4000 terrorystów rannych, nie wystrzelono ani jednej kuli. Izrael podobne akcje robił już wcześniej
Co się stało w Libanie? We wtorek 17 września eksplodowało jednocześnie kilka tysięcy pagerów członków Hezbollahu. 11 terrorystów nie żyje, część walczy o życie. Około czterech tysięcy jest rannych.
Z informacji, które powoli wypływają na światło dzienne wyłania się obraz niezwykłej, precyzyjnej operacji izraelskich służb. To był po prostu majstersztyk. Nie mamy oczywiście pewności, że informacje, które są odkrywane, są stuprocentowo prawdziwe. Być może jest to warstwa, do której mieliśmy się dokopać, zaś prawda jest nieco inna. Ale różnice nie są aż tak istotne.
Zaczęło się od tego, że Hezbollah postanowił kupić dla swoich członków kilka tysięcy pagerów. Ta organizacja to libańska szyicka islamistyczna partia polityczna. Ale ma też potężne "skrzydło militarne". To po prostu niezależne od państwa siły terrorystyczne. Powszechnie uważa się, że zbrojne ramię Hezbollahu jest większe, silniejsze i lepiej wyposażone od regularnej libańskiej armii.
Liban to sąsiad Izraela, to nieduże państwo leży nad nim. Zarówno "na mapie", jak i dosłownie. Z libańskich wzgórz idealnie wystrzeliwuje się rakiety rażące państwo żydowskie. Nic dziwnego, że Hezbollah jest silnie dotowany przez wrogów Izraela. No i infiltrowany przez izraelskie służby. Te miały telefony wielu członków Hezbollahu na podsłuchu.
Organizacja zdecydowała więc o przejściu na pagery. To niewielkie urządzenia, na które można przesyłać krótkie wiadomości. Wszyscy członkowie mogą więc w jednym momencie dostać sygnał do ataku. Jakaś mała grupa może dostać wiadomość o zebraniu komórki. Wydaje się, że pagery to archaiczna technologia. Tak, ale ma swoje zalety. Umożliwia szybie wysyłanie wiadomości, noszące je osoby są też praktycznie nie do namierzenia.
Nie wiadomo jeszcze, w jaki sposób izraelskie służby dowiedziały się o zamówieniu Hezbollahu. Ani kiedy i w jaki sposób zdołały umieścić w każdym urządzeniu płytkę z materiałem wybuchowym. Prawdopodobnie nastąpiło to na etapie produkcji. Urządzenia miały tajwańską markę, ale produkowane były przez węgierską firmę.
Wczoraj po południu pagery kilku tysięcy członków Hezbollahu zaczęły głośno pikać. A potem eksplodowały. Część terrorystów miała pagery w kieszeniach spodni. Ci mają poważne rany ud i brzucha, część straciła narządy płciowe. Wielu podniosło pagery i patrzyło na ich ekrany: ok. 500 osób straciło wzrok i ma rany głowy.
Wielu ma pourywane palce, dłonie i poparzone klatki piersiowe. Od razu zginęło prawdopodobnie 11 członków Hezbollahu, rannych jest ok. 4000, w tym przynajmniej kilkuset ciężko. Część z nich walczy o życie, wielu nigdy nie odzyska sprawności. Podczas tego cyberataku miały też zginąć dzieci, media donosiły o dwójce.
Wcześniej robili równie wyrafinowane akcje
Warto zauważyć, że nie była to pierwsza taka akcja izraelskich służb. Pamiętacie aferę ze Stuxnetem? Opowiem wam o niej w dużym skrócie. Izraelscy informatycy stworzyli pewien mały, użyteczny i darmowy program. Wypuścili go na rynek w 2010 roku. Informatycy z całego świata przekazywali go sobie i używali. Ale w programie zaszyty był wirus o nazwie Stuxnet. Nie robił nic złego. Sprawdzał tylko, czy gdzieś w jego otoczeniu nie ma urządzenia sterowanego przez kontroler Siemens S7-417.
Dlaczego? Bo takie kontrolery sterowały wirówkami IR-1 używanymi do wzbogacania uranu w irańskich zakładach w Natanz. I w końcu się tam dostał! Po drodze zaraził kilkaset tysięcy komputerów, nie czyniąc żadnej szkody. Stuxnet wiedział też, że w systemach tych kontrolerów jest pewna luka.
Wirus działał powoli. Przez rok (!) badał irańskie systemy, oszukiwał je i ogłupiał. A potem przystąpił do działania. Irańskie wirówki mogły rozpędzić się bezpiecznie do 63 tysięcy obrotów na minutę. Stuxnet rozhuśtał je do 85 tysięcy, cały czas oszukując systemy bezpieczeństwa i zapewniając obsługę, że wszystko jest w porządku. Przeciążone wirówki po prostu się rozpadły.
Towarzyszyła temu potężna eksplozja, a irański program nuklearny opóźnił się o kilka lat. A potem i tak co jakiś czas ginęli albo odpowiedzialni za niego generałowie, albo naukowcy, w zakładach co jakiś czas wybuchają bomby...
Przypomnijmy też, że w 1995 roku izraelskie służby z pomocą bomby umieszczonej w telefonie komórkowym przekazywanym z rąk do rąk przez członków Hamasu wyeliminowały terrorystę o pseudonimie "Inżynier". Yahya Ayyash był znany z konstruowania wymyślnych i niezwykle śmiercionośnych bomb, które zabiły ok. 90 Izraelczyków, w tym wielu cywilów.
Zdalne odpalenie bomby w telefonie było również majstersztykiem pracy wywiadowczej i wyrafinowanym sposobem zemsty na Ayaashu. Telefon był nie tylko naszpikowany materiałami wybuchowymi, ale i na podsłuchu. Dzięki temu izraelski wywiad doskonale wiedział, kiedy odpalić bombę. Plotka głosi, że ostatnią rozmowę terrorysta odbył z którymś z izraelskich generałów, który miał do niego zadzwonić, upewnić się, czy rozmawia z Ayaashem i pożegnać.
Gorzej poszło im w innej słynnej "koronkowej" akcji. W 1997 roku Benjamin Netanjahu, premier Izraela, zezwolił na zabójstwo ówczesnego szefa Hamasu, Khaleda Meshaala. Izraelscy agenci działający w Ammanie (stolicy Jordanii) podeszli do Meshaala na ulicy i spryskali go wolno działającą trucizną.
Zauważył to jeden z ochroniarzy Meshaala. Agenci zostali złapani. Izrael został zmuszony do dostarczenia odtrutki. Meshaal obudził się ze śpiączki dwa dni po tym, jak został otruty. Izraelscy agenci zostali odesłani do domu. Meshaal pozostaje ważną postacią w Hamasie.
Co się stanie teraz?
Dziś pewne jest jedno: izraelskie służby dokonały niezwykle wyrafinowanego ataku, który potwierdził, że są po prostu najlepsze na świecie. W jednej chwili zabiły i raniły kilka tysięcy terrorystów. Pozostali przy życiu mają ciężkie obrażenia, pourywane palce, wypalone oczy. Tak, to brutalne. Ale jak się jest terrorystą, to konsekwencje trzeba brać na klatę.
Oślepiony Hezbollah z pewnością będzie próbował przeprowadzić jakiś atak odwetowy. Ale nie w tej chwili, bo musi policzyć swoich członków, sprawdzić, do czego są zdolni, bo wielu z nich już nie pociągnie za spust, bomby nie skonstruuje.
Właśnie rozpętuje się też burza dyplomatyczna. Bo rykoszetem dostał Tajwan. To przecież tajwańska firma dała swoje logo pagerom. Gotuje się też na Węgrzech, bo to przecież tam (prawdopodobnie) wyprodukowano pagery. A może materiały wybuchowe dołożono gdzie indziej? No i nie zapominajmy, że pager wybuchł też... ambasadorowi Libanu w Iranie.
Nie jest też wykluczone, że ta koronkowa akcja była początkiem rozprawiania się z Hezbollahem. Skoro przeciwnik jest ranny (i to dosłownie!), można go teraz łatwo dobić. Izraelskie służby mają ułatwione zadanie, sprzyja im też chaos i zamieszanie, jakie wywołały. Czas pokaże, jakie rozwiązanie wybiorą.
Czytaj także: https://natemat.pl/566603,czarna-chmura-nowa-taktyka-izraela-wobec-iranu-i-reszty-wiemy-o-co-chodzi