nt_logo

Prawica pokochała te filmy, mimo że są wrzodem na jej tyłku. Na "The Boys" się nie kończy

Zuzanna Tomaszewicz

19 czerwca 2024, 18:54 · 7 minut czytania
Serial "The Boys" od samego początku był polityczną satyrą, która starała się rozbierać na czynniki pierwsze poglądy skrajnych prawicowców. Potrzeba było czwartego sezonu, by część widzów utożsamianych z alt-rightem zauważyło, że twórcy ich wyśmiewają. Parodia superbohaterów Marvela i DC nie jest pierwszym dziełem, które pomimo otwartej krytyki toksycznej męskości i kapitalizmu doczekało się fanów wśród tzw. sigm i inceli. Te tytuły też kpią ze swoich widzów.


Prawica pokochała te filmy, mimo że są wrzodem na jej tyłku. Na "The Boys" się nie kończy

Zuzanna Tomaszewicz
19 czerwca 2024, 18:54 • 1 minuta czytania
Serial "The Boys" od samego początku był polityczną satyrą, która starała się rozbierać na czynniki pierwsze poglądy skrajnych prawicowców. Potrzeba było czwartego sezonu, by część widzów utożsamianych z alt-rightem zauważyło, że twórcy ich wyśmiewają. Parodia superbohaterów Marvela i DC nie jest pierwszym dziełem, które pomimo otwartej krytyki toksycznej męskości i kapitalizmu doczekało się fanów wśród tzw. sigm i inceli. Te tytuły też kpią ze swoich widzów.
Homelandera z "The Boys" i Tylera Durdena z "Podziemnego kręgu" wiele łączy. Oto, jak te dzieła zinterpretowała prawica. Fot. Rex Features / East News; Fox 2000 Pictures / Regency Enterprises / Linson Films / Collection Ch

Pierwszy odcinek serialu "The Boys" ukazał się na platformie Amazon Prime Video w 2019 roku. Od tamtej pory serial o antybohaterach zebrał pokaźne grono widzów, spośród których najbardziej w oczy rzucają się zwolennicy Trumpa i samozwańcze sigmy. Tkwi w tym pewna ironia, ponieważ widzowie reprezentujący prawicowy światopogląd wybrali sobie na idoli bohaterów dzieła, które bezpardonowo się z nich śmieje.


Wszystko wskazuje na to, że wraz z premierą czwartego sezonu część prawicowej publiki w końcu połączyła ze sobą kropki i zrozumiała, że scenarzyści robią sobie z nich polewkę. W kinie i telewizji mamy kilka przypadków, które w podobny sposób co "The Boys" przyciągnęły do siebie obiekty swoich żartów. Daleko nie trzeba szukać - wystarczy spojrzeć na "Podziemny krąg" (1999) i "American Psycho" (2000).

"The Boys" śmieje się z prawicy, a prawica kocha "The Boys" (a raczej kochała)

Zacznijmy od tego, że komiks "The Boys", na kanwie którego powstał serial, był w pewnym sensie odpowiedzią na politykę George'a W. Busha po wydarzeniach z 11 września 2001 roku. Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych rozpoczął inwazję na Afganistan, by unicestwić islamistyczną sunnicką organizację terrorystyczną Al-Ka'ida i zneutralizować jej przywódcę, czyli Osamę bin Ladena, a w kwestii gospodarki utrzymywał neokonserwatywne poglądy.

Z twórczości Gartha Ennisa ("Preacher" i "Punisher") jasno wynika, że autor popularnego komiksu stoi w opozycji do kapitalizmu, konserwatyzmu, faszyzmu oraz rasizmu, i ze szczególnym zainteresowaniem zgłębia tematykę wojny i jej ludzkiego oblicza. Jak sam przyznał, spory wpływ na jego odbiór świata miało dorastanie w czasach konfliktu w Irlandii Północnej zwanego "The Troubles".

Oryginał okraszony rysunkami Daricka Robertsona ma więc mocny wizerunek, a serial musiał na swój sposób oddać mu hołd. Jak sugeruje wywiad z "The Hollywood Reporter", showrunner adaptacji Eric Kripke od zawsze widział w "The Boys" historię o Donaldzie Trumpie.

– Opowiadaliśmy historię o hybrydzie celebrytów i autorytaryzmu oraz o tym, jak media społecznościowe i rozrywka są wykorzystywane do sprzedaży faszyzmu. Znaleźliśmy się w samym oku cyklonu. A kiedy zdaliśmy sobie z tego sprawę, po prostu poczułem obowiązek, by biec dalej w tym kierunku – powiedział na łamach amerykańskiego czasopisma.

Złowroga wersja Supermana, czyli Homelander, od pierwszego odcinka serialu była kreowana na superzłoczyńcę. Mimu mnóstwa wad i zbrodni wojennych na koncie niektórzy ujrzeli w blondwłosym niszczycielu o martwym spojrzeniu kogoś, kogo warto naśladować. A przecież zamiar twórców był inny. Homelander miał siać postrach i wzbudzać w ludziach nienawiść. Owszem jego dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych, ale niektórych czynów zwyczajnie nie da się usprawiedliwić.

Anthony Starr, odtwórca roli Ojczyznosława, niejednokrotnie zwracał fanom uwagę, że "nie rozumieją przesłania". I to wszystko w czasie, gdy w mediach społecznościowych coraz popularniejszy staje się hashtag "media literacy is dead" (tłum. "umiejętność korzystania z mediów umiera").

Kripke podkreślał, że Amazon nigdy nie cenzurował jego pomysłów. W ciągu blisko pięciu lat produkcji platforma dała scenarzystom zielone światło na wiele kontrowersyjnych wątków, które odzwierciedlały prawdziwe życie. "The Boys" śmiali się z celebrytów siedzących w dużych willach i śpiewających "Imagine" Johna Lenona w trakcie lockdownu związanego z pandemią koronawirusa; cytowali słowa Busha w orędziu Homelandera do narodu; parodiowali Ant-Mana w scenie przedstawiającej wejście mikroskopijnego człowieka do wnętrza penisa.

"The Boys" ma oburzać i zmuszać widza do kwestionowania rzeczywistości, a nie traktowania jej tak, jak malują ją skorumpowani politycy oraz żyjące pod kloszem gwiazdki. Kripke zdaje sobie sprawę, że nie jest subtelny w swym przekazie.

Po pierwszym odcinku czwartego sezonu na portalu Rotten Tomatoes zaczął się tzw. review bombing. Na ostatnie oceny "The Boys" składają się same jedynki, co zdaniem "świadomych" fanów oznacza, iż prawicowcy się obudzili i wreszcie odkryli, że zawsze byli obiektem drwin scenarzystów.

W recenzjach widzimy głosy oburzenia dotyczące m.in. sceny, w której jeden z bohaterów zostaje zmuszony do seksu oralnego ze swoim kolegą. Oskarżenia o bycie "woke" są wszechobecne w mediach społecznościowych. Jedynki na Rotten Tomatoes opatrzono takim samym zarzutem.

Na "The Boys" się nie kończy. "Podziemny krąg" i "America Psycho" też wymienia się wśród dzieł krytykujących prawicę, które niczym "impostor" (tłum. oszust) w grze "Among Us" wkradły się do świadomości alt-rigtowców, stając się ich "godną reprezentacją".

"Fight Club" też krytykuje swoim fanów

"To żadna nowość w popkulturze. Złoczyńcy, u których odkupienie nie jest możliwe, byli uwielbieni w przeszłości - na przykład Tony Soprano, ale Homelander to nowy kaliber, ponieważ jest tak oczywistym komentarzem odnośnie współczesnej prawicy. To, co parodiuje, jest samo w sobie parodią, co znaczy, że ludzie zakochują się w niej dwa razy. Raz w prawdziwym życiu, teraz w fikcyjnej serii" – stwierdził Paul Tassi z "Forbesa".

"Podziemny krąg" w reżyserii Davida Finchera ("Siedem" i "Zaginiona dziewczyna") spotkał się z przytłaczająco pozytywnymi reakcjami wśród widzów, zwłaszcza tych ogarniętych mizoginią i z neonazistowskimi sloganami na ustach. Część mężczyzn chciała być charyzmatycznym, amoralnym Tylerem Durdenem. Chciała być jak symbol wszystkiego, co złe w toksycznej męskości, który reprezentował w filmie Brad Pitt.

Narrator, którego u Finchera gra Edward Norton ("Więzień nienawiści"), cierpi na bezsenność i ma problemy psychiczne. Z pomocą przychodzi mu Tyler, który uczy go, jak radzić sobie z bólem. Przez większość fabuły narrator nie zdaje sobie sprawy, że on i Tyler to jedna i ta sama osoba.

Tyler nie boi się ani konfrontacji, ani przemocy. Produkuje mydło z ludzkiego tłuszczu, by sprzedawać je bogaczom i tym samym wprowadzać w życie swój plan zniszczenia konsumpcjonistycznego społeczeństwa. Alter ego narratora niszczy drogie samochody, podpala biurowce i zakłada podziemny klub walki, którego członkowie obdarzają go czcią.

– Jesteśmy pokoleniem mężczyzn wychowywanych przez kobiety – mówi w jednej scenie Pitt, a w jego głosie słychać pogardę. Durden widzi jedynie opresję mężczyzn w dobie kapitalizmu. Kobiety albo pomija, albo traktuje mizoginią.

"Podziemny krąg" stał się symbolem inceli, którzy uważają, że system ich dyskryminuje. I tu warto napomknąć, że w środowisku "nieumyślnych abstynentów seksualnych" idealizuje się nie tylko fikcyjnego Tylera Durdena, ale i prawdziwego mordercę Elliota Rodgera, który w 2014 roku dokonał masakry w Kalifornii w ramach zemsty za odrzucenie ze strony kobiet.

Człowieku, widzę w podziemnym klubie najsilniejszych i najmądrzejszych mężczyzn, którzy kiedykolwiek żyli. Widzę cały ten potencjał i widzę, że został zmarnowany.Tyler Durden w filmie "Podziemny klub"

David Fincher wychodzi z założenia, że nie jest odpowiedzialny za to, jak ludzie interpretują jego filmy. – Język ewoluuje. Symbole ewoluują. (...) Nie mogę pojąć, że ludzie nie rozumieją negatywnego wpływu Tylera na otoczenie. Nie wiem, jak można im pomóc – wyjaśnił brytyjskiego dziennikowi "The Guardian".

Połowa recenzentów, widząc adaptację "Podziemnego kręgu", myśli: "nieudana krytyka". W artykułach poświęconych filmografii Finchera czytamy, że jego thriller psychologiczny jest zbyt zawiły, a puenta zbyt niejednoznaczna.

Niemniej niektórzy krytycy sądzą, że przesłanie - choć bardziej symboliczne niż łopatologiczne - sprowadza się do kreatywnych wyborów Finchera (m.in. do sensualnego oświetlenia; przedstawiania męskiego ciała podczas walki w taki sposób, w jaki prezentuje się w reklamach półnagie sylwetki kobiet).

"Tylera ukazano jako obiekt pożądania. Dla narratora, wyalienowanego przez współczesną kulturę konsumpcyjną, Tyler reprezentuje ideał nieskrępowanej władzy. Chce być Tylerem i daje się uwieść jego aurze. W tej relacji jest ostentacyjna homoerotyczna dynamika" – napisał w 2001 roku Adrian Gargett w artykule "Doppelganger: Exploded States of Consciousness in Fight Club".

"American Psycho" nakręciła kobieta

"American Psycho" wyreżyserowany przez Mary Harron zapracowało na miano "satyrycznego horroru". Satyra ma to do siebie, że posiłkuje się karykaturami i wyolbrzymieniem. Nie powstrzymało to jednak widzów przed utożsamianiem się z Patrickiem Batemanem, przerysowanym bankierem z Nowego Jorku, który prowadzi podwójne życie jako seryjny morderca, ma branie i jest prawie tak zabawny, jak Jim Carrey.

Grany przez Christiana Bale'a ("Mroczny rycerz") zabójca jest idolem samców sigma, przedstawicieli nowego typu toksycznej męskości, którzy nie aspirują do bycia alfą. "Idealny sigma to bowiem myślący tylko o sobie patologiczny egocentryk i egoista, którego skłonności do nieliczenia się z uczuciami i potrzebami innych robią z niego właściwie quasi-psychopatę" – tłumaczyła wcześniej w naTemat Maja Mikołajczyk.

Zagraniczne nagłówki nie kryją się z tym, że idealizowanie Batemana stawia "chłopców na straconej pozycji". Książkę Breta Easton Ellisa, na której wzorowali się twórcy filmu, uznaje się za wyjątkowo makabryczne studium wpływu kapitalizmu na męską psychikę.

Kultowy krytyk filmowy Roger Ebert zwrócił uwagę, że Mary Harron i scenarzystka Guinevere Turner "przekształciły powieść o żądzy krwi w film o próżności mężczyzn". Ebert na początku był krytyczny wobec adaptacji "American Psycho", lecz po czasie zmienił zdanie, podkreślając: "Harron jest pod mniejszym wrażeniem nikczemnego Patricka Batemana niż mężczyzni - być może dlatego, że jako kobieta, która reżyseruje filmy, codziennie zajmuje się facetami, którzy przypominają jej Batemana".

Patrick Bateman jest ucieleśnieniem człowieka, który nigdy nie musiał pracować dla swoich osiągnięć ani ponosić żadnych konsekwencji za swoje przewinienia. (...) Jeśli skupisz się na tym, ile morderstw uszło Batemanowi na sucho, zaczniesz zauważać pewien wzór. Bez względu na to, ile kobiet, zwierząt lub ludzi innego koloru skóry zabije, działania są podejmowane dopiero po zamordowaniu Paula Allena, który podobnie jak Bateman, jest bogatym, białym facetem.Rua Fay w artykule "'American Psycho': A Portrait of Toxic Masculinity"

Filmy i seriale jawnie krytykujące toksyczną męskość i (bądź co bądź) związany z nią kapitalizm prędzej czy później zostaną przejęte jako "swoje" przez grupę osób, które albo nie dostrzegają subtelnych aluzji, albo po prostu nie chcą ich widzieć. Oby kino nie zatraciło się w dosłowności. Jaki sens by miało, gdybyśmy wszystko mieli podawane na tacy?

Czytaj także: https://natemat.pl/557498,zmierzch-i-rasizm-ludzie-wierzyli-ze-rdzenni-amerykanie-sa-wilkolakami