekawe, w jej kamienicy mieszka Anglik. – On sam mówi, że jemu jest przykro i jest mu wstyd za tych, którzy tak się zachowują. Mówi, że w Londynie tego nie obserwuje, że to się praktycznie nie zdarza. On jest zszokowany. Mówi, że wstydzi się za zachowanie "Angoli", którzy tu przyjeżdżają – opowiada.
Tuż przed pandemią głośno też było np. o zawodach pijanych Brytyjczyków w Wiśle.
Akcją Respect Kraków docierają do turystów
O zachowaniu brytyjskich turystów powstały już legendy. Zwłaszcza dotyczące tego, że są bardzo głośni i po alkoholu nie mają żadnych hamulców.
– Kiedyś mieliśmy z tym ogromny problem. W tej chwili jest on nieco mniejszy – mówi Bogusław Kośmider, wiceprezydent Krakowa. Wskazuje kilka powodów.
– Po pierwsze ceny w Krakowie są nieco wyższe, więc trafia do nas trochę inny profil brytyjskich turystów. Po drugie mamy akcję "Respect Kraków" i streetworkerów, którzy rozdają ulotki na jej temat. I muszę powiedzieć, że to działa. Reagują na to. Ale, niestety, mają słabe głowy. I tu czasami mamy problemy, gdy ponadnormatywnie zasilają nam Centrum Leczenia Uzależnień, czyli dawną Izbę Wytrzeźwień – przyznaje.
Akcja informacyjno-edukacyjna "Respect Kraków" to nowość. Uczy zasad bezpieczeństwa, ale też zasad zachowania w mieście. Przypomina np. że cisza nocna zaczyna się o godz. 22.00 albo że alkoholu nie pijemy w miejscach publicznych. "Jesteś w mieście polskich królów!" – tak dociera do turystów.
– Nie sądzę, żeby ci turyści, których mamy serdecznie dość, przejęli się tymi ulotkami. Nie sądzę, żeby ulotka zmieniła coś w życiu 30-paroletnich ludzi, którzy przyjeżdżają tu z zamiarem pobalowania, poimprezowania, napicia się i robienia tego wszystkiego, czego nie mogą robić u siebie – uważa radna.
Akcja nie jest jednak bezpośrednio skierowana do turystów z Wielkiej Brytanii, choć wiceprezydent przyznaje, że oni są najgłośniejsi. – Akcja skierowana jest do wszystkich turystów. W czasie pandemii, gdy Anglików nie było, okazywało się, że dalej był krzyk i hałas. I że nie tylko chodzi o turystów zagranicznych – mówi Bogusław Kośmider. Od 1 lipca miasto wprowadziło też nocne ograniczenia w sprzedaży alkoholu w sklepach.
– To są dopiero pierwsze tygodnie, dopiero po sezonie będziemy mogli zweryfikować efekty. Ale myślę, że obie akcje trochę zmieniły nam profil turystów. Nam nie chodzi o to, żeby ich nie było. Tylko o to, żeby byli i się zachowywali. Miejmy nadzieję, że pod tym względem Kraków będzie spokojniejszy – mówi wiceprezydent.
Czy Polska jest tania dla Brytyjczyków
Nasi rozmówcy widzą, że Brytyjczycy lubią Polskę. Zwłaszcza Kraków, bo nie słychać, żeby podobne imprezy z ich udziałem miały miejsce w Warszawie czy w Sopocie. Ale czy faktycznie jest tu dla nich taniej? W dodatku muszą mieć wizę.
"Polska znalazła się w pierwszej czwórce kierunków turystycznych, w których jest najtaniej w Europie. Brytyjscy turyści chętnie z tego korzystają - zostawili nad Wisłą w zeszłym roku 1,2 miliarda funtów - wynika z raportu przygotowanego na podstawie danych Brytyjskiego Urzędu Statystycznego" – podaje "Rzeczpospolita".
– Myślę, że dla nich jest coraz drożej. Ale myślę też, że przyjeżdżają tu, bo wciąż wydaje im się, że na wschodzie jest tanio. A wiele osób żyje w przekonaniu, że w Polsce jest ciągle tanio, bo jesteśmy bardziej na wschodzie – uważa pracowniuk pubu.
I choć krytykuje zachowanie turystów, uważa, że niewiele da się z tym zrobić. – Brytyjczycy kochają Kraków, przyjeżdżają do nas. Jak ich nie będzie, to co zrobimy? – mówi.
Czytaj także: https://natemat.pl/99869,brytyjscy-turysci-problemem-krakowa-pijane-hordy-rzadza-na-ulicach