Tak pokręconego serialu jeszcze nie widziałam. Albo wyłączysz go w 5 minut, albo zarwiesz nockę

Ola Gersz
19 lipca 2024, 20:08 • 1 minuta czytania
Masz czasem tak, że zaczynasz oglądać serial i musisz nagle włączyć pauzę, żeby zapytać siebie, co tam się w ogóle, na Boga, dzieje? Jeśli nie to "Moja Lady Jane" będzie pierwsza. To absolutna perła – o taki serial kostiumowy nic nie robiłam.
"Moja Lady Jane" to szalona zabawa z historią Fot. Amazon Prime Video / edycja: naTemat

Mamy tam: XVI-wieczną Anglię; historię na bakier; ludzi zamieniających się w zwierzęta; pyskatego narratora, który klnie jak szewc; szalone sceny seksu; rockowo-popowe hity i napalony romans, przy którym "Bridgertonowie" są jak spacer w parku.

Amazon umie w szalone seriale, które za nic mają kategorie, etykietki, decorum i zasady, co wypada, a co nie. To Prime Video zawdzięczamy absolutnie porytych (bo lepszego słowa nie znajdę) "The Boys", ale też pokręconych na swój własny sposób: '"Fleabag", "Fallouta", "Pokolenie V", "Panna to mój znak", "Kleszcza", "Rój", "Carnival Row" czy "Dobry omen".

Jest takie angielskie, modne dziś słowo unhinged i takie są właśnie seriale spod szyldu Amazona. Kłaniam się w pas.

Te butne i rozwydrzone serialowe dzieciaki właśnie doczekały się równie krnąbrnej koleżanki. To "Moja Lady Jane", adaptacja powieści Jodi Meadows, Brodi Ashton i Cynthii Hand z 2016 roku, którą bardziej nieświadomy widz może włączyć, żeby pooglądać "miły, kostiumowy romans". Bo co może pójść nie tak? Cóż, bardzo się zdziwi.

O czym jest "Moja Lady Jane"? To alternatywa opowieść o Lady Jane Grey, Dziewięciodniowej Królowej Anglii

Trochę historii (spokojnie, żaden spoiler). Lady Jane Grey, bohaterka serialu, istniała naprawdę. Była kuzynką króla Anglii Edwarda VI z dynastii Tudorów (syna Henryka VIII, tego od sześciu żon), którą ten niespodziewanie ogłosił jako następną w kolejce do tronu w swoim testamencie. Kiedy zmarł po ciężkiej chorobie w 1553 roku, korona spoczęła na głowie 16-latki.

To oczywiście nie spodobało się ówczesnym elitom, a zwłaszcza Marii (potem królowej Marii I), siostrze Edwarda, która była prawowitą następczynią. Nie uszanowała testamentu, uwięziła Jane Grey oraz jej męża lorda Guildforda Dudleya w The Tower i przejęła władzę.

Młoda monarchini została ścięta w lutym 1554 roku. Kojarzycie ten przejmujący obraz poniżej? To właśnie egzekucja Lady Jane, która jest znana jako Dziewięciodniowa Królowa, bo właśnie tyle czasu rządziła Anglią i Irlandią.

I w tym momencie w "Mojej Lady Jane" zuchwały i przekorny narrator (Oliver Chris), który opowiada na początku całą tę historię – i dlatego nie musieliście bać się spoilerów – mówi: "Ch*j z tym". Dosłownie.

Serial opowiada zupełnie inną, alternatywą historię nie tylko Jane, ale całej Anglii. W historii walczyli między sobą protestanci i katolicy, a tutaj? Tutaj mamy analogicznie Werytów, czyli zwykłych śmiertelników oraz Etian, ludzi mogących przemieniać się w zwierzęta. I to w dowolne zwierzęta: psy, niedźwiedzie, sokoły, żaby.

A sama Jane (znakomita Emily Bader)? Jest wykształcona, ambitna, niezależna i sypie ciętymi ripostami jak z rękawa, chociaż te nie zawsze jej wychodzą. Zna się na ziołach, czyta w wielu językach, ciągle kłóci się ze swoją wiecznie knującą matką (Anna Chancellor, która jest absolutnie fantastyczna) i nie ma zamiaru poślubić kogoś, kogo nie zna. Chce sama kuć swój los, tyle że pech chciał, że żyje w XVI-wiecznej Anglii, więc nikt nie pyta jej o zdanie.

Kiedy próby ucieczek Jane kończą się niepowodzeniem, wkurzona dziewczyna musi wyjść za lorda Guildforda Dudleya (charyzmatyczny Edward Bluemel) – chociaż ma jeszcze asa w rękawie – i... wtedy wszystko się komplikuje. I to nie tylko dlatego, że jej małżonek niesamowicie ją wkurza, ale i frustrująco pociąga.

Jane jeszcze nie wie, że jej kuzyn i przyjaciel, chorujący król Edward VI (Jordan Peters) zapisał jej koronę w testamencie, a na jego, a więc i jej, życie czyhają nienawidząca Etian księżniczka Maria (Kate O'Flynn) oraz zakochany w niej ślepo doradca (Dominic Cooper w nietypowej dla siebie, pysznej roli). Wtedy zaczyna się cała zabawa.

"Moja Lady Jane" to szalone połączenie "Rodu smoka", "Bridgertonów", "Wielkiej" i... "The Boys"

A raczej jazda bez trzymanki. "Moja Lady Jane" wpisuje się w obecną modę na seriale kostiumowe, którą zapoczątkowali "Bridgertonowie", hit Netfliksa, również flirtujący z prawdą historyczną i... bardzo napalony.

Jednak showrunnerki Gemmy Burgess zupełnie nie interesowało zrobienie czegoś podobnego. Owszem, ona również uwspółcześnia historię: dialogi, zachowania bohaterów, muzykę (w "Mojej Lady Jane" słyszymy dzisiejsze kawałki oraz oryginalną ścieżkę dźwiękową, która jest połączeniem renesansowych melodii oraz popu i rocka). Ale przy "Mojej Lady Jane" serial "Bridgertonowie" to spokojny spacer w parku.

Burgess jest wierna szalonej książce sprzed ośmiu lat, ale jednocześnie zuchwale mieszka gatunki, które nie powinny razem współgrać, a... jednak im się to udaje.

W "Mojej Lady Jane" jest więc epickość fantasy niczym z "Rodu smoka"; absurdalna, czarna komedia i f*cki rzucane na prawo i lewo rodem z "The Boys"; młodzieżowy vibe w stylu "Cienia i kości"; oraz kostiumowy romans, który jest śmiałą subwersją tego gatunku (nieco w klimacie "Wielkiej"). Dodajmy do tego kotła jeszcze kilka łyżek akcji, przyprawmy feministycznym, dziewczyńskim sznytem i mamy coś, czego jeszcze w telewizji/streamingu nie było.

Dzieje się tu tyle, że lepiej nie odwracać się od ekranu. Ktoś zamienia się w karczmie w niedźwiedzia, żołnierze podtapiają ludzi w studni, siostra podtruwa brata, brat gada z psem, narrator mówi o napaleniu Jane na niegrzecznego chłopca Guildforda, a ta musi leczyć infekcje intymne swoich koleżanek, bo przecież kobieta bez seksu wybucha i umiera.

Pokręcone? W realu "Moja Lady Jane" jest bardziej pokręcona. Ale i genialnie błyskotliwa, zabawna, rozrywkowa i wciągająca.

Gwarantuję: albo wyłączysz ten serial po kilku minutach, albo tak się zachwycisz, że obejrzysz wszystkie osiem odcinków na raz. Ja należę do tej drugiej grupy i nie tylko ja: w agregatorze recenzji Rotten Tomatoes serial Amazona ma aż 94 procent od krytyków i 79 od widzów. Czyli od recenzentów znakomicie, od publiki bardzo dobrze.

To triumf Amazona, który znowu udowodnił, że ma gdzieś serialowe zasady. Robi co chce, nawet z historią. I chwała mu za to. A ja chcę drugi sezon "Mojej lady Jane", bo długo bez niej nie wytrzymam.

Czytaj także: https://natemat.pl/562883,najlepsze-seriale-kostiumowe-wszech-czasow-kiedys-to-bylo-ranking