Ludowcy od lat szukają nie tylko wyborców, ale także pomysłu na siebie. Utrata władzy w 2015 roku i fatalny wynik w wyborach parlamentarnych: ledwo 5,13 proc., czyli o włos nad progiem, uzmysłowił PSL-owi, że ponad studwudziestoletnia historia partii, powód do dumy dla wielu działaczy, może dobiec końca.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie zdołano się jednak przez kolejne lata wymyślić na nowo, choć takie próby podejmowano (jeszcze do nich wrócimy), stąd zarówno w 2019, jak i w 2023 roku, postawiono na prosty, acz skuteczny mechanizm: połączono siły, najpierw z Kukizem, potem z Hołownią, by tak zyskać pewność przekroczenia progu. Udało się, ale te sukcesy nie unieważniły problemów strukturalnych, z jakimi wciąż boryka się PSL.
Ostatnio uznano, że na kłopoty najlepsza będzie konserwatywna kotwica. Rzucił ją Władysław Kosiniak-Kamysz, opowiadając na posiedzeniu Rady Naczelnej PSL o wychowaniu patriotycznym i dawaniu odporu wszelkim rewolucjom.
Wcześniej miało miejsce głosowanie nad ustawą o depenalizacji aborcji, 24 posłów PSL podniosło ręce razem z PiS i Konfederacją, czyli przeciwko projektowi. Nagle okazało się, że niewiele warte są też negocjowane tygodniami ustępstwa na rzecz ludowców przy ustawie o związkach partnerskich, bo mimo tychże PSL oznajmił, że do porozumienia nie doszło i zapowiada jakieś swoje rozwiązanie.
Trauma Kosiniaka-Kamysza
Przy okazji rozjechała się Trzecia Droga – cudem reanimowana po wyborach europejskich, w których jej wynik (6,9 proc.) był daleki od oczekiwań – obie partie oddalają się od siebie światopoglądowo, ale też PSL spektakularnie wystawił partnerów w sprawie składki zdrowotnej. Obiecano peeselowskie szable projektowi Ryszarda Petru, po czym zapowiedziano własny projekt, o czym poseł Polski 2050 dowiedział się z mediów.
Jednocześnie dalsze trwanie tego sojuszu jest Kosiniakowi potrzebne – przynajmniej do wyborów prezydenckich. Bo lider ludowców ponownie startować nie chce – trauma roku 2020 (zaledwie 459 tysięcy głosów, czyli 2,36 proc.) jest wciąż zbyt silna, stąd tzw. wspólny kandydat w postaciSzymona Hołownizałatwiałby sprawę.
Zresztą o starcie Hołowni więcej mówią ludowcy niż politycy Polski 2050, czy sam zainteresowany, który decyzję chce podjąć dopiero na jesieni. Kosiniak chce uniknąć sytuacji, w której jako lider ugrupowania i z braku innych chętnych, musiałby stanąć w prezydenckie szranki, narażając się na pewną porażkę. Chętnie przerzuci tę wątpliwą przyjemność na barki marszałka Sejmu. Co zaś potem stanie się z Trzecią Drogą– tego pewnie nie wiedzą dziś nawet sami liderzy obu ugrupowań.
Miraż, fatamorgana, myślenie życzeniowe
Jedno jest pewne: PSL wraca na kurs ku tzw. chadecji, jakiejś takiej krainy obiecanej, ulokowanej w centrum sceny politycznej i niezwykle obfitej w wyborców. Nic to, że historia wielu ostatnich lat pokazuje, że dla tych chadeckich projektów nie ma elektoratu, że to miraż, fatamorgana, myślenie życzeniowe.
Podobnież jak zapewnienia Władysława Kosiniaka-Kamysza, że wyborcy rozczarowani Kaczyńskim przyjdą schronić się pod jego (chadeckie) skrzydła, ale – co pokazały wszystkie trzy elekcje – nie przychodzą, tylko zostają w domach, jeśli już nie chcą oddać głosu na PiS. Jeśli fakty nie pasują do koncepcji ludowców, to tym gorzej dla faktów. Trudno przy tym zorientować się (nawet w trakcie rozmów kuluarowych), czy owa opowieść sączona jest wyłącznie na użytek zewnętrzny, z braku laku, czy też ludowcy faktycznie w tę swoją bajkę zdążyli już uwierzyć i stąd tak kurczowo się jej trzymają.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie bez znaczenia jest też kryzys wizerunkowy prezesa PSL-u. Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej, śmierć polskiego żołnierza, awantura wokół sprawy strzelających do uchodźców żołnierzy, czy wreszcie nowelizacja przepisów o użyciu broni, zlecona Kosiniakowi przez Tuska "na weekend" (w piątek, 7 czerwca, Tusk mówił tak: Jestem przekonany, że minister Władysław Kosiniak-Kamysz, w poniedziałek na posiedzeniu rządu będzie gotowy z propozycjami zmian w prawie) – to wszystko znacząco osłabiło ministra obrony.
Jego otoczenie mówiło, że na owym poniedziałkowym posiedzeniu rządu, podczas którego referował zmiany w przepisach, wyglądał jak człowiek ciężko doświadczony. I że obserwowana ostatnio radykalizacja może być efektem tych wszystkich wcześniejszych problemów. Kosiniak jest pod ścianą i oddaje ciosy – słyszę.
Marzenie Nowogrodzkiej
Bardzo krytycznie koalicyjni partnerzy ludowców ocenili jedno ze zdań, które padło z ust Kosiniaka w ostatnim czasie. Lider ludowców powiedział, że "rozpad koalicji jest mniej kosztowny niż utarta wyborców przez partie, które tworzą koalicję", czym dał do zrozumienia (lub pogroził), że jeśli kluczowe dla PSL postulaty programowe nie zostaną zrealizowane i przez to w sondażach ludowcy będą słabować, to PSL może taką koalicję opuścić, co oznaczałoby rząd mniejszościowy, czyli de facto przyspieszone wybory.
Do tej pory nikt z obozu władzy nawet się nie zająknął o takim scenariuszu, nawet poturbowana w pewnym momencie i odgryzająca się Trzeciej Drodze Lewica zaznaczała, że czerwoną linią krytyki i wzajemnych złośliwości jest ryzyko rozpadu koalicji 15 października.
Na marginesie: trudno oczekiwać, by wyborcy którejkolwiek z partii tworzących obecny rząd mogli być jej wdzięczni za stworzenie Kaczyńskiemu okazji do powrotu do władzy i by tej wdzięczności dali wyraz przy urnie, gremialnie oddając nań głosy. Bardziej prawdopodobne jest, że taki rozbijacz zostanie przykładnie ukarany.
Ale Kosiniak ryzykuje, na razie tylko słowem, nieustannie nagabywany do czynów przez PiS. Marzeniem Nowogrodzkiej jest sojusz z ludowcami (i Konfederacją, która w takiej konfiguracji jest konieczna do uzyskania większości w Sejmie), by zakończyć żywot rządu Donalda Tuska jeszcze przed 2027 rokiem.
Na razie PSL tylko straszy i wcale nie pali się do podzielania losu wcześniejszych przystawek Kaczyńskiego (od Leppera do Gowina). Ale nerwowość w obozie ludowców prowokuje pytania o stabilność obecnego układu i szanse na porozumienie się partnerów co do minimum programowego, jakie będą w stanie przeprowadzić przez parlament.
Wzajemne blokowanie swoich projektów to nie jest to, czego wyborcy po Koalicji 15 października oczekiwali.