Dryjańska: Wiem, jak rozwiązać problemy górali z "elektrykami". Pomoże tu Monty Python

Anna Dryjańska
04 czerwca 2024, 19:55 • 1 minuta czytania
W podsypanej dutkami inbie wokół wycofania koni znad Morskiego Oka pojawił się nowy, potężny problem. Okazuje się, że bus elektryczny, który mógłby wozić siedzących wspinaczy, jest zbyt cichy. Jak turyści, którzy ruszają cztery litery, mają uniknąć najechania przez fiakrów, skoro do rozstąpienia się nie motywuje ich dźwięk końskich kopyt uderzających o asfalt? Nerwy zaniepokojonych fiakrów mogą ukoić dwa słowa: Monty Python.
Monty Python mógłby zainspirować gorali do rozwiązania problemu z meleksami Fot. materiały prasowe

Prorocze rozwiązanie z Wielkiej Brytanii popłynęło szybciej, niż powstał polski problem, a tym bardziej niż skonstruowano auto elektryczne, bo już w 1975 roku. Oto ono: gdy bardzo chce się mieć konie, a z jakiegoś powodu nie można, wystarczy użyć połówek skorupy orzecha kokosowego. 


Instrukcja jest bardzo prosta: trzeba wziąć je w dłonie i miarowo nimi uderzać. Opcja nowoczesna: "kokosowy" dźwięk można emitować z głośnika jadącego elektryka. Wariant tradycyjny, bardziej zbliżony do oryginalnego pomysłu z filmu "Monty Python i Święty Graal", polegałby na tym, że przed busem biegliby dwaj górale uderzający połówkami skorupy kokosa. 

Niehumanitarne? Ależ skąd. Dla ułatwienia górale nie musieliby ciągnąć turystów. Z pewnością dałoby się znaleźć kogoś, kto powie, że zna lekarza, który powiedział, że to praca jak każda inna, w ogóle niemęcząca, a górale biegający z kokosami przed elektrykiem są w "zbyt dobrej kondycji" (podobnie jak teraz rzekomo konie). Dla chcącego nic trudnego. A gdyby zdarzyło się im potknąć lub, co gorsza, upaść, zawsze można ich pobudzić "impulsem" w postaci ciosu, który wcale nie jest uderzeniem.

Kolejny wielki problem, którym wyłonił się podczas testów busów jeżdżących do Morskiego Oka, to to, że w jednym z modeli jest miejsce tylko na pojedynczy wózek inwalidzki, co oznacza, że może się nim zabrać tylko jeden turysta z niepełnosprawnością ruchową. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że to nadal o jedno miejsce więcej niż na fasiągu, ale po co mieszać tradycję z matematyką. Można się tylko wzruszyć tą szczerą troską, która pojawiła się w tym losowym momencie. 

Trzeci problem, który górale mają z elektrykami, to turyści, którzy w odróżnieniu od osób z niepełnosprawnością ruchową są w stanie dojść do Morskiego Oka, a także, w przeciwieństwie do kolejnej, znacznie większej grupy, czyli wygodnickich miłośników stacjonarnej wspinaczki, nie wahają się tego zrobić. Otóż gdyby nie turyści, którzy poruszają się w górach na własnych nogach, kurs busem na Morskie Oko trwałby tylko 15 minut. A tak, w niesprzyjających warunkach, jazda może zająć nawet godzinę, co jest absolutnym skandalem.

Zanim dotarcie nad Morskie Oko stanie się możliwe dzięki płatnej teleportacji, pozostaje tylko zakazać turystom spaceru do Morskiego Oka. Wtedy samochody będą mogły kursować bez żadnych irytujących przeszkód w postaci – aż trudno przepchnąć to odrażające słowo przez klawiaturę – pieszych. 

Ostatnie dwa zdania zupełnie na serio: słyszycie dźwięk uderzających o siebie połówek kokosa? To hymn tej idiotycznej dyskusji usprawiedliwiającej męczenie koni nad Morskim Okiem, która w XXI wieku powinna być już dawno zakończona.

Czytaj także: https://natemat.pl/554882,burza-o-konie-do-morskiego-oka-fiakrzy-z-bukowiny-tak-tlumacza