Dmuchawy do liści budzą ludzi o 6 rano. Ekspert: Nad tym trzeba płakać. To jest rak instant
Mamy piękną polską złotą jesień. Kolorowe liście leżą w parkach, na trawnikach, ulicach i chodnikach. Każdego dnia są zgarniane na nowo, pakowane w plastikowe worki i wywożone w nieznane. Czasami służą do tego tradycyjne narzędzia, takie jak grabie i miotły, a czasami wynalazki nowoczesności – dmuchawy. Plusem ich stosowania jest szybkość "porządkowania". Minusem rakotwórczy pył, straszenie zwierząt, hałas. I chociaż nie we wszystkich miastach można ich używać, sprawcom łatwo uniknąć kary.
Nie we wszystkich gminach dmuchawy są legalne
Witold Szwedkowski z Miejskiej Partyzantki Ogrodniczej wyjaśnia, że w niektórych gminach funkcjonuje całkowity zakaz stosowania dmuchaw. Nie mogą korzystać z nich ani jednostki zatrudniane przez miasto, ani osoby prywatne, ani firmy zatrudniane przez wspólnoty mieszkaniowe i spółdzielnie. W innych miastach jest zakaz częściowy, który dotyczy jednostek miejskich, ale już nie osób prywatnych czy firm. – To oznacza, że o 6 rano może obudzić nas hałas dmuchawy – mówi w rozmowie z naTemat.
Tak jest, chociażby w Łodzi, w której zakaz używania dmuchaw obowiązuje na terenach miejskich lub zarządzanych przez miasto, ale nie na terenach spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych oraz posesji prywatnych – przynajmniej dopóki poziom szkodliwych pyłów nie osiągnie krytycznego 3. stopnia. W Krakowie dmuchawy mogą być używane jedynie na działkach spółdzielczych i prywatnych, ale wyłącznie pod warunkiem, że nie ma smogu. We Wrocławiu sytuacja wydaje się dość skomplikowana. Zapytaliśmy o nią tamtejszy Zarząd Zieleni Miejskiej.
"Trudno mi coś powiedzieć o ogólnych prawnych warunkach stosowania dmuchaw, ponieważ ZZM zastrzega w kontraktach z wykonawcami, żeby ich nie stosować. Ale to dotyczy naszych umów na podległych nam obiektach, tymczasem podmiotów (w tym także instytucji miejskich), które zatrudniają firmy od sprzątania zieleni, jest znacznie więcej. Zresztą trudno wszystkich traktować jednakowo, ponieważ np. inaczej wygląda sprzątanie torowiska tramwajowego, a inaczej alejki w parku" – odpisał nam Marek Szempliński, rzecznik wrocławskiego ZZM.
Z kolei w Warszawie sytuacja jest prosta – tutaj obowiązuje całkowity zakaz stosowania dmuchaw. Nie mogą korzystać z nich instytucje miejskie, firmy, spółdzielnie i wspólnoty. "Dmuchać" nie można też na własnym podwórku. Podobnie jest w Poznaniu. Problem w tym, że takie podejście to rzadkość. W wielu miejscach nie ma żadnych obostrzeń.
– To, że dmuchawy nadal można stosować w tak wielu gminach, jest efektem społecznej akceptacji i braku wiedzy. To jest dobry grunt, żeby niczego nie zmieniać. "Ludziom nie przeszkadzają dmuchawy, więc je stosujmy"... Ale przecież to urzędnicy powinni zwiększać świadomość! Są też firmy zieleniarskie, które zainwestowały w dmuchawy dziesiątki tysięcy złotych. Dla nich zakaz stosowania dmuchaw to pieniądze wyrzucone w błoto. To jest silne lobby – uważa Szwedkowski. – My z kolei zapomnieliśmy, że mechanizmy przyrodnicze są mądrzejsze od ekonomicznych. I to ku naszej zgubie – dodaje.
Tam, gdzie nie można stosować dmuchaw, nie ma kar
– Niby w Warszawie dmuchawy są zakazane, a mój sąsiad hałasuje nimi od rana. Poprosiłam go, żeby przestał. Odpowiedział, że "wolnoć Tomku w swoim domku" i zaczął dmuchać pod moim płotem. Wezwałam Straż Miejską, a ten tchórz schował się w domu i nie otworzył im drzwi. Następnego dnia znowu to samo – ubolewa pani Urszula, mieszkanka warszawskiego Mokotowa. – A ledwie kilka dni wcześniej widziałam dmuchawy na osiedlowym parkingu. Nawet nie wiedziałam, gdzie to zgłosić – rozkłada ręce.
I rzeczywiście, walka z dmuchawami, to jak walka z wiatrakami, bo różne instytucje kontrolują różne obszary, np. Inspekcja Ochrony Środowiska kontroluje jednostki podległe samorządom oraz podmioty korzystające ze środowiska. Takich kontroli – przynajmniej tych planowych – odbywa się zaskakująco niewiele.
– W 2022 roku przeprowadzono 9 kontroli jednostek samorządu terytorialnego, natomiast w 2023 roku (do dnia 20 października) przeprowadzono 7 takich kontroli. Przeprowadzone kontrole planowe nie wykazały naruszeń w realizacji ww. działania naprawczego – informuje w rozmowie z naTemat Artur Brandysewicz z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Warszawie.
Nieco lepiej jest z tymi na prośbę ludzi. – W trybie interwencyjnym w latach 2022-2023 (do dnia 20 października br.) do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Warszawie wpłynęło 66 wniosków o interwencje dotyczących stosowania dmuchaw do liści, w tym w 2022 r. - 32 wnioski, a w 2023 r.- 34 wnioski – mówi Brandysewicz.
I chociaż Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy ostrzega, że za nieprzestrzeganie przepisów i używanie dmuchaw grozi mandat w wysokości od 500 do 5000 zł, większość sprawców pozostaje bezkarna. – Funkcjonariusz uprawniony do nakładania grzywny w drodze mandatu karnego może ją nałożyć jedynie, gdy schwytano sprawcę wykroczenia na gorącym uczynku lub bezpośrednio po popełnieniu wykroczenia – tłumaczy nasz rozmówca. Podkreśla, że kontrola osób fizycznych nie leży w kompetencjach IOŚ a jednostek samorządu terytorialnego – urzędów dzielnicy i Straży Miejskiej. Niestety te instytucje niewiele mogą.
– Informujemy, że karalność za używanie dmuchaw elektrycznych lub spalinowych następuje na podstawie artykułu 332 ustawy o ochronie środowiska. Strażnicy miejscy nie posiadają uprawnień do nałożenia kary grzywny w drodze mandatu karnego z ww. artykułu. Niemniej jednak, w sytuacji, kiedy mieszkańcy zgłaszają nieprawidłowości w tym zakresie, przeprowadzają stosowną kontrolę, a w przypadku potwierdzenia używania tego urządzenia, informują osobę użytkującą dmuchawę o obowiązującym prawie oraz o szkodliwości jego używania – informuje Referat Prasowy Straży Miejskiej m.st. Warszawy.
I dodaje: – Od 1 października do 30 listopada 2022 roku odnotowaliśmy 209 zdarzeń dotyczących używania dmuchaw. Podczas podjętych działań strażnicy nie potwierdzili 177 otrzymanych zgłoszeń.
– I to moje to też niepotwierdzone? – dziwi się pani Urszula.
Dmuchawy wznoszą pyły powodujące raka
– Tu nie chodzi tylko o hałas. Moja córka choruje na astmę, ma problemy z oddychaniem. Po każdym takim "dmuchaniu" kaszle, dosłownie się dusi – skarży się pan Szymon, mieszkaniec łódzkiego Śródmieścia. Dodaje, że stosowanie dmuchaw szkodzi nie tylko jego córce, ale również osobom zdrowym.
Używanie dmuchaw do liści wiąże się z wtórną emisją pyłu zawieszonego PM2,5 i PM10 oraz benzo(a)pireny w pyle PM10.
To właśnie te substancje odpowiadają za nowotwory gardła, płuc i krtani, a także zmniejszoną masę urodzeniową dzieci, zapalenie naczyń krwionośnych, miażdżycę, arytmię. To jednak nie koniec: dmuchawy przez pół godziny produkują więcej dwutlenku węgla niż samochód, który przejedzie trasę z Zakopanego do Gdańska. Najbardziej szkodliwe są dmuchawy z silnikiem spalinowym.
– Często są to silniki na mieszaninę etyliny z olejem, dwusuwowe, podobnie takie jak w starych Syrenkach, strasznie śmierdzące. Te "nowoczesne" firmy reklamują się dmuchawami elektrycznymi, które są mniej hałaśliwe, ale też pylą – mówi Szwedkowski.
Kolejnym problemem jest hałas rzędu 90-110 dB. To tyle, co młot pneumatyczny, pociąg lub motocykl. To uciążliwe nie tylko dla mieszkańców, ale również dla zwierząt, które zamieszkują pobliskie podwórka, parki i skwery. – Jak tylko odpalą dmuchawy, zamykam okno. Nie chodzi tylko o pył, ale też o ten hałas. Nie ma szans, żeby obejrzeć w spokoju film. Pies się boi – opowiada pan Szymon. W podobnej sytuacji są setki, jeśli nie tysiące osób w całej Polsce.
A może by tak zostawić liście w spokoju?
Witold Szwedkowski nie ma wątpliwości, że dmuchawy są szkodliwe dla środowiska, osób, które je obsługują i mieszkańców. Społecznik dodaje, że to rozwiązanie, które poniekąd napędza gospodarkę, jednak odbywa się to poprzez marnowanie publicznych środków.
– Wyprodukowanie plastikowych worków z ropy, przetransportowanie ich, zebranie liści, zapakowanie ich, wywiezienie, a przecież też nie wozimy ich konno, tylko pojazdami spalinowymi – to nie służy dbaniu o przyrodę. To jej szkodzi! W skali całego kraju zajmują się tym tysiące ludzi, to są tony liści, tysiące kilometrów. Mówimy o milionach złotych. Nad tym trzeba płakać. To jest żenujące.
Społecznik powątpiewa też w konieczność usuwania liści. Jego zdaniem to szkodliwe dla przyrody, ponieważ z liści powstaje nawóz i gleba. "W niektórych miejscach warstwy opadłych liści magazynują nadmiar wody i stopniowo oddają ją do obiegu. Te same warstwy podczas zimy utrzymują odpowiednią temperaturę gruntu, nie pozwalając, by mróz wnikał zbyt głęboko" – informuje na swoim Facebooku.
Liście pod drzewami w workach to obraz tego, ile wysiłku wkładamy w robienie rzeczy, które robi za nas natura. To jest kosztowne, bezsensowne. Rezygnując z tego, można zaoszczędzić miliony złotych, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na walkę z inwazyjnymi gatunkami obcymi albo pielęgnację drzew.
Szwedkowski przypomina jednak, że niektóre liście trzeba grabić, np. orzecha włoskiego ze względu na właściwości trujące dla innych roślin albo dębu czerwonego – inwazyjnego gatunku, który wypiera rodzime drzewa. Profilaktycznie dobrze pozgarniać liście kasztanowców, które mogą być nosicielami szkodników, a także liście z chodników, reprezentacyjnych trawników i ciągów pieszych. – Ale nie a parków miejskich – mówi przyrodnik. – To jest jakieś szaleństwo – kończy rozmowę z naTemat.
Czytaj także: https://natemat.pl/446683,czy-grabic-jesienia-liscie