To nie Zakopane, choć chyba wszyscy tak myślą. To Bukowina Tatrzańska, kompletnie odrębna gmina, jest główną mekką koni, które jeżdżą do Morskiego Oka. To tu działa też Stowarzyszenie Przewoźników do Morskiego Oka. Tu mieszka większość fiakrów. Sami słyszą, jak ludzie plują pod ich adresem, a do turystów na wozach krzyczą, że krzywdzą konie. Pytamy fiakrów, czy widzą zmęczenie swoich zwierząt. Niektóre odpowiedzi wprawiają w osłupienie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Władysław Nowobilski od 24 lat jeździ do Morskiego Oka. Ma sześć koni. Jest szefem stowarzyszenia, które grupuje wszystkich przewoźników do Morskiego Oka. W całej gminie Bukowina Tatrzańska jest ich 60. Mówi, że są praktycznie w każdej wiosce.
– Ja jestem z Białki Tatrzańskiej, ale najwięcej fiakrów jest w samej Bukowinie. Ci, co jeżdżą nad Morskie Oko, mają po 4-6 koni. Średnio wychodzi 5. Główna hodowla koni kręci się wokół Morskiego Oka – mówi w rozmowie z naTemat.
To istotne tło, bo mnóstwo ludzi kojarzy te konie z Zakopanem. Tymczasem nawet nowy burmistrz Zakopanego powiedział w rozmowie z o2.pl, że ich sprawa jest poza jego kompetencjami. Bo terenem Morskiego Oka zarządza Bukowina Tatrzańska i Tatrzański Park Narodowy, a nie oni.
A zatem Bukowina Tatrzańska. Gmina, gdzie zarejestrowanych jest około 300 koni, które widzimy w drodze do Morskiego Oka. – To na Podhale bardzo dużo – przyznaje w rozmowie z nami prezes Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka.
Oczywiście, nie wszystkie jeżdżą naraz. Jeden z fiakrów szybko liczy: – Przy takim dniu, jak w majówkę, to było ok. 160 koni – ocenia.
"Tam doszło do potknięcia konia"
Dla nich to normalne. Dla rzeszy Polaków – nie. W XXI wieku to nienormalne.
Tak jak to, że koń czasem przewróci się na drodze. Norma. To słyszę od fiakrów. To się dzieje. To może się dziać. Nie ma w tym nic dziwnego. – Ale o co ta cała burza?! – aż czuć, że niejeden chciałby zakrzyknąć.
– Tam doszło do normalnego potknięcia się konia. To zdarza się bardzo często, tylko nie zawsze koń się wywraca. Przestraszył się, nie mógł wstać, nie mógł sobie poradzić. W takim momencie konia odcina. I to jest straszny absurd, bo koniowi nic się nie stało. To nie było nic nowego, żeby wywołać taki skandal – reaguje jeden z fiakrów.
– On nie uderzył konia, proszę pani – oponuje od razu góral.
– Czyli, że co to było?
– On nadał impuls do wstania, po zamarznięciu konia.
– Nadał impuls? Dobrze słyszę?
– To się nazywa zamarznięcie konia. Mówi się, że koń zamarza, narządy ruchu mu zastygają. Wtedy trzeba go impulsywnie pobudzić. To był impuls do wstania po zamarznięciu konia. Bez tego pobudzenia nie dałoby się konia dźwignąć. On byłby nieprzytomny – pada tłumaczenie.
– Wytłumaczę jak laikowi. To się dzieje na tej samej zasadzie, gdy np. rodzi się dziecko, nie zaczyna płakać, nie rusza się. I wtedy pielęgniarka daje dziecku delikatnego klapsa. Na tym to polega. Proszę zadzwonić do pielęgniarki-położnej i zweryfikować moje zdanie – radzi jeszcze góral.
"To się zdarza, jak koń się zlęknie"
Potem od innego fiakra słyszę, że konia to nie boli. Że to takie lekkie "uderzenie", jakby dziecko dziesięć razy lżejsze od dorosłego uderzyło go w twarz. Tak mniej więcej takie uderzenie ze strony mężczyzny, ważącego dajmy na to 70-80 kg., ma odczuć koń ważący ok. 700 kg.
– O czym my w ogóle mówimy? Jeżeli człowieka, gdy zemdleje, pobudza się mocniej? – w głosie wyczuwa się zdziwienie.
Czy coś takiego, jak upadek konie, często się zdarza?
Jeden z fiakrów: – Zdarza się, jak się koń zlęknie. Może się to zdarzyć w stajni, w boksie, w lesie. Gdy usłyszy drona, bo to dla niego nowość. Gdy jeden koń drugiemu podbije nogi, to najpierw próbuje się ratować, a później zamarza. Coś go wystraszy, wtedy odcina mu nogi i leży bez ruchu. Jak człowiek, który zemdleje. Też się go cuci.
Przewoźnik Władysław Nowobilski reaguje: – Każdy wypadek źle wygląda. Wiadomo, że koń leżący nie wygląda dobrze. Ale powinno się patrzeć na całość, na przyczyny. A ten koń się potknął. Człowiek się potyka i konie też się potykają. Jeden się potknie i od razu wstanie. A drugi się potknie, wystraszy i leży. Czeka, żeby coś zrobić. I on nie wie, kiedy skończysz mu pomagać. Trzeba mu dać impuls, żeby go pobudzić. Nawet klepnąc go. A wtedy ludzie mówią: "Bije konia". To nie jest uderzenie.
Dodaje jeszcze: – Gdyby koń był przemęczony, toby go nie postawili. A on wstał energicznie, zjechał potem na dół. Dobrze, że to nagranie kończy się, że wstał. Bo w przypadku innych nagrań z takich zdarzeń, z wyjątkiem konia, który dostał rozszczepienia aorty, wszystkie inne wstały. Tylko nie ma zdjęć.
Do zdarzenia doszło 3 maja. Na dowód tego, że koń ma się dobrze, dwa dni później stowarzyszenie zamieściło nagranie na Facebooku, pokazało też wyniki jego badań. "Na zarejestrowanym filmie widać, że koń znajduje się doskonałej kondycji" – oświadczyli.
Tyle samo zdarzenie z majówki. Ale przecież burza wokół koni trwa nie od dziś. I nie chodzi tylko o to.
"Konie są przebadane. Tyle razy, że szok!"
Fiakrzy przyznają – słyszą, jak ludzie mówią im, co o nich myślą.
– To jest bardzo nieprzyjemne. To są słowa, których się nie powtarza. Niektórzy nawet nas pytają, jak to wytrzymujemy – przekonuje Władysław Nowobilski.
Jak często to słyszy?
– Myślę, że zbyt często – odpowiada.
Inny mówi, że ignoruje te odzywki: – Ale zauważyłem, że ostatnio bardzo dużo jest komentarzy pod adresem turystów, którzy jadą na wozach. Że męczą konie i robią obciach.
I tu dochodzimy do męki koni. Przemęczenia, przeciążenia, biegu pod górę, z wozem, którym może jechać do 12 pasażerów – tylu od 2014 roku, bo kiedyś było nawet 30. Tego, czego coraz więcej ludzi nie może pojąć.
A oni nie mogą pojąć ich.
Bo konie się nie męczą. Lekarze ocenili, że tak nie jest i tego się trzymają. Wiedzą swoje. Konie są przebadane: – Tyle razy, ile je przebadali, że szok!
Przekonują, że konie jeżdżą przez 15 dni w miesiącu. Taki jest zapis w regulaminie.
"Lekarze nie stwierdzają przemęczenia konia"
– Konie są zmieniane co kurs. Jeden koń robi 1 kurs dziennie. Maksymalnie dwa. To godzina w górę. Tam mają 20 minut regulaminowego odpoczynku. Zjazd w dół. Na dole wymieniam konie na drugą parę. Tu muszą odpoczywać dwie godziny. Są karmione, pojone, pilnowane. Czasami robią kurs i są odwożone do domu, a przywożone są następne. Tak to wygląda – twierdzi jeden z górali.
Władysław Nowobilski przekonuje:
– Załóżmy, że poza sezonem jest jeden kurs dziennie dla każdego. Jeśli ktoś ma 4 konie, to one chodzą co drugi dzień. Czyli są 7-8 razy w miesiącu w górach. W sezonie, jak jest pogoda, to fiakrzy często jeżdżą co drugi dzień. Czyli biorę 4 konie. Jeśli jest dobry ruch, to robię nawet po 2 kursy. Jedna para idzie, druga odpoczywa. Mogą iść co dwie godziny. W kolejny dzień mają wolne. I pracują tak co drugi dzień. Czyli wychodzi po jednym kursie dziennie.
Hasło "przeciążenie" wywołuje większe emocje.
Powtórzymy to jeszcze raz. Według Nobilskiego lekarze uważają, że KONIE SĄ W ZBYT DOBREJ KONDYCJI.
Tu wyłania się też pewna teoria, dlaczego uważają, że wszyscy tak ich atakują tym przeciążeniem. Stoi za nią stary wzór do liczenia obciążenia koni, o którym co chwila słyszę – że wymyślono go dawno dla pracy konia przez 8-12 godzin, a fundacja Viva i obrońcy zwierząt do dziś się na niego powołują.
– Dlaczego wychodzi przeciążenie? Dlatego, że jest przedstawiony wzór do obliczenia obciążenia konia do pracy na cały dzień. On był opracowany dawno, kiedy konie były główną siłą roboczą. I on nadal jest. Nikt nie zrobił wzoru do obciążenia konia przez jedną godzinę, dwie, trzy – mówi Nowobilski.
Mieszkanka Bukowiny: – Nigdy żaden koń nie pracuje 12 godzin, to o czym my rozmawiamy? Ja naprawdę jestem za tym, żeby sprawdzać informacje. I opierać się na faktach. A nie tylko kierować się emocjami.
Padają słowa: "Ktoś chce coś ugrać", "Tu jest drugie dno", "To chęć całkowitego przejęcia tego biznesu", "O to tam chodzi".
Czy zgodziliby się zrezygnować z koni?
Koń wożący turystów do Morskiego Oka pracuje średnio 3 lata. Górale szybko zastrzegają, że to nie znaczy, że był przeciążony. I że z tego powodu konie nie trafiają na rzeź, co im się zarzuca.
Twierdzą, że konie mogły być agresywne do ludzi lub z innych powodów nie nadawały się do takiej pracy, czy współpracy. Stąd rotacja, wtedy koń idzie na sprzedaż. Może nada się do innej pracy. Ale są konie, które na drodze do Morskiego Oka pracują po 8, 10, 15 lat.
– Ja do dziś mam konia, który zaczął 18 sezon. I pamięta czasy, kiedy brało się 20, czy 18 osób i szło się dwa razy z rzędu. Do dziś pracuje – chwali się prezes stowarzyszenia.
Można wyczuć, że dopóki naukowe autorytety nie stwierdzą, że jest inaczej, że jeśli czarno na białym nie wykażą i nie oświadczą, że konie się męczą, wożąc turystów, to fiakrów raczej nikt nie przekona.
Załóżmy więc, że wszyscy eksperci uznają, że konie się męczą, że są przeciążone. Czy wtedy na drodze do Morskiego Oka zgodziliby się z nich zrezygnować?
– Wtedy nie ma wyjścia. Pomimo własności, kultury i tradycji, nie może być znęcania się nad zwierzętami. Jesteśmy co do tego absolutnie zgodni. Tu nikt się nie sprzeciwia. Nas tylko boli to, że fachowiec w danej dziedzinie wypowiada się, że jest dobrze, a inni mówią co innego i podważają jego wypowiedź. I doszło do tego, że musimy udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądami – odpowiada.
Mieszkanka Bukowiny Tatrzańskiej: – Uważam, że opinie i osądy powinny być oparte na faktach. Dla mnie decydujące znaczenie mają wyniki badań profesorów weterynarii. Dopóki profesowie, przedstawiciele czołowych placówek naukowych w Polsce uważają, że koniom nie dzieje się krzywda, że pracują w normalnych warunkach i nie są przeciążone, i są to wyniki badań, a nie wnioski na podstawie zdjęć, to uważam, że powinniśmy oddać autorytet tym, którzy się na tym znają.
Czy wyobraża sobie Morskie Oko bez koni? Nie odpowiada wprost:
– Te konie to element dziedzictwa, naszej kultury. Na pewno wielu z tych ludzi jest miłośnikami tych zwierząt. Jeśli konie zostaną wycofane znad Morskiego Oka, to będzie spory problem, bo to ponad 260 koni. I nikogo nie będzie stać, by je utrzymywać z innej pracy.
Ale inny z górali ostrzej: – Musimy o to walczyć, bo to jest praca i przywiązanie pokoleń.
Wpisać na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego
Co ciekawe, w marcu tego roku Stowarzyszenie Przewoźników do Morskiego Oka zorganizowało konsultacje społeczne nt. wpisania Podhalańskiego Stylu Powożenia na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego.
Odbiór społeczny był taki, że górale chcą się zabezpieczyć. I zrobić wszystko, by już nigdy wozów do Morskiego Oka nie można było ruszyć.
W zasadzie nie słyszę głosów protestu przed takimi opiniami.
– Mogły być takie głosy. Mógł być taki zamysł. Ale dobrze też dbać o kulturę. To będzie nas do czegoś zobowiązywać. Trzeba będzie ten styl utrzymywać. Gdyby było to wpisane w dziedzictwo kulturowe, to może by tak na nas nie pluli – uważa prezes.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
O koniach mówią, że każdy ma swoje imię. Że można podejść, zrobić zdjęcie. Że jedne są bardziej "głaskliwe", inne mniej. I że o nie dbają.
– Konie to jest jakby część nas. Dawniej, jak się z daleka patrzyło na drogę, to gazdę poznawało się po koniu. Każdy wiedział, kto jakiego miał konia. Te konie to wizytówka Podhala. My nie tyle bronimy siebie, co koni. Takich przejazdów nie ma dużo. Zostały takie skanseny i powinno się je utrzymywać jako tradycję. Po co niszczyć to, co działa? – mówi prezes stowarzyszenia.
Mieszkaniec Bukowiny Tatrzańskiej: – To jest praca wielu pokoleń. To jest wielopokoleniowa tradycja i musimy o to walczyć. Konie są zaopiekowane i dobrze traktowane. Dbamy o nie również treningami, dobrym żywieniem. I jesteśmy z nimi, bo z nimi obcujemy. Bez tego konie dziczeją.
Inny z fiakrów: – Koń zawsze był w chałupie u gazdy. I zawsze był tak traktowany, że rano jak się wstanie, to najpierw idzie się do stajni, a potem do kościoła. A gdy człowiek zmarznięty wracał z kuligu czy z lasu, nie szedł się zagrzać. Zawsze był drugi, po koniu. Wyuczony koń to skarb. Żaden hodowca nie traktuje konia podmiotowo.
Pytanie, co dalej. Przypomnijmy, po ostatnim zdarzeniu sprawą zajęły się nawet dwa ministerstwa. – Jeśli okaże się, że konie były przemęczone, muszą zostać wprowadzone zmiany – zapowiedział minister rolnictwa.
Górale też wspominają i o elektrobusie, i o meleksie. I o tym, jak za PRL pod Morskie Oko jeździły autobusy i samochody. I o zanieczyszczeniu środowiska. – To, co jest teraz, jest dobrym rozwiązaniem. Konie wtapiają się w szlak. Żaden pojazd w szlak się nie wtopi – uważa Władysław Nowobilski.
Temat nieustannie budzi gigantyczne emocje, ale wciąż stoi w miejscu. A chętnych na przewozy ciągle nie brakuje. "Hejtują Himalaistów, a dojść nad Morskie Oko nie mogą" – tu znajdziecie archiwalny wideo reportaż naTemat o takich turystach.
Owszem, można było np. klasnąć. Ale w takiej sytuacji nie myśli się o tym, że ktoś cię nagrywa. Tylko chcesz koniowi pomóc. Dla nas jest to zachowanie normalne, żeby konia postawić. Do fiakra żalu nie mamy. Nie było tam nic, co by ewidentnie zrobił źle. Ja nie mogę powiedzieć, że pojadę jutro w góry i koń mi się nie przewróci. Każdy się stara. Nie można nikogo obwniać. Obrońcy doskonale wiedzą, że nic się nie stało. Tylko szukają jakiejkolwiek podstawy, żeby zakazać koni.
Władysław Nowobilski
prezes Stowarzyszenia Przewoźników do Morskiego Oka.
Ci, co mówią o przeciążeniu, uważają, że po jednym kursie koń ma wszystkiego dość. Ale konie przechodzą badania i lekarze nie stwierdzają przemęczenia koni. Wręcz przeciwnie, uważają, że są w zbyt dobrej kondycji, czyli, że są za grube, a nie w złej. To, myśląc logicznie, nie wydaje mi się, żeby pracowały ponad siły.