Zmieńcie wreszcie ten język. Byłem na pogrzebie i chrzcie i nie mogę uwierzyć w to, co usłyszałem

Rafał Badowski
05 września 2023, 12:20 • 1 minuta czytania
Nigdy nie lubiłem walenia w Kościół dla zasady. Bo to śmieszne dziadki w złotych sukienkach, bo technologia i nauka wypiera wiarę, bo to niemodne, zaściankowe, niezachodnie. A my jesteśmy z wielkich miast i musimy podążać za Europą. Nie, to nie jest takie proste. Ale byłem ostatnio dwa razy w kościele – z okazji pogrzebu i chrztu. I nie mogę pojąć, co księża mają w głowach.
Księża mówią do ludzi archaicznym językiem. Tak dzieje się także w Warszawie. Fot. Unsplash

Długo broniłem Kościoła w rozmowach ze znajomymi, gdy wszyscy na ogół w niego już walili, bo tak wypadało. No ale dłużej się po prostu nie da. Liczne skandale pedofilskie, a zwłaszcza to, jak na to reagują hierarchowie, skutecznie wymazały wszystkie sentymenty z poprzednich dziesięcioleci.


Ale jest coś jeszcze ważniejszego. Podczas gdy kościoły świecą pustkami, notują fatalne wyniki uczestnictwa wiernych w mszach świętych, jest ogromny kryzys powołań, język księży pozostał ten sam, a nawet, jak zauważają też moi znajomi, zradykalizował się, bo ludzie odchodzą od Kościoła.

A jak odchodzą, to księża pokazują swój ból pewnej części ciała i potępiają wiernych. Wyżywają się na tych ostatnich, którzy wbrew temu, jak zachowują się duchowni, postanowili jeszcze przy tym Kościele mimo wszystko zostać. Czy to jest mądre?

Nie pojmuję tego, przyjmując ich prawa do obrony litery wiary, jak można w ten sposób mówić do ludzi. To już nie chodzi o to, że pewien gość podający się za księdza w Radzyniu Podlaskim zwracał się do dzieci przyjmujących komunię i ich rodziców w pogardliwym tonie i mówił, że po roku i tak dzieci przestają chodzić na religię. Że postanowił wtrącić krytyczny akapit o aborcji, nazywając "nienarodzone dzieci" "chemicznym materiałem odpadowym". A komunia to przecież ma być święto dla całej wierzącej rodziny, w założeniu coś radosnego. Nie chodzi też o to, że w Łomży na chrzcinach, jak opowiada mi redakcyjna koleżanka, ksiądz zaczął grzmieć, iż ludzie, którzy dzisiaj odchodzą od Kościoła, "są egoistami, nic ich nie interesuje". To naprawdę nie czas i miejsce na takie uwagi.

Kościół mówi tak do wiernych nie tylko na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie

Jednak ostatnio upewniłem się, iż prawdopodobnie w najbliższym czasie nic się nie zmieni, a będzie jeszcze gorzej. Uczestniczyłem, chcąc nie chcąc, w dwóch rodzinnych uroczystościach - pogrzebie i chrzcie. Obie były w Warszawie. Parafia w Wólce Węglowej, pogrzeb cioci, siostry mojej babci. Ksiądz, poza tradycyjnym pomstowaniem, że świat zwariował, przewrócił się do góry nogami, wskazując oczywiście na LGBT, podziękował nam za "godny" – to słowo mocno podkreślił – pochówek. Zwracał się do nas w tonie, jakbyśmy doskonale to wiedzieli, iż katolicki pogrzeb po prostu należał się zmarłej. Naprawdę nie wziął pod uwagę tego, że przynajmniej niektórzy z nas przyszli pożegnać ciocię czy siostrę po prostu dlatego, że nią była, a nie dlatego, że pogrzeb jest kościelny? Albo nawet mimo tego? Co za "wyczucie"... Na pogrzeb przyszła też moja 90-letnia babcia, podkreślam, siostra zmarłej, do której zwracał się przy wszystkich z podziękowaniami za "tak godny" pochówek bliskiej. Przypominał jej wymownie, że leży w tym grobie również już jej druga siostra. Być może oczekiwał ciągu dalszego tej tradycji. Zabrzmiało to strasznie. Cała uroczystość opierała się na podkreślaniu tego, jak dobrze zachowała się rodzina i pomstowaniu na ludzi odchodzących od Kościoła. Czy naprawdę nawet pogrzebu nie można uszanować?

Parafia na Pradze Południe, chrzest dzieci. Widać było, że rodziny czują autentyczną radość z tego, że są wśród nich ich najmłodsi członkowie i członkinie. Podczas kazania ksiądz musiał jednak im to zepsuć, musiał wtrącić swoje trzy "potępiające" grosze, mimo że na oko miał tylko z 40 lat.

Problemem (dla niego) było to, że małe dziecko biegało po kościele i głośno się zachowywało. Rzeczywiście, "straszny" brak szacunku. Gdy mamie wreszcie udało się je uciszyć, zrobił poważną minę i powiedział "dziękuję".

Mało tego, zaczął absurdalny wywód o tym, jakich dziś mamy "bożków". Jeden z nich to "rozpusta seksualna", a drugi "ekologizm". Było też o tym, że ludzie w dzisiejszych czasach potrafią płakać, gdy umrą małe szczeniaczki. Co w tym złego? I wiecie, co dodał? Że tak płaczą za tymi pieskami, a w ogóle nie obchodzi ich los dzieci nienarodzonych, czyli poddanych aborcji... Wyczucie momentu po prostu "perfekcyjne". Naprawdę nie wiem, kogo można przekonać w ten sposób do powrotu na łono Kościoła. Dalej zaczął analizować, czy na pewno jak wstaliśmy w niedzielę, to pierwsza nasza myśl była o zbawcy Jezusie Chrystusie? Bo, jak mówił, ludzie dzisiaj chodzą w weekend do klubów. Do klubów, zamiast myśleć o Bogu. Samo określenie "do klubów" zabrzmiało pejoratywnie. Jakby tam była z założenia jedna, wielka rozpusta. Sodoma i Gomora.

Mógłbym tak długo, ale każdy na pewno zna takie przykłady z własnego otoczenia. Nie mogę jednak zrozumieć, jak można być aż tak nieogarniętym. Widząc totalne, coraz większe pustki w świątyniach, oni tę pozostałą garstkę jeszcze piętnują i straszą piekłem. Wylewają na nich swoje wszystkie frustracje, w pewien sposób szantażując moralnie.

Rozumiem, że promując wiarę, nie mogą po prostu dostosować się do współczesnego świata, jak każdy koniunkturalista. Ale powinni raczej mówić o rzeczach pozytywnych, przyciągać, jak każdy człowiek, który chce, żebyśmy go tak po ludzku lubili. Używając wyłącznie potępiającego, wykluczającego języka, nie osiągną nic. Mówiąc po ludzku, kijem Wisły nie zawrócisz. Oczywiście nie chodzi o to, by "wyparli się" zapisanej w Biblii wiary, ale naprawdę przydałoby się minimum kompetencji komunikacyjnych. Może trochę uśmiechu, pozytywnego podejścia. Naprawdę, nie ma w tym nic złego, nawet jeśli się jest księdzem, można lubić ludzi.

Bo oni wyglądają jak żywcem wyjęci z lat 80. A wtedy Kościołowi się po prostu należało, bo walczył z komuną. Te czasy minęły jednak dawno. I najwyższa pora się obudzić.