Perfekcjonistka, która manipuluje… wyłącznie sobą. Widziałam pierwszy odcinek "Doda. Dream Show"
Za czym goni Doda? Widziałam pierwszy odcinek "Doda. Dream Show"
Dodę mało kto rozumie. I to rzuca się na pierwszy plan reality "Doda. Dream Show". Miałam okazję zobaczyć przedpremierowo pierwszy odcinek programu, który w tym roku jest wisienką na torcie jesiennej ramówki Polsatu. Wy zobaczycie go już 4 września (poniedziałek) o godz. 20:05.
Artystka, którą pozornie doskonale znają niemal wszyscy rodacy, daje do zrozumienia, że skoro mało kto ją rozumie, to w końcu przyszedł czas, by pokazać się kompletnie sauté. Zdaje się, że ona sama stosunkowo niedawno dała sobie przestrzeń na poznanie samej siebie.
Doda na wiele spraw, zwłaszcza tych związanych z jej pracą i pasją - muzyką, reaguje bardzo emocjonalnie, gwałtownie, stąd wrażenie przerysowania i teatralności. Ludzie odczytują to jako fałszywość, bo w naszych polskich, kulturowych ramach przyjęło się, że wiarygodne i stabilne są tylko osoby, które są powściągliwe. Od małego jesteśmy uczeni, by kisić emocje.
Rabczewska w miarę swoich sił zawsze starała się je pokazywać, nie zważając na oceny innych. I sądzę, że właśnie to uratowało ją przed totalną destrukcją, usunięciem się w cień na amen i pogrążeniem w bezkresnej depresji.
Jest wypełniona emocjami po brzegi. W niej buzuje, z niej wręcz tryska i się wylewa. Jestem przekonana, że niejednokrotnie sama była przestraszona sobą. Chciała zahamować spiralę, która nakręcała się w jej głowie. Ale niestety - takie są "uroki" dwoistej natury.
Bo Doda na zewnątrz przestawia się jako ta żywiołowa, pełna życia, gadatliwa, inteligentna, z ciętym żartem i ripostą. Jednocześnie przekonuje, że jest introwertyczką, która bardzo ceni sobie czas spędzany w samotności. Nie lubi naciskać na siebie i do czegoś się zmuszać. Zapewnia też, że prywatnie jest bardzo spokojna.
I to jest obszar, gdzie artystka trochę nadal manipuluje samą sobą. Podkreślam - manipuluje, a nie kłamie. Wie, że w spokoju jest siła i stabilność, której pragnie w sferze prywatnej, ale jej wewnętrzne "ja" potrzebuje ciągłej stymulacji.
Piosenkarka nudzi się w rutynowych sytuacjach i ciągle szuka pobudzenia intelektualnego. Przez to naprawdę ciężko jej naprawdę odpocząć, przewietrzyć głowę, zdystansować się.
To też ciężki kaliber dla jej potencjalnego partnera na życie. Z jednej strony Doda chce ostoi i silnego ramienia, kogoś, kto ją przytrzyma i powie "rób swoje, ja jestem obok, jak będzie potrzeba to cię porwę i odgrodzę od wszystkiego, co cię przytłacza". Z drugiej strony Rabczewska nie do końca na to pozwala. Dlaczego?
Bo nie lubi się zmuszać do czegoś, ale i tak narzuca sobie presję w obszarach, które ją interesują, w których chce się spełnić. Bo pracę, którą nienawidzi przez show-biznesową otoczkę, jednocześnie bardzo kocha. Wcale nie chce z niej, póki co rezygnować. Pragnie tworzyć muzykę i widowiska, które przyniosą jej fanom ciarki.
Jest wciąż nienasycona - dlatego robi trasę "Aquaria Tour", której kulisy powstawania zobaczymy w kolejnych odcinkach (dowiemy się też o datach koncertów). To projekt, który wysysa z wokalistki ostatnie "soki".
Doda wymyka się schematom. Ceni wolność i niezależność, ma zdolność do patrzenia w przyszłość i myślenia wizjonerskiego. To czyni ją artystką z krwi i kości.
Ale co jest jednocześnie największym darem i przekleństwem Dody?
Ma obsesję na punkcie "perfekcji" i twardo stoi przy swoim. Czasem aż za twardo. To dobre w kontekście biznesowym i artystycznym, bo nie idzie na łatwiznę i nie wyznaje półśrodków. To jest wyznaczanie jakości. Nie jest to zaś do końca dobre w kontekście relacji z ludźmi.
Gwiazda nie uznaje kompromisów, ale chce np. od swoich współpracowników kompleksowego wsparcia, świeżości i zaangażowania. Ma wizję i kropka. Ale tak się nie da. Musi w końcu komuś zaufać, wysłuchać ludzi, którzy chcą jej pomóc, wykazać się większą cierpliwością i zrozumieniem. Nie każdy jest bowiem wizjonerem jak ona.
Sama przecież nie zorganizuje sobie od A do Z trasy koncertowej - nie zrobi wszystkich elementów scenografii, nie uszyje strojów, nie zrobi dziesięciu choreografii.
Po obejrzeniu pierwszego odcinka dziennikarze, którzy też byli obecni na przedpremierowym pokazie, zaczęli dyskutować o formacie. Zgodziliśmy się w tym, że jest na tyle dobrze zmontowany i absorbujący, że masz wrażenie, że 45-minutowy odcinek trwa 2 minuty. Od razu masz apetyt na kolejny.
Ale nie zgadzam się z inną tezą, którą usłyszałam. Mianowicie, że "Dream Show" to program, który zainteresuje wyłącznie zagorzałych, największych fanów Dody. To nieprawda. Dużo tam tzw. życiówki - obaw, rozterek, wzruszeń i radości - z którymi może utożsamić się każdy wrażliwy widz, nie tylko fan piosenkarki.
Cena rozliczania się ze sławą i demonami przeszłości
Doda z pewnością nie jest pomidorową czy nutellą, żeby wszyscy ją lubili jako człowieka czy artystkę. Ale jednego nie można odmówić - jej historia jest naprawdę ciekawa. Nie tylko z punktu popkulturowego, kiedy patrzymy na nią jako na muzyczną gwiazdę, ale także, kiedy spojrzymy na nią jak na zwykłą dziewczynę, która jest oddana najbliższym, ma w sobie mnóstwo miłości do otaczającego ją świata.
Ludzie prymitywni emocjonalnie chcieliby od Dody, aby ta była "konsekwentna" - skoro pokazała przed kamerami "całą d*pę", rozpadła się na milion kawałków, opowiadając o swoich traumach, to żeby w tym proszku, w tej rozsypce została. Ale ona tego nie robi.
I w tym jest szalona siła. Wie, że zostanie oceniona, niezrozumiana, przeżuta i wypluta przez część rodaków. Ale taka jest cena rozliczania się z życiem i ze sobą. Ona przez drogę, którą wybrała, musi rozliczać się jeszcze z tłumem. Czy na pewno musi? Nie, ale czuje taką wewnętrzną potrzebę, a Polsat dał jej do tego "scenę" i narzędzia.
Doda przez trudne doświadczenia zbudowała żelazny pancerz. Dajcie jej szansę, by mogła go przed wami, choć częściowo zdjąć. Ja życzę jej, żeby mimo bolesnej przeszłości stopniowo porzucała tę skorupę, by wyswobodziła się z przeświadczenia, że cały czas musi o wszystko walczyć, bo to wykańcza.
A! I żeby nie była taką "Zosią-Samosią". Wielu z nas lubi udowadniać sobie, że ze wszystkim damy radę sami - ale takie bohaterstwo też ma kres! Czasem warto ściągnąć pelerynę i skorzystać z tego, że ktoś wyciąga w naszą stronę pomocną dłoń.