Lewicka: Tusk usiłował wydostać się z bagna PiS, ale zagrzebał się głębiej, aż po kolana

Karolina Lewicka
16 września 2024, 11:39 • 1 minuta czytania
Zanim jeszcze władza nad Polską została prezesowi Kaczyńskiemu odebrana kartką wyborczą, można było już przeczuwać rozwój dalszych wypadków dla takiego politycznego scenariusza.
Karolina Lewicka Fot. Maciej Stanik / naTemat

Jasne było, że PiS będzie usiłował rządzących delegitymizować, tak, jak robił to po katastrofie smoleńskiej (schemat: Tusk – morderca – zdrajca). Oczywiste było, że Nowogrodzka nie cofnie się przed formułowaniem najbardziej absurdalnych zarzutów wobec rządzących (słyszymy np. o zamachu stanu, jaki Tusk rzekomo przeprowadził gdzieś na przełomie roku).


I że wykorzysta przeciwko nim do dna te przyczółki, które udało się Kaczyńskiemu skutecznie uchwycić, np. bank centralny, nielegalną KRS, Sąd Najwyższy z prezes Manowską i niezawodny w służbie PiS Trybunał Konstytucyjny.

Wiadome było też, że – po utracie TVP – PiS nie będzie zasypiał gruszek w popiele i stworzy nowe lub umocni dotychczasowe kanały transmisji propagandy do mas. Tego należało się spodziewać i na to być gotowym. Zostawmy na razie na boku kwestię tego, jak radzi sobie z obsługą tych zagrożeń koalicja 15 października. Kluczowy problem jest bowiem zupełnie gdzie indziej. 

Tusk zagrzebał się w bagnie po kolana

Utraciwszy władzę, PiS nie utracił swej destrukcyjnej mocy, objawiającej się w postaci węzła gordyjskiego w wymiarze sprawiedliwości. Albo inaczej: bagna, w które każdy następca musi wejść, bo nie sposób go ominąć, nie ma też przezeń bezpiecznej ścieżki. Bagno, jak to bagno, utrudnia ruchy i coraz głębiej wciąga, zasysa ofiarę. A baron Münchhausen, który sam się z niego wyciągnął za włosy, to tylko literacka fikcja. 

W grzęzawisko zapadł się ostatnio sam premier – była to sprawa kontrasygnaty. Czarne błoto oblepiło Tuskowi buty, już gdy się podpisywał pod postanowieniem prezydenta w sprawie powołania neosędziego na przewodniczącego Zgromadzenia Izby Cywilnej SN.

Gdy usiłował się z bagna wydostać, wycofując swój podpis, zagrzebał się w nie jeszcze głębiej, aż po kolana.

Tłumaczenia przybocznych, jak choćby Jana Grabca, że przecież "różne autorytety prawne mają różne zdania", brzmiące jak to, co mówili w dwóch poprzednich kadencjach politycy PiS, pogrążały premiera, oj, pogrążały. Jakby tego było mało, błotem obrzucili szefa rządu jego sympatycy, który poczuli się urażeni, zdradzeni, rozczarowani i rozgoryczeni. Jak donosił kolektyw analityczny Res Futura, badający reakcje w sieci: "Tusk utracił zaufanie wielu swoich dotychczasowych zwolenników, którzy kwestionują teraz jego intencje i przywództwo".

Czy cała ta sytuacja była zawiniona przez premiera? Nie, choć premier podpisać się na dokumencie nie powinien. 

PiS odszedł od steru władzy tylko pozornie

Bagna nie sposób osuszyć, przynajmniej na razie. Tu na przeszkodzie stoi Andrzej Duda. Przez parlament idą lub nawet już przeszły stosowne ustawy, mające przywrócić w Polsce ład prawny, wiele projektów jest w przygotowaniu. Wszystko na nic.

Do lata przyszłego roku współtwórca tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości z lat 2015-2023 niczego nie podpisze. Będzie wetował albo odsyłał do Julii Przyłębskiej, co na jedno wychodzi. W rezultacie rządzący albo grzęzną, albo usiłują się utrzymać na powierzchni półśrodkami, prowizorką, erzacem.

Siedząc w bagnie, nie sposób się w przywracaniu porządku rozpędzić, mieć rozmach. Można naprawiać tylko punktowo, połowicznie, naskórkowo co momentami sprawia wręcz wrażenie potęgowania chaosu. PiS lubi to. Wywracając do góry nogami istniejący w kraju porządek prawny chciał – przede wszystkim – wyłączyć państwu, demokracji wszystkie bezpieczniki, by w ten sposób ułatwić sobie utrzymanie władzy na długo, na bardzo długo. Ale jednocześnie zastawił pułapkę na tych, którym jednak uda się PiS pokonać w nierównych wyborach.

Tym samym PiS odszedł od steru władzy tylko pozornie, wciąż bowiem trzyma silnie za jedną ze szprych, co gabinetowi Tuska utrudnia kierowanie państwem, obiecane wyborcom przywrócenie praworządności, wreszcie, jak w przypadku kontrasygnaty – naraża na wizerunkowe porażki, wpycha w filozofię "nie da się", oczekiwania na zmianę w dużym pałacu, odliczanie dni do końca tej prezydentury (co zresztą ostatnio premier na portalu X zrobił: 6 września było to 333 dni).

To zresztą będzie moment kolejnego kluczowego rozstrzygnięcia – jeśli przy Krakowskim Przedmieściu swego kandydata zainstaluje PiS, nie przewiduję dla rządzącej koalicji niczego innego jak tylko gnicie i wewnętrzne kłótnie, mogące doprowadzić do jej rozpadu oraz przyspieszonych wyborów parlamentarnych.

Jeśli jednak będzie to polityk obecnej większości, zostaną tylko dwa lata na generalne porządki, w tym pół roku nieoficjalnej i oficjalnej kampanii przed wyborami w 2027 roku. Stąd trzeba być wówczas pod parą i działać szybko. Bo najgorsze, co mogłoby się nam przytrafić, to konsekwencje rządów PiS idące jeszcze w następne lata lub nawet dekady.