Ruszyłem w góry z TOPR-owcami. Udało mi się wrócić na równiny, aby zdradzić ci sekrety ich pracy
Plan wyjazdu jest mocno napięty, a moje ceperskie ciało dostanie tutaj spory wycisk. No ale przecież nie przyjechałem tutaj po to, aby się wałkonić, zalegać w luksusowym hotelu i w nieskończoność objadać się kwaśnicą zagryzaną oscypkami.
Zamiast tego, zaproszony przez markę Škoda – od ponad dwóch dekad współpracującą z Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym – przyjrzę się górom z perspektywy tutejszych superbohaterów, chroniących zdrowie i życie turystów.
Dodajmy: całego mnóstwa turystów, gdyż jedynie w roku ubiegłym Tatry odwiedziło niemal 4,6 miliona osób. Czy wiesz, że o całą tę rzeszę pasjonatów narciarstwa, wspinaczki tudzież spacerów po malowniczych szlakach troszczy się zaledwie 44 ratowników zawodowych, czuwających na całodobowych dyżurach w składach złożonych z dwunastu, trzynastu lub maksymalnie czternastu osób?
Czytaj także: Historia naprawdę wartościowej przyjaźni: Škoda i TOPR Czas przybić żółwiki z czterema reprezentantami owej tatrzańskiej elity, z których każdy ma za sobą dwadzieścia parę lat działalności w Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym.
Oto Andrzej Marasek (ratownik i zarazem szef wyszkolenia TOPR-u), Tomasz Gąsienica Mikołajczyk (ekspert ds. szkoleń śmigłowcowych), Jan Gąsienica (czyli człowiek zarządzający tutejszą bazą transportową), a także Stanisław Krzeptowski-Sabała (specjalista ds. – między innymi – ratownictwa medycznego, nurek i operator dronów).
To właśnie oni dzielą się ze mną imponującą wiedzą na temat gór. To właśnie z nimi przemierzam tutejsze szlaki, a także eksploruję jaskinie*.
Oprócz tego zaliczam wizytę na Hali Gąsienicowej, gdzie poznaję techniki wspinaczki skałkowej i transportowania rannych osób w ciężkim terenie, a także sprawdzam, jak wyglądają Tatry z perspektywy zaawansowanego, wartego dziesiątki tysięcy złotych drona, który służy ratownikom do lokalizowania osób potrzebujących pomocy.
W ramach małej przerwy zaliczam też wyprawę na Orlą Perć, czyli najtrudniejszy i najbardziej niebezpieczny szlak w polskich Tatrach. Gwarantuję: mowa tutaj o eskapadzie, podczas której organizm zaczyna wytwarzać hurtowe dawki adrenaliny, choć... wszystko odbywa się jedynie w goglach VR.
Całkiem realne są już wyboiste szlaki, przez które przedzieramy się w kawalkadzie złożonej zarówno z bezkompromisowych, siermiężnych terenówek (Ineos Grenadier i Land Rover Defender), jak i dwóch egzemplarzy Škody Enyaq iV.
No ale zaraz, zaraz! Czy te nowoczesne i komfortowe "bulwarówki" na prąd w ogóle pasują do tego miejsca? Po co TOPR-owcom takie samochody, skoro – jak mogłoby się wydawać – w górach nic nie zastąpi solidnej ramy, pancernej blokady dyferencjału, reduktora i sztywnych mostów?
I z talentem, i ze sprzętem
– Być może zaskoczy to wiele osób, ale to właśnie z aut ze znaczkiem Škody korzystamy w naszej pracy zdecydowanie najczęściej. Dlaczego? Wyjazdy w ekstremalnie trudny teren stanowią zaledwie trzydzieści, góra czterdzieści procent naszej aktywności poza bazą. Cała reszta to sytuacje, w których naprawdę nie potrzebujemy ekstremalnych samochodów 4x4, quadów, buggy, skuterów śnieżnych albo naszego śmigłowca W-3A Sokół. Mowa tutaj np. o bardzo częstych wyjazdach na szkolenia i treningi, no albo o patrolowaniu szlaków turystycznych. W takich scenariuszach najchętniej sięgamy po kluczyki do naszych elektrycznych SUV-ów, które naprawdę "dają radę", bezproblemowo pokonując trasy do niemal wszystkich schronisk (wyjątkami są jedynie Dolina Pięciu Stawów i Hala Kondratowa) w polskich Tatrach – wyjaśniają ratownicy.
Jak twierdzą moi rozmówcy, choć te samochody mają swe ograniczenia (nie przedrą się przez naprawdę ciężki teren, ich bagażniki nie pomieszczą też noszy z ofiarą wypadku), są idealnymi "wozami wsparcia", które w wielu dziedzinach mogą wpędzić w kompleksy każdą terenówkę.
Przykłady owych zalet? Proszę bardzo: SUV-y pozwalają przemieszczać się znacznie szybciej i sprawniej w ruchu ulicznym, co bywa kluczowe w sytuacjach, gdy liczy się każda minuta, a ratowników od ofiary dzieli sporo kilometrów dróg.
Okazuje się, że z perspektywy ratowników górskich ogromną zaletą jest także rodzaj napędu. Do elektromobilności podchodzisz bardzo sceptycznie i podczas lektury tego materiału zdążyłeś już niejednokrotnie parsknąć "tja, przecież samochód na prąd w górach to nonsens"? Otóż spece z TOPR-u mają na ten temat zgoła inne zdanie.
– Nie pokonujemy zbyt długich dystansów, do tego w górach można w pełni korzystać z rekuperowania energii, a więc średnio wystarcza nam jedno ładowanie na tydzień, aby taki SUV był gotowy do jazdy o każdej porze dnia i nocy. Co najistotniejsze: wiemy, że ruszy niezależnie od warunków pogodowych, bo przecież, w przeciwieństwie do auta spalinowego, nie trzeba się stresować, czy silnik odpali na ekstremalnym mrozie. Choć tym wozom przyszło pracować w niełatwych warunkach, okazały się też naprawdę mało awaryjne – wyjaśniają ratownicy z Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Jak dodają, fajnym bonusem są tutaj wszelakie kwestie związane z bezemisyjnością oraz cichą pracą samochodów elektrycznych – wręcz idealnie pasujących do parku narodowego. Jakikolwiek minus? TOPR-owcy przyznają, że ostatnia z wymienionych zalet bywa także wadą: otóż przemieszczając się samochodem niemal bezgłośnym, należy zachować podwójną czujność w trakcie patroli na popularnych szlakach, gdyż turyści (dodajmy: nierzadko spacerujący ze słuchawkami na uszach) nie słyszą zbliżającego się pojazdu.
Współpraca, która naprawdę robi różnicę
– Wszystko zaczęło się w roku 2012, gdy nasza firma przekazała Tatrzańskiemu Ochotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu pierwsze modele z napędem 4x4. W ten sposób narodziła się ścisła, trwająca już od ponad dwóch dekad współpraca, w ramach której możemy wspólnie troszczyć się o ludzkie zdrowie oraz życie, o najogólniej pojęte bezpieczeństwo – i na drogach, i na bezdrożach – mówi Klaudyna Gorzan, kierownik ds. PR marki Škoda.
Jak dodaje, z biegiem lat zakopiańską flotę zaczęły uzupełniać regularnie (samochody wymieniane są co 9 miesięcy) Škody Octavia Combi 4x4, a następnie modele Kodiaq i Enyaq.
Ostatni z nich – debiutujący w TOPR-owskich barwach w roku 2021 – otworzył zupełnie nowy, bo zelektryfikowany etap owej współpracy. Dzięki temu ratownicy mają do dyspozycji zaawansowane technologicznie narzędzia, które pomagają chronić nie tylko ludzi, lecz także naturalne piękno i wyjątkowy ekosystem Tatr.
* Podczas mojej wyprawy udało mi się nawet zgubić w Jaskini Mylnej (cóż, jej nazwa zobowiązuje), jednak dzięki temu, że o moje bezpieczeństwo troszczyli się spece z TOPR-u, wydostałem się z niej bezpiecznie, aby napisać powyższy tekst.