Europa robi to w tajemnicy przed USA. Nie wie, czy w razie czego Trump wciśnie atomowy guzik
Ameryka chroni Europę parasolem nuklearnym od ponad 70 lat. W epoce Władimira Putina i Donalda Trumpa na kontynencie po cichu debatuje się nad inną przyszłością nuklearną, piszą we wspólnym opracowaniu redakcje Magazynu Politico i Welt am Sonntag.
Dyskusję rozpoczął kilka miesięcy temu nie kto inny, jak francuski prezydent Emmanuel Macron. Przytomnie zauważył, że podczas zimnej wojny "o wszystkich traktatach decydowały byłe ZSRR i USA".
Tę tezę postawił podczas przyjmowania Szwecji do NATO. Macron dodał, że w obszarze kontroli zbrojeń, rozmieszczenia wojsk i całej europejskiej architektury bezpieczeństwa należy to zmienić.
Nie musiał dodawać, że Francja jest dziś jedynym krajem w UE, który ma własne, niezależne siły nuklearne. Francuzi mają niemal 300 głowic, to czwarta największa nuklearna potęga świata. W Europie broń atomową mają jeszcze Brytyjczycy, ale są już poza UE.
Co więcej: Macron bez wahania (twierdząco, rzecz jasna) odpowiada na pytania, czy użyłby głowic w obronie krajów skandynawskich. Nie ma też wątpliwości, że na jego kraju faktycznie spoczywa szczególna odpowiedzialność za bezpieczeństwo Europy. I może w jego słowach pobrzmiewa nutka zbytniej pewności siebie, ale prawdopodobnie ma rację.
Zmiana status quo
Macron widzi to, czego nie widzą inni. Za czasów ZSRR i Układu Warszawskiego w Europę było wycelowane mnóstwo rakiet ze wschodu. Ale była też pewność, że jakakolwiek agresja ze strony Związku Radzieckiego spotka się ze srogą odpowiedzią USA. I rakiety polecą i z drugiej strony.
Efekt był taki, że pomimo sporego teoretycznego zagrożenia, Europa żyła we względnym spokoju. Odbudowała się po I i II wojnie światowej, ale nie wydawała pieniędzy na kosztowne atomowe zbrojenia.
"Jedynie Francja i Wielka Brytania stworzyły małe arsenały narodowe, stanowiące zaledwie ułamek wielkości tych kontrolowanych przez supermocarstwa zimnej wojny" – przypominają Politico i Welt.
Ale teraz mamy wojnę u bram i nieprzewidywalnego Putina. A z drugiej strony okazało się, że na USA niekoniecznie można liczyć. Dobitnie pokazał to były prezydent USA Donald Trump, który zmienił stanowisko Stanów Zjednoczonych wobec NATO. Jasno deklarował, że Stany Zjednoczone mogą przyjść z pomocą tylko tym krajom, które płacą uczciwie swoje udział w wydatkach na obronę.
"Nie zapłaciłeś? Jesteś przestępcą?" – miał mówić Trump któremuś z europejskich przywódców. "Nie, nie chroniłbym cię. W rzeczywistości zachęcałbym [Rosję], aby zrobiła, co do cholery chce".
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Trump zostanie ponownie wybrany prezydentem USA. A to musiało wzbudzić popłoch na Starym Kontynencie.
"Europejscy urzędnicy niechętnie – i po cichu – rozpoczęli debatę, czy Europa powinna zrobić coś, co było nie do pomyślenia przez większość istnienia NATO: opracować architekturę bezpieczeństwa, która nie byłaby tak zależna od Stanów Zjednoczonych, w tym do odstraszania nuklearnego" – piszą Politico i Welt am Sonntag.
Dodają, że przedstawiciele z innych krajów kontaktowali się ze swoimi francuskimi odpowiednikami, prosząc o więcej informacji na temat zamiarów głowy państwa Francji. Rozmowy te toczą się w dużej mierze za zamkniętymi drzwiami, wśród urzędników ministerstw i ekspertów i mają w większości charakter dwustronny.
Pytań jest wiele. Jak Francja widzi swoją rolę, jak miałby wyglądać system dowodzenia i użycia broni jądrowej? Czy da radę odstraszyć Rosję? Poza tym są państwa, jak Niemcy czy Polska, które nie chcą pokazać Waszyngotowi, że Paryż może być dla nich ważniejszy.
No i dochodzi jeszcze problem francuskich wyborów, bo może jednak USA pod wodzą Trumpa będą bardziej wiarygodne niż Francja wiedziona przez Marine Le Pen...
Istnieje też obawa, że zaufanie Francji może... obrazić Amerykę. Dlatego rozmowy urzędników toczą się nieoficjalnie, za zamkniętymi drzwiami. Ale coraz trudniej je ukryć.
Nie da się też ukryć, że Rosja grozi i się zbroi. W czerwcu po raz drugi w ciągu kilku tygodni Rosja i Białoruś przeprowadziły wspólne ćwiczenia dotyczące rozmieszczenia taktycznej broni nuklearnej. Putin odwiedził uzbrojoną w atomowe rakiety Koreę Północną. Rosja szantażuje świat i nie można udawać, że się tego nie widzi.
"Francuzi i Brytyjczycy będą musieli zastanowić się nad swoją postawą nuklearną, jeśli Trump zostanie wybrany i jeśli spełni swoją groźbę wycofania się z NATO" – powiedział cytowany przez Politico i Welt Daniel Fried, były ambasador USA w Polsce.
"Po raz pierwszy od lat 60. kraje europejskie muszą kwestionować amerykański parasol" – dodał.
I nie jest to problem tylko Francji i Wielkiej Brytanii. Swoje podejście muszą też przemyśleć Niemcy. W tym kraju broń atomowa jest tematem tabu. Niemcy wiedzą, że w XX wieku narobili sporo zła i nie chcą mieć broni atomowej. W Niemczech są jednak amerykańskie głowice, Luftwaffe ma samoloty służące do ich przenoszenia.
Ale Niemcy mogą nie zdawać sobie sprawy z rozmiarów zagrożenia. To widzą jednak Polska i kraje bałtyckie. Problem w tym, że NATO w 1997 roku podpisało traktat, wedle którego na ich terenie broń jądrowa nie będzie rozmieszczana. Polska ma też jeszcze jeden argument: na zbrojenia wydaje procentowo najwięcej w NATO. Nie podpadła więc Trumpowi...
A właśnie: Trump
Jak przypominają Politico i Welt, osobowość Trumpa niekoniecznie musi być problemem.
"Dlaczego miałby chcieć osłabiać swój potencjał i zdolność odstraszania nuklearnego w dowolnym miejscu na świecie? To prezydent z największym guzikiem, prawda? - mówi portalom Rose Gottemoeller, która za administracji Trumpa pełniła funkcję zastępcy sekretarza generalnego NATO, a obecnie pracuje na Uniwersytecie Stanforda.
I chociaż Europa przez ostatnie 70 lat żyła pod amerykańskim parasolem nuklearnym, nigdy nie mogła być pewna, że któryś amerykański prezydent ten przycisk naciśnie, gdy nadejdzie potrzeba. Pewności nie ma i dziś.