Lewicka: Kaczyński jest na "tak". PiS zmienia skórę przed wyborami

Karolina Lewicka
04 marca 2024, 10:20 • 1 minuta czytania
Zmiany, zmiany, zmiany. Kampania wyborcza zazwyczaj wymusza na uczestnikach liczne figury akrobatyczne, ale Jarosław Kaczyński chwyta się już lewą nogą za prawe ucho. A potem jeszcze dyga na rzęsach.
Jarosław Kaczyński Fot. Jacek Dominski/REPORTER

Przy Nowogrodzkiej musiano bowiem uradzić zmianę jego wizerunku na pozytywny, łączący, inkluzywny. Prezes ma miłować wolność i praworządność. I nie mówić stale o Donaldzie Tusku (to, skądinąd, byłoby faktycznie korzystne dla PiS, bo nieustanne koncentrowanie się na przeciwniku politycznym automatycznie podnosi jego rangę, dociąża go i wzmacnia). Prezes PiS jest zatem na "tak", choć całe polityczne życie był na "nie".


Ponieważ trwa kampania samorządowa, to Kaczyński cały jest też frontem do władzy lokalnej. – Samorządy powinny być ostoją wolności – przekonywał na konwencji w podwarszawskich Szeligach i aż dziw brał, że nie podłożono pod tę frazę śmiechu z puszki jak w sitcomach. Oto bowiem prześladowca samorządów kreuje się na ich zbawcę.

Filozofią PiS jest centralizm, maksymalne skoncentrowanie władzy w jednym ręku, odgórne sterowanie, hierarchiczne podporządkowanie. Samorządy, jako władza oddolna, rozproszona, były Kaczyńskiemu solą w oku. Przez osiem lat próbowano je zagłodzić i okroić z kompetencji, a także skłonić do postawy klientelistycznej – jesteś miły dla rządu Zjednoczonej Prawicy, to masz szanse na dodatkowe fundusze, a jeśli jesteś w kontrze, to nie licz na nic.

Aż tu nagle Kaczyński dostrzega podmiotowość i odrębność władzy lokalnej, wartość samorządowej reformy z 1990 roku, przełamującej monopole totalitarnego państwa, prawi o "małej ojczyźnie". A kandydatowi PiS na prezydenta Elbląga, Andrzejowi Śliwce, zachciewa się, by "samorządy nie patrzyły na poglądy polityczne, bo dziury w drodze nie mają poglądów politycznych".

Prognozy dla PiS

PiS w deklaracji wyborczej klaruje, jak rozumie swoją "samorządową służbę": "dość jałowych, pustych sporów i wielkiej polityki" – czytamy i tylko tych, którzy przez ostatnich osiem lat żyli pod kamieniem, może ogarnąć czułe wzruszenie. Bo PiS ma tutaj zerową wiarygodność, a rzecz idzie tylko o to, by się w samorządzie utrzymać.

Prognozy zaś nie są dla PiS optymistyczne. Z siedmiu województw mogą się Kaczyńskiemu ostać – przy dobrych wiatrach – trzy: podkarpackie, lubelskie i świętokrzyskie, a przy złych tylko Podkarpacie. Miasta zawsze, nawet w szczycie krajowej potęgi, były dla PiS stracone, tu się nic nie zmienia. 

Paliwem dla koalicji rządzącej będą tymczasem odblokowane z KPO i polityki spójności fundusze, z których samorządy będą w końcu korzystać. Premier przekonuje też, że wygrana na szczeblu lokalnym partii demokratycznych to gwarancja "autentycznej samorządności" i dopełnienie zwycięstwa z 15 października, ciąg dalszy walki z autokratycznymi zapędami Kaczyńskiego.

Sondażowo PO rośnie, PiS słabnie, w większości lutowych badań spadł na drugą pozycję, oddając koszulkę lidera formacji Tuska. Przebieranie się w owczą skórę może PiS nie pomóc, jeśli chodzi o wyborcze wyniki, ale pokazuje zmianę marketingowych tendencji.

Radykalizm początku kadencji ewidentnie nie wypalił. Awantura z Kamińskim i Wąsikiem przed Sejmem zamiast zysków, przyniosła wizerunkowe straty. Dziwaczne, aberracyjne wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego, np. o "zabójstwach politycznych", pogłębiły problem, grożąc dalszą demobilizacją wyborców.

Kto wierzy w zwycięstwo PiS

PiS nie ma też co ludziom dać. A przecież przez lata prowadził kampanie wyborcze oferując zaspokojenie interesów ekonomicznych poszczególnych grup społecznych. To zaś może oznaczać, że przy Kaczyńskim zostaną tylko ci, którym odpowiada program PiS, poddają się lękom przez tę partię kreowanym i widzą w Tusku samego diabła.

To może dać poparcie rzędu dwudziestu kilku procent, gdy tymczasem jeszcze na początku roku celem PiS było niedopuszczenie do spadku poparcia poniżej 30 proc., dziś cel mało realny do osiągnięcia. Przegrana zaś jeszcze pogorszy nastroje w partii, które i tak są minorowe – świadczyły o tym zresztą miny uczestników konwencji w Szeligach.

Próżno było szukać wśród publiczności rozentuzjazmowanych twarzy i wiary w zwycięstwo. Raczej rysował się na nich niepokój przed nieuchronną i kolejną katastrofą. Stąd też, jak się można domyślać, wyprzedzający ruch prezesa, który raz jeszcze poruszył kwestię swojego odejścia na polityczną emeryturę, wyraził się w tej sprawie jasno i nikomu nie pozostawił złudzeń, że to nie wyniki wyborów do samorządu i PE będą decydować o jego losie jako przywódcy PiS. 

– Mam siły, mam plan polityczny, zostaję, walczymy dalej – oznajmił w wywiadzie dla tygodnika "Sieci", eksportując tym samym wcześniejsze swoje obietnice o rezygnacji z funkcji prezesa partii na śmietnik historii. Każdy, kto o Kaczyńskim tylko choć trochę słyszał w mediach, nie powinien być zaskoczony.

Klakierzy natychmiast przystąpili do swej zwyczajowej roboty, wpisy w stylu Jarząbka, trenera drugiej klasy, niosły się po mediach społecznościowych, a Joachim Brudziński uświadamiał Tuskowi, że jego nadzieja na to, iż "odejście Kaczyńskiego otworzy drogę do dezintegracji naszego środowiska politycznego, były i są naiwnym chciejstwem".

I znowu zapomniano podłożyć śmiech z puszki. Zdumiewające przeoczenie.