Byłem z transportem na Ukrainie kilkadziesiąt razy. Oto co widziałem [REPORTAŻ]

Krzysztof Hoffmann
10 lutego 2024, 06:51 • 1 minuta czytania
Większy tekst zazwyczaj ma początek, rozwinięcie a następnie zakończenie, które zwykle jest - sensownym albo niekoniecznie - ergo i podsumowaniem. U mnie zacznie się od końca choć to nie jest tak naprawdę suma zdarzeń - to myślotok, który nie pozwala mi właściwie tego poukładać, to obrazy z tych tygodni i miesięcy, które zaczynają się nakładać.
Fot. Archiwum prywatne

Trudno wziąć do kupy kilka setek dni, tygodni i miesięcy i napisać pod tym "otóż było tak i tak - a tak nie było". Zacznę więc od ergo chociaż w planie miałem tylko raport z dwóch miesięcy oraz kropkę do wydarzeń minionego roku i podziękowania.


Na to jednak jeszcze przyjdzie pora.

Mamy luty. Drugi rok już jestem na wojennej ścieżce choć nikt mi nie wypowiedział wojny ani ja jej nie wypowiedziałem. Coraz częstsze są pytania o sens oraz cel pomocy - zbywam je uśmiechem, czasem zachowuję się jak kamień, czasem się gotuję. Nie chce mi się mówić po raz setny tego, co jest dla mnie oczywiste. Przekonani i tak wiedzą swoje a nieprzekonanych nie przekonam - oni bowiem wiedzą lepiej i to na nich czeka to królestwo w niebie i tak dalej.

Pianę toczę tylko wtedy kiedy słyszę, że to nie jest nasza wojna. Otóż JEST i nawet gdy zamkniemy oczy i zamkniemy głowy i w ogóle się zamkniemy, ona nie przesunie się za Ural, do Tybetu ani do Krainy Nigdy. Wręcz przeciwnie - jest już coraz bliżej. Warto to dostrzegać by pewnego dnia nie zostać z palcem w tyłku.

Tak, jak napisałem wcześniej. Zamiast wstępu - ergo.

To jest przede wszystkim droga. To dziesiątki, setki i tysiące kilometrów, chyba nawet nie wiem, jak policzyć wszystkie. Humań, Chersoń, Charków, Kalinówka i Żytomierz. Kijów i Czernihów, Dniepr i Zaporoże, Bar i Kropywnycki albo - jak kto woli - gród Kirowa, Kirowograd. Duże miasta i maleńkie, podłe wioski, których nazwy już przestałem rejestrować - chyba mam za małą głowę albo dysk jest prawie pełny.

A w miasteczkach, miastach, wioskach i koloniach położonych prawie na Księżycu, Sasza, Masza, Kostek i Witalik, Tania i Uljana, czasem Władek i Marysia, potem Tania, druga Tania i Swietłana, i Marianna. I kolejni. Plus ich mama, tata, wujek, dziadek, partner .... Sorry, nie ma brata, taty, męża czy partnera - zwykle jest w okopie, czasem się odezwie, że wciąż jeszcze żyje, gorzej gdy przez dwa czy trzy tygodnie nie da znaku życia, wtedy myśli zaczynają być naprawdę czarne, dzień i noc smakują ziemią. Życie jest tymczasem tutaj, w tej parszywej wiosce - czasem ryknie krowa, czasem motor, czasem spadnie jakaś bomba; potem zwykle nic nie ryczy. Tania i Natalia nie wojują ale to nie znaczy, że nie oberwały - jedna nie ma nogi, druga nie ma ręki a ta z domku, tam pod lasem, Swieta, nic już nie ma bo połowę jej urwali ruscy rakietami, druga zaś połowa zgniła i odpadła.

Życie. Swieta bowiem nadal żyje - jak warzywo, trzeba ją przewijać i dokarmiać kaszką dla niemowląt - wali po niej strasznie wielką kupę - ale żyje, może to i jest pociecha. Ot, i tak - ktoś wzruszył ramionami. W drugim roku wojny nic nie robi na nas już wrażenia.

Serio? Nic nie robi?

Otóż robi. Gdy wycinasz nocą kilometry czarną drogą, kiedy jesteś sam na sam z asfaltem albo nie asfaltem i myślami, które tak jak asfalt ciągną się do horyzontu, wszystko wokół jest po prostu czarne i tak myślisz sobie, że już takie pozostanie. A tymczasem mapa w telefonie nagle robi się czerwona - czy to wstyd, telefon się zawstydził pokazując coś co nie powinno być pokazywane? Otóż nie, to tylko alarm i aż alarm. Wyłączyłem sygnał, wyłączyłem ten debilny buczek bo podnosił mnie na równe nogi parę razy na godzinę. Wyłączyłem dźwięk lecz został obraz. W rzeczy samej jest to miara wstydu lecz to nie telefon się powinien wstydzić. Kiedy robi się czerwony, właśnie leci do nas bomba, tfu - rakieta. A więc leci i gdzieś spadnie lub nie spadnie. Jeśli nie - to znaczy, że być może Giena, do którego wiozłem zupę, kalesony i apteczkę nie spał, wycelował i przypieprzył tak, jak Bóg przykazał, na pohybel kacapowi oraz Sława Ukrainie . Może zresztą to nie Giena a Konstanty albo Wasyl - ale czy to ma znaczenie? Ważne żeby trafił.

Jeśli zaś nie trafi, w którejś wiosce znów przestanie ryczeć krowa lub przejeżdżający motor a mnie znów na listę hańby wskoczy jakaś Tania, Mania albo Wania bez kończyny albo kończyn: ecce homo! - dzisiaj zaś warzywo i tak pozostanie już na zawsze. Karmić jednak i doglądać trzeba. Będzie to znaczyło tyle, że potrzeba jeszcze więcej żarcia, jeszcze więcej pieluch, może wózek, może łóżko, może zaś wyłącznie trochę desek żeby zrobić ładną trumnę. No bo kto by chciał się wylegiwać w brzydkiej?

Albo taka sytuacja kiedy wjedziesz nagle między ciężarówki, droga zaś za żadne skarby nie chce cię wypuścić. A to ruch na pasie w drugą stronę duży, a to górka, a to, kurwa, ciasno, a to nie ma jak wydostać się z pułapki, która turla się przed tobą i za tobą. I tak jedziesz sobie, nieraz bardzo długo, sztywny jak manekin - bo pół biedy jeśli wjedziesz między tira z żarciem a kamaza z drewnem.

Gorzej jeśli nagle znajdziesz się w transporcie 200, w samym jego środku. Wiecie co to 200? To najpowszechniejszy teraz w Ukrainie transport i ładunek - w gruzie 200 jadą sobie zwłoki. Trupy. Jadą chłopcy z frontu, jadą do swych miast i wiosek, do mamusi, do tatusia, do Tatiany i do Stefy. Albo do kolegów. Czasem jadą w worku, czasem w pięciu workach, czasem i w dwudziestu - mówię tu, rzecz jasna, o solówkach czyli pojedynczych ciałach. W jednym worku jedna noga, w drugim druga, reszta w trzecim albo i w dwudziestu.

No więc jedziesz za tą brudną ciężarówką, z tyłu masz kolejną. Potem jeszcze jedną i czort wie, co z przodu. Jeszcze w czerwcu na dwusetkach widywałem głównie busy i tragiczne osobówki (to jest temat na osobny tekst lecz nie dla wszystkich), teraz częściej widać tiry - chłodnie. Dziesięć kilometrów i trzydzieści i pięćdziesiąt - i tak wleczesz się a z tobą te odwieczne "dokąd zmierzam" i "kim jestem". W takim towarzystwie to tematy oczywiste. No i przecież nie wyprzedzisz karawanu, nikt o zdrowych zmysłach tak nie robi.

Zjazd na parking, odpoczynek. Kawa. Ona często jest za darmo - nawet na tych dużych, ładnie oświetlonych stacjach. Ktoś zobaczy napis, ktoś przeczyta, że humanitarka, ktoś skojarzy, że ze wschodu jedzie auto wprost na zachód (lub odwrotnie a to jeszcze bardziej działa na emocje). Ktoś obejmie, ktoś popsioczy albo westchnie, czasem ktoś zapłacze.

Tutaj nie istnieje pułap polityczny ani geostrategiczny, nie ma tu wojenek o ziemniaka albo worek prosa i podpierdów dla clickbajtów w uczesanych i wyżelowanych mediach. To prawdziwe życie, które często jest zmęczone, czasem zrujnowane, zawsze zrozpaczone. Kawa również często jest za darmo, czasem nawet barszcz, pierogi i coś więcej.

A więc droga. Twarze. Krzyże bo tu coraz częściej twarz zamienia się w cmentarny krzyż i flagę; pod tą flagą siedzi nieraz nastoletnie dziewczę i nic nie rozumie. No bo jak zrozumieć, że gdzieś w dole, pod tym przysłowiowym metrem piachu, leży coś co było Witalikiem. Lub Antonem, teraz zaś, w nierównych porcjach zmienia się w odwieczną (oraz wieczną) galaretę. Nie, to nie jest do pojęcia a więc dziewczę leje łzy i nie rozumie.

Znów telefon się zawstydził i znów leci kindżał. Leci wprost na zachód a więc nie ma mowy o ostrzeliwaniu wojska na pozycjach, sztuce walki czy taktyce militarnej - to po prostu jest wojenna zbrodnia. Taka, jaką popełniali hitlerowcy czy siepacze od Pol Pota. Taka, jaką uprawiali ruscy za Stalina i następców Mistrza. Taka sama jak rzeź Tutsi albo Hutu. A czasami jeszcze gorsza.

Lwów, Mariupol, Kalinówka, Dniepr, Czernihów, Chersoń ... Sklep spożywczy. Blok. Przedszkole. Szkoła. Stacja benzynowa.

Zaporoże. Charków. I kolejny sklep, osiedle, blok, galeria. Teatr. Lokal z pizzą. Stara kamienica. Cerkiew. Kościół.

Nastolatka pod drewnianym, byle jakim krzyżem, nadal płacze. Prędko nie przestanie.

Temat nie jest wyczerpany ale ja na razie jestem - więc na dzisiaj tyle. A tych opowieści jest o wiele więcej. To historia o przetrwaniu pod ostrzałem w błocie i dziesięciu stopniach mrozu. To historia o tym czy należy mieć apteczkę zgodną ze standardem NATO czy wystarczy nawet niekompletna ale jakaś - robię te apteczki i wydaje mi się, że ta "jakaś", nawet niekompletna, jest o niebo lepsza od tej, której nie ma czyli żadnej. Znawcy sztuki oraz właściciele sklepów z demobilem twierdzą, że w apteczce muszą być co najmniej cztery stazy - człowiek bowiem tyle ma końcówek i to właśnie opisuje osławiony standard NATO. Może tak - lecz prawdopodobieństwo, że ci urwie naraz wszystkie cztery jest o wiele mniejsze niż to, że ci urwie jedną.

A jeżeli nawet stracisz cztery to czym zapniesz owe cztery stazy - chyba nie zębami albo siłą woli? A więc pcham te worki z medycyną nawet jeśli urągają tym natowskim bredniom, pojechało ich w ubiegłym roku łącznie blisko dwa tysiące. Jeśli zaś uratowały życie choć jednego chłopca czy dziewczyny - znaczy, że po prostu warto oraz trzeba było wszystkie je szykować. I że będę je szykował nadal.

To historia o osiedlu, w które trafił piorun - lecz nie piorun a rakieta. W bloku było sobie klatek trzy, a potem bum - i jest już tylko jedna. Gdy tam dotarliśmy, ci co mieli szczęście przeżyć, śmiali się nerwowo, zachowując jak wariaci. A za blokiem wciąż liczono rozdrobnione zwłoki.

Było to pół roku temu lecz wciąż tam jeździmy a Natalia nadal jest w bandażach po tym jak ją przygniótł strop a w plecy wbiły się rozgrzane, metalowe pręty wystające z żelbetonu. Od tej pory takich bloków i śmiejących się nerwowo ludzi (oraz zwłok liczonych gdzieś w dyskretnym miejscu i kompletowanych w desperacji) widzieliśmy więcej. Więcej niż chcieliśmy kiedykolwiek widzieć.

To historia o chłopakach i dziewczynach, którzy nic nie mają - nawet zwykłych ciepłych gaci, zupy czy podpasek - a stanęli z bronią w ręku już dwa lata temu ... i tak nadal stoją. Więc to też historia o podpaskach, ciepłych gaciach, zupach i konserwach i milionie innych rzeczy. O łopatach, deskach, piłach spalinowych, agregatach, powerbankach, wózkach inwalidzkich, pompach do resuscytacji, plastrach i bandażach. Rurkach do pospiesznej intubacji, szynach do złamanych kończyn a niekiedy nawet sztucznych nogach - prawie doskonałych, pozbawionych tylko leja: gdy się go dorobi, da się pokuśtykać na tych nogach w świat i w dalsze życie.

Nogi są aseksualne i uniwersalne, można je zainstalować na mężczyznach i kobietach. Mówię wam - wrażenie robią te prawdziwe nieprawdziwe nogi, trzeba tylko dużo siły i zaparcia by przekonać zdekompletowaną panią albo pana by to przypiął i wyruszył w dalszą drogę. Czasem da się to załatwić pogadanką i argumentami, czasem jednak jest potrzebny kopniak w tyłek.

To historia wreszcie o wściekłości, irytacji, żalu i frustracji - ona jednak nie rozkłada ale daje motywację. Bo powodów jest w cholerę ale jeden nie pozwala przejść spokojnie nad tematem.

Coraz częściej słyszę bowiem, że "zmęczony jestem lub "zmęczona jestem" wojną, całym tym szaleństwem, ciągłym szumem informacji i doniesieniami w mediach, ciągle tylko Ukraina, Ukraina, Ukraina ... I ogarnia mnie ten pusty i niedobry śmiech w tych chwilach - TY zmęczony lub zmęczona jesteś wojną? TY - obywatelu X czy dziennikarzu albo polityku? TY - krzykaczu czy duchowny albo "społeczniku"? Obiecałem sobie dzisiaj rano, że nie będzie nazwisk i nie będzie nazwisk choć mnie strasznie korci. Lecz nie będzie, sami się domyślcie, sami sobie znajdźcie tych zmęczonych i zdegustowanych. Bo to nie jest żadne wyjście uznać, że się jest zmęczonym i popatrzeć w inną stronę. Było o tym na początku, będzie i na końcu - to, że się wypniemy na tę wojnę nie oznacza, że jej będzie mniej lub w ogóle walnie focha i gdzieś sobie pójdzie w diabły. Otóż nie: ta wojna jest niestety coraz bliżej. Ten, kto tego nie dostrzega, pozostanie w pewnej chwili z palcem w samym środku tyłka. Amen.

A co do zmęczenia - to nie wy lecz MY możemy być zmęczeni. Tysiącami kilometrów za plecami, śmiercią i cierpieniem, ciągłym zagrożeniem, wiedzą, którą posiedliśmy, której zaś posiadać żadne z nas nie chciało. Obrazami, które mamy przed oczami - te obrazy raczej nie odpłyną lecz zostaną z nami już na zawsze. Tak - zmęczeni, wykończeni, czasem sfrustrowani mogą być na przykład Paweł, drugi Paweł, Cichy, Renia, Antek czy Małgosia, Ewa i Agnieszka, Sergiusz, Marta, Łukasz albo nawet niżej podpisany.

I jesteśmy. Ale to nie zmienia faktu, że nie przestaniemy robić tego, co robimy.

Jako ilustrację daję zdjęcia wykonane przez Briana Saubera, wolontariusza naszej misji na początku stycznia podczas jednej z naszych misji na wschodzie Ukrainy. Tego stycznia a nie "kiedyś tam" czy "dawno temu". Tak wygląda świat prawdziwy i nieudawany. I dlatego właśnie tam jesteśmy. I będziemy. I nie wolno się nim zmęczyć.

Krzysztof Hoffmann: Od połowy roku 2022 organizuję i realizuję konwoje i transporty z pomocą medyczną i humanitarną do Ukrainy (misja humanitarna #WłączŚwiatłoUkrainie Fundacji Znaki Pamięci, której jestem współfundatorem). W ubiegłym roku wyjeżdżaliśmy do Ukrainy ponad 30 razy, w tym - już cztery, z czego ostatni transport wrócił tydzień temu.