Można się uczyć, a można... zaliczać profesorów za oceny. Ale czy powinno się tym chwalić?

Anna Dryjańska
01 lipca 2024, 19:45 • 1 minuta czytania
Wydawałoby się, że czasy Bravo Girl są już dawno za nami, ale Magdalena Czyż z przytupem udowodniła, że jednak nie. Po lekturze jej tekstu powstaje naturalne pytanie: czy osoba, która chwali się, że zaliczała profesorów zamiast egzaminów, ma kompetencje do oceniania molestowania seksualnego na uczelniach?
Magdalena Czyż pochwaliła się tym, że dostała lepszą ocenę od wykładowcy, z którym uprawiała seks Fot. screen za Youtube

Jestem okrutna? Nie. Wyciągam logiczne wnioski z artykułu autorki w "Gazecie Wyborczej", która miesza z błotem studentki sprzeciwiające się molestowaniu seksualnemu na uczelni. Zamiast tego, przekonuje, mogłyby po prostu doceniać klepanie po pośladkach, obmacywanie piersi czy strzelanie stanikiem przez przypadkowych mężczyzn.


Problem irytującego #MeToo rozwiązany, a cała ludzkość mogłaby cieszyć się seksem, którego najchętniej zakazałyby mentalne impotentki – inkwizytorki – zakonnice w skrócie nazywane feministkami. Zerwałby się wiatr: zbiorowe westchnienie ulgi wszystkich mężczyzn, którzy wreszcie znowu mogliby robić kobietom, co chcą (z wyjątkiem "prawdziwej" przemocy, którą Czyż oczywiście potępia).

Namiętne i zakonnice

W społeczeństwie zdaniem Magdaleny Czyż występują dwa gatunki kobiet. Te, które cieszą się seksem ze zwierzchnikami i cudzymi mężami (np. ona) oraz niedotykalskie cnotki, które pewnie wolą dostać ocenę za – cóż za szalony pomysł – tylko i wyłącznie swoją pracę na uniwersytecie (na użytek pani Czyż wyjaśniam: nie, nie chodzi o blowjob). 

Prosty jest świat Czyż, by nie powiedzieć prostacki. Czarno-biały, ale oparty na jaskrawo fałszywej tezie, którą przytacza autorka: jakobyśmy żyły w postfeministycznym świecie, bo zdobyłyśmy już równość na każdym polu.

Żeby się przekonać, że tak nie jest, Czyż mogłaby sięgnąć po dane statystyczne. Z jednej strony jako była studentka powinna była zetknąć się z podstawami analizy statystycznej. Z drugiej strony nie wiadomo jednak, jak zaliczała ten przedmiot, więc może odsyłanie jej do książek i tabelek nie ma większego sensu. 

Sypianie z wykładowcami to żadna filozofia

Wzrusza jej opis seksu z profesorem filozofii na stosie naukowych periodyków. Trochę szkoda tylko, że nie były to publikacje z dziedziny etyki, bo wtedy, zależnie od pozycji, Czyż miałaby okazję dowiedzieć się, że istnieje coś takiego jak konflikt interesów i należy go unikać.

Mówiąc w skrócie: autorka przeżywająca nieintelektualne uniesienia z wykładowcami zapewniała sobie lepsze traktowanie. Miała nieuczciwą przewagę nad tymi studentkami i studentami, którzy nie chcieli lub nie mogli przelecieć profesora. Równie dobrze mogłaby zaliczać egzaminy za pomocą łapówki.

Choć w sumie łapówka byłaby mniej nieuczciwym sposobem, bo wykładowca nawet jakby chciał, raczej nie mógłby się przespać ze wszystkimi słuchaczami. Pieniądze w kopercie przyjąć znacznie łatwiej, także od tych, którzy nie są w twoim typie.

Władza i seks

Chciałoby się powiedzieć, że tu dochodzimy do sedna problemu z opowieścią Czyż, ale jest ich – problemów – tak dużo, że dotykamy tylko wybranych kwestii. Co prawda internet jest nieskończony, ale czas pracy felietonistki już tak. To, czego zdaje się nie rozumie Czyż, to to, że można uwielbiać seks, ale taki, który nie jest walutą. A fakt, że nie wykorzystuje się relacji zależności, by go uzyskać, nie znaczy, że jest się uczulonym na orgazmy. Świadczy po prostu o przyzwoitości.

Jeśli druga osoba może coś stracić na tym, że powie "nie" (oceny, pieniądze, stanowisko), to znaczy, że nie może tak naprawdę powiedzieć "tak". Nic nie stało przecież na przeszkodzie, by Czyż zaliczała wykładowców po tym, jak przestaną być jej wykładowcami. Ok, przeszkodą – znowu wracamy do etyki – mogłaby być na przykład żona profesora filozofii, protekcjonalnie wzmiankowana przez Czyż.

Jest taka scena w Indianie Jonesie, gdy profesor archeologii prowadzi wykład w wypełnionej studentami sali. W pierwszym rzędzie siedzą młode kobiety otwarcie wzdychające do atrakcyjnego wykładowcy. Studentki robią maślane oczy, a jedna z nich wolno przymyka powieki, na których widnieje napis "kocham cię". W Jonesie budzi to widoczne zakłopotanie. A mógłby przecież zamiast jabłek, które słuchacze zwyczajowo kładli na jego stole, przyjmować orgazmy. Filmowy impotent – zakonnik?

Jest jedna cenna rzecz w tekście Magdaleny Czyż. Ten cały artykuł to jeden wielki dowód na to, że erotomanami – gawędziarzami mogą być także kobiety (czyli erotomanki – gawędziarki, jak równość, to równość). I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ze wspominek polowań na wykładowców (autorce wymknął się rzekomo niekumaty doktor ekonomii), Czyż robi broń przeciwko kobietom chcącym decydować, czy i który mężczyzna może je dotykać. 

Seks i granice się nie wykluczają

Czyż zdaje się nie rozumieć, że cieszenie się seksem czy – szerzej – seksualnością jako taką, nie jest sprzeczne z posiadaniem granic. Wręcz przeciwnie. Można więc lubić poklepywanie przez partnera(-ów), ale to nie znaczy, że kobieta daje zielone światło na dotykanie jej pośladków połowie ludzkości. Można zatracać się w rozkoszy, ale nie wszędzie, nie zawsze i nie z każdym. To tak oczywiste oczywistości, że czuję się zażenowana, musząc o tym przypominać.

Mam jednak przeczucie graniczące z pewnością, że Czyż tylko udaje, że tego nie pojmuje, a tak naprawdę doskonale to rozumie. Jeśli nie na poziomie intelektualnym, to przynajmniej w praktyce. Pewnie nie byłaby zachwycona, a wręcz oburzona, gdyby na ulicy, w redakcji, czy urzędzie zaczęli ją dotykać przypadkowi mężczyźni. Mam równie silne przeczucie, że byłoby to w jej oczach prawdziwą przemocą, w przeciwieństwie do tego, na co skarżą się studentki, na które wylewa pomyje. W imię obrony zmysłowości oczywiście.

Tymczasem warto stanąć w obronie zdrowego rozsądku. Z pomocą przychodzi zgrabny dwuwiersz Boya–Żeleńskiego sprzed kilku dekad: "Z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz". Dziś można go rozwinąć: dwoje albo więcej. Niezależnie od liczby osób, kluczowe jest słowo "chcieć". Sytuacje, w których seks jest walutą, w której jedna strona ma władzę nad drugą, nie podpadają pod tę definicję. Dziwne, że w XXI wieku nadal trzeba tłumaczyć. Może jednak "Bravo Girl" nadal by się przydało.

Czytaj także: https://natemat.pl/561656,dryjanska-chwala-influencerom-palka-mbank