Snajperzy na granicy Polski z Białorusią. Gen. Skrzypczak mówi, kiedy mogliby otworzyć ogień
Obecność snajperów na granicy polsko-białoruskiej. Z czym jest związana?
O obecności snajperów, czyli żołnierzy wyborowych, którzy zasilają szeregi polskiej armii, napisało na Twitterze Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych. "Wieczorny spacer na świeżym powietrzu – dla zdrowotności. Trening. Strzelcy wyborowi = mistrzowie rozpoznania, nawigacji, pracy z bronią. Cechuje ich pewność siebie, cierpliwość i spostrzegawczość" – czytamy. Wpis opatrzono hashtagiem "z granicy".
Informacja, w zestawieniu z wpisem, który dwa dni później opublikował Stanisław Żaryn, zabrzmiała niepokojąco. Wiceminister w KPRM i zastępca koordynatora Służb Specjalnych powiadomił bowiem, że "białoruskie służby dostarczają na granicę nie tylko migrantów, ale też sprzęt do przekraczania granicy (drabiny, narzędzia do cięcia) i atakowania Polaków (kamienie, cegły, kostkę brukową)".
Snajperzy na granicy nie są niczym nadzwyczajnym
Gen. Stanisław Koziej mówi w naTemat, że obecność snajperów przy granicy nie jest sytuacją, która jest jakkolwiek nadzwyczajna, biorąc pod uwagę ćwiczenia armii, które są tam prowadzone.
– Jeśli rozwija się wojska w strefie przygranicznej, a ćwiczą tam brygady 17 i 12, to wśród tych oddziałów są strzelcy wyborowi i tak jak inni muszą trenować. Dowództwo informuje zresztą nie tylko o ćwiczeniach prowadzonych z ich udziałem, ale także o działaniach pozostałych żołnierzy. Skoro ich tam wysłaliśmy, to oni nie mogą siedzieć w namiotach. Wojsko musi być w ciągłym ruchu i ciągle ćwiczyć. To normalny proces. Nie nadinterpretowałbym sytuacji oczywistych – powiedział generał.
Narracja o zagrożeniu na granicy to niepotrzebne sianie dezinformacji
Faktycznie, tweety Dowództwa Generalnego są mocno wyważone i nie wskazują na rosnące zagrożenie. Tego nie można powiedzieć o tym, co przekazują politycy. Przykładem mogą być słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który mówił w Gliwicach o zagrożeniu ze strony wagnerowców. Generał Stanisław Koziej mówi, że takie działania są zbędne.
– Nadmuchiwanie sytuacji jest po naszej stronie niepotrzebne. To strzelanie sobie w stopę. Z tego cieszą się Rosjanie i Łukaszenka. My powinniśmy raczej niwelować strasznie, a nie je potęgować. Może to stworzyć wrażenie, że my tę wojnę na granicy już prawie prowadzimy, a przecież tak nie jest.
Kiedy snajper może strzelić? Na białoruskiej granicy były takie sytuacje
To jednak nie tak, że skoro na granicy prowadzone są jedynie ćwiczenia, wojsko, w tym strzelcy wyborowi, nie mogą zostać wykorzystani. Mówi o tym w naTemat gen. Waldemar Skrzypczak.
– Jeżeli ten ktoś będzie czynił zamiary użycia broni przeciwko naszym żołnierzom lub celował w naszych żołnierzy, to takie działania mogą zostać podjęte. Reguluje to prawo użycia broni. Jeśli pierwszy strzał padnie z tamtej strony, to sytuacja nie pozostawia wątpliwości. Polscy żołnierze mogą strzelać – tłumaczy nam generał.
Jak dodaje, jeśli padają strzały, wszystko należy dokumentować, bo sprawę z pewnością będzie badać komisja międzynarodowa. – Trzeba fotografować i filmować, żeby ustalić szczegóły – wskazuje.
Sytuacje, w których interweniują snajperzy, nie jest wykluczona. W czerwcu ostrzelany został samochód polskiej straży granicznej, która stacjonowała przy białoruskiej granicy. – Gdyby zdarzyło się to w obecności wojsk polskich, strzelcy wyborowi mogliby otworzyć ogień – tłumaczy generał.
Ilu snajperów na granicy białoruskiej?
Gen. Skrzypczak dodaje, że na 600 żołnierzy, którzy stacjonują przy granicy, jest kilkunastu strzelców wyborowych. – Podczas działań, które są prowadzone w warunkach przy granicy, zawsze z tyłu był jeden i wykrywał ukryte zagrożenie – wyjaśnia.
Generał Stanisław Koziej wyjaśnia jednak, że sama obecność polskich strzelców wyborowych na wagnerowcach, którzy mają obecni być na polsko-białoruskiej granicy, nie robi żadnego wrażenia.
– Po drugiej stronie mamy przeciwnika obytego w bojach. Oni mają świadomość, że po naszej stronie wszystko jest, strzelcy wyborowi również. Sami możemy sobie za to niepotrzebnie zaszkodzić. Ja bym naszym strukturom oficjalnym zalecał wstrzemięźliwość – mówi ekspert i dodaje, że "nie ma sensu niepotrzebnie podbijać bębenka atmosfery zagrożenia agresją".
Gen. Koziej twierdzi, że władze w Polsce za dużo uwagi poświęcają obecności grupy Wagnera na pograniczu, bo to wywołuje w polskim społeczeństwie niepotrzebną presję psychologiczną. To jednak, jak podkreśla, nie oznacza, że na granicy nie mogą wystąpić prowokacje np.w postaci "anonimowych" ostrzelań, a także inne działania.
– Wagnerowcy mogą prowadzić szantaże psychologiczne, prowokacje graniczne czy oczywiście próbować przeniknąć na terytorium Polski, żeby prowadzić działania dywersyjno-sabotażowe. W przypadku tego trzeciego zagrożenie jednak zawsze było i pojawienie się akurat najemników Prigożyna niewiele tu zmieniło. Nieco wzmogło, ale nieznacznie – wyjaśnia.
Patrzyłbym na obecność wagnerowców na Białorusi podobnie do tego jak prowadzą działania w Afryce. Główną rolą Grupy Wagnera jest zorganizowanie systemu kontroli rosyjskiej na terenie Białorusi. Zamiast trzymać swoje wojska, Rosjanie wysłali wagnerowców, którzy kontrolują i zarządzają Białorusią w jej imieniu. Ich rola jest bardziej strategiczna, jako forma kontroli nad niepewnymi władzami Białorusi, którą prowadzą pod przykrywką szkoleń, niż strategiczna. Nie są grupą przygotowaną do agresji zbrojnej na terenie Polski.