Kubacki ujawnił, na co choruje jego żona. "Marta z tym żyła przez 31 lat, nie wiedząc, że to ma"

Weronika Tomaszewska-Michalak
22 stycznia 2024, 07:24 • 1 minuta czytania
Dawid Kubacki w najnowszym wywiadzie wrócił do sprawy problemów zdrowotnych żony. Opowiedział dokładnie, jak wyglądała akcja ratunkowa. Wiadomo też już, na co choruje Marta Kubacka. – Żyła przez 31 lat, nie wiedząc, że to ma – przyznał skoczek.
Dawid Kubacki o chorobie żony Marty. Fot. Instagram / Marta Kubacka

Rodzina Kubackich ma za sobą naprawdę trudne chwile. Dawid w ubiegłym roku "odstawił" skoki narciarskie na bok, bowiem jego żona miała poważne problemy zdrowotne. – Jej serce stanęło cztery razy – wyznał.


Choroba Marty Kubackiej

W rozmowie z portalem sport.pl po raz pierwszy dokładnie wyjaśnił, na co choruje Marta Kubacka. – To jest bardzo podstępne (...) O tym schorzeniu u Marty przecież nikt nie wiedział – zaznaczył.

To jest problem nawet nie tyle z samym sercem, co ze sterowaniem tego serca, z jego pracą. To się nazywa syndrom long QT, czyli to jest wydłużona faza QT pracy serca i człowiek z tym żyje przez lata tak jak Marta z tym żyła przez 31 lat, nie wiedząc, że to ma, a nagle robi się dramatycznie. Podobno to jest najczęstsza na świecie przyczyna nagłych zgonów. Bo ktoś o tym nie wie i nagle go to tak atakuje, że jest koniec.Dawid Kubacki

W przypadku Marty wcześniej nie było żadnych objawów.

– Oczywiście jest to do wychwycenia podczas badania EKG na dużym posuwie, ale u Marty to wydłużenie fazy QT było widocznie na tyle małe, że przy standardowym badaniu nikt tego nigdy nie wyłapał – mówił Kubacki.

– Niby po fakcie sobie analizujemy, że czasem Marta się gorzej czuła, że łapała jakąś zadyszkę, ale przecież przy dwójce małych dzieci to jest normalne, człowiek takie rzeczy jak zmęczenie czy niedospanie uznaje za coś oczywistego – dodał.

Dziennikarz, który przeprowadzał wywiad z Dawidem, dopytał, czy to może nie przez COVID-19 uaktywniło się to schorzenie. W odpowiedzi stanowczo zaprzeczył: – Nie, nie, nie – podczas połogu faza QT serca wydłuża się naturalnie u każdej kobiety, tu nałożyło się to jeszcze na wrodzone schorzenie.

W dalszej części dokładnie opisał, co działo się z sercem Marty.

– O tej chorobie Marty wiem tyle, że problemem jest to, że po skurczu potencjał elektryczny serca się nie zeruje, tylko dalej faluje, a jak na to nałoży się kolejny sygnał do skurczu, to serce zaczyna niekontrolowanie przyspieszać i finalnie się zatrzymuje. Całe szczęście, że akurat, gdy Marcie się tak stało, na miejscu byli wujkowie Marty, którzy z racji swojej pracy różne sytuacje widzieli, więc wiedzieli, jak zareagować i udzielili jej pomocy – wyznał.

Jak wyglądała akcja ratunkowa Marty Kubackiej? Dawid był wtedy daleko od domu...

– Tamtego dnia z Martą i dziećmi miała być moja mama, ale wujkowie dali znać, że oni przyjadą, bo tak im się wszystko poukładało, że mają czas, żeby Martę i dziewczynki odwiedzić. Serce Marty stanęło o godzinie 9.05, a gdyby w naszym domu byli wtedy nie wujkowie, tylko mama, to mama poszłaby na mszę o godzinie dziewiątej, wróciłaby dopiero po godzinie i wiadomo co by było... – mówi przejęty Dawid.

Na szczęście dzięki pomocy wujków i błyskawicznej interwencji pogotowia ratunkowego udało się uratować Martę. – Wierzę, że Góra czuwała, bo przecież wystarczy pięć minut bez pracy serca, a mózg zaczyna obumierać – zwrócił uwagę.

Dawid Kubacki był wtedy w Norwegii. – Najpierw dostałem informację, że serce Marty stanęło, ale że przewieziono ją do szpitala i chociaż jest nieprzytomna, to akcję serca przywrócono. Te następne krytyczne momenty, te kolejne zatrzymania, były już wtedy, gdy byłem na miejscu. Ale podróż i jeszcze wcześniej czekanie na nią to było coś okropnego. To najgorsze godziny, jakie przeżyłem – zwierzył się.

Skoczek zostawił "wszystko" i ruszył do żony. – Po naszym porannym rozruchu, w dniu konkursu, dostałem informację, co się stało. Zostawiłem wszystko – trenerzy powiedzieli, że torby ze sprzętem mi wezmą, że wszystko ogarną – i pędem ruszyłem tylko z małym plecaczkiem, z dokumentami – zdradził.

– Okazało się, że tego dnia były dwa samoloty do Polski i na ten o 13 nie zdążyłem, a następny był bodajże o 19. W hotelu co pięć minut kursowałem z pokoju na stołówkę po kawę. Na pewno wypiłem jej kilka litrów. Naprawdę nikomu nie życzę, żeby przeżywał coś takiego i bardzo się cieszę, że to wszystko się tak dobrze skończyło – podsumował.