Polska w szoku, bo wiceminister wyleciał za "parę stówek". A tak właśnie powinno działać państwo
Pracowałem w różnych firmach, wydawałem pieniądze tych firm, procesowałem poważne i mniej poważne zakupy. I nieważne czy miałem do wydania tysiąc, czy pięćdziesiąt tysięcy, mój proces zakupowy musiał przejść przez kilka szczebli kontroli. Za każdym razem musiałem dokładnie tłumaczyć, co to za wydatek, co nam da, kto to wymyślił i czemu ma to służyć.
Miałem też służbowe samochody. I dokładnie wiedziałem, co mogę z nimi zrobić. Wiedziałem, że nie mogę wyjechać służbówką na wakacje, bo po prostu wylecę z roboty. Wiedziałem, że służbową kartą nie mogę zapłacić za zakupy do domu. No po prostu nie. I bardzo uważałem, żeby tego nie robić.
Jak dostajesz służbowe auto, to wraz z nim tłumaczą ci, co możesz robić, gdzie pojechać, co kupować kartą paliwową. Że paliwo, płyn do spryskiwaczy jest ok, ale hot dog na stacji to już nie. Tak samo z kartą. Możesz zapłacić określoną kwotę w restauracji, ale musisz opisać, z kim byłeś i po co. Możesz kupić kawę do ekspresu w firmie, ale nie do domu.
To nie jest wiedza tajemna. Tego można się szybko nauczyć
I dziw mnie bierze, że nie wiedział tego wiceminister. Jeju, gdzie on się uchował, gdzie on pracował?
– Byłem przekonany, że miałem prawo korzystać z samochodu do celów prywatnych – powiedział były już wiceminister sprawiedliwości i członek rady krajowej Nowej Lewicy. Brzmi jak świeżak, który nie miał pojęcia, jak się wykorzystuje służbowe mienie. W rozmowie z dziennikarzami Ciążyński zaznaczył, że pomyłka wynika z jego "niewiedzy i braku doświadczenia".
Sprawdziłem. Nie jest człowiekiem, który mógłby nie wiedzieć, jak się korzysta ze służbowej karty i służbowego auta. Ciążyński to według wrocławskich mediów jeden z najbogatszych lokalnych polityków. Pracował w miejskich spółkach, wyciągając nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Poza tym prowadził wcześniej własną firmę… prawniczą.
I jakimś cudem nie wiedział, że wyjazd samochodem należącym do Polskiego Ośrodka Rozwoju Technologii (PORT) i płacenie za paliwo służbową kartą jest zabronione. Dziwne, nieprawdaż? A może robił tak od dawna i się tym kompletnie nie przejmował? Tego nie wiemy.
Przypomnę tylko, że pewna szwedzka pani minister kilkanaście lat temu wyleciała z roboty, bo służbową kartą zapłaciła za pampersy, papierosy i czekoladę. Deklaracja "oddam kasę" nie wystarczyła. Straciła stanowisko, pomimo tego że pieniądze oddała.
Za PiS-u znacznie spadły standardy
Najbardziej zaskoczony jest tym chyba Ryszard Czarnecki. Pamiętacie? Jako europoseł brał kilometrówki, bo ponoć dojeżdżał do Brukseli zezłomowanym Fiatem Punto w wersji cabrio. Został przyłapany, twierdzi, że oddał pieniądze i jest bardzo zdziwiony faktem, że prokuratura się go czepia i chce go posadzić w więzieniu.
Reprezentuje przy tym logikę: jak się ukradło, ale oddało, to przecież się nie liczy.
– Przed dwoma lat zwróciłem wszystkie środki, o które upominał się Parlament Europejski, to on był moim pracodawcą, więc wie najlepiej, że to pełna kwota – mówił w lipcu "Rzeczpospolitej" Ryszard Czarnecki. Jak dziecko…
Przypomnę jeszcze, że w PiS-ie Czarneckiego bronili, że przecież nic się nie stało. W tym samym czasie inni europosłowie z jego ugrupowania robili kolejne przekręty. A to zorganizowali sobie kampanię pod płaszczykiem konferencji, a to zatrudniali fikcyjnych asystentów. I nikt w partii nie widział w tym niczego złego.
W sumie cieszy mnie, że w Polsce zmieniło się podejście do publicznych pieniędzy. Wiecie czemu? Bo publiczne pieniądze trzeba szanować. Tu nie ma wytłumaczenia, że to przecież stówka czy dwie.
Bo jeśli ktoś sprzeniewierzy stówkę, to następnym razem może sprzeniewierzyć tysiąc. Albo milion. Nie liczy się kwota, liczy się fakt braku szacunku do pieniędzy podatnika.
Czytaj także: https://natemat.pl/281759,loty-marka-kuchcinskiego-kancelaria-sejmu-zamiata-afere-pod-dywan