Sogolon - poznaj kobietę, która zaryzykowała wszystko, by żyć na własnych warunkach

Przedruk Wydawnictwa Czarna Owca
27 września 2024, 14:57 • 1 minuta czytania
Laureat nagrody Bookera, Marlon James, ponownie zachwyca czytelników swoją wyjątkową narracją w powieści „Wiedźma Księżyca, Król Pająk”. Tym razem głos oddaje Sogolon, zwanej Wiedźmą Księżyca - obdarzonej nadprzyrodzonymi mocami i długim życiem, które okazuje się jej przekleństwem. Jej opowieść jest czymś więcej niż relacją z wędrówki. W wciągu 177 lat swojego życia przekonuje się boleśnie, że prawda to kwestia interpretacji, a zaufanie pokładane w mężczyźnie wystawia kobiecą tożsamość na szwank. Fragment książki, który dziś publikujemy, przeniesie was w sam środek historii pełnej zwrotów akcji i intymnych przeżyć. Epickiej i zarazem głęboko ludzkiej, czerpiącej garściami z afrykańskiej mitologii i folkloru.
Mat. prasowe wyd. Czarna Owca

Zapraszamy do zapoznania się z fragmentem książki:

Czekamy, aż matka krzyknie cztery razy, tak właśnie robimy, mówi do niej najstarszy brat. Dzień minął, ale noc jeszcze nie nadeszła, a on dwa razy szarpnął za łańcuch, żeby wypełzła, choć najczęściej po prostu wyciąga ją ze środka bez uprzedzenia, aż ona się dusi, nim ją do końca wywlecze. Wino palmowe wiruje mu w głowie, co oznacza, że będzie mówił, a dokoła nikogo, by to słyszeć. Szarpie za łańcuch, jakby ciągnął upartego osła, i to jedyny raz, kiedy pozwala jej zbliżyć się do domu. Gdy tak się dzieje, dziewczynkę dopada mgliste wspomnienie, jak ojciec podnosi ją z uśmiechem, ale uśmiech zaraz kwaśny i na mgnienie oka ona unosi się w powietrzu, po czym spada na ziemię. Czekamy, aż matka krzyknie cztery razy, mówi, bo cztery razy oznacza chłopca, a trzy dziewczynkę. Matka nie krzyknęła ani razu. 

Najstarszy brat opowiada historię, ale z powodu wina palmowego opowiada bez składu. Widzisz mojego ojca? Widzisz jego dumę, kiedy brzuch matki zaczyna sterczeć, jakby ją prowadził? Z trzech synów wkrótce zrobi się czterech, a jak to będzie córka, ojciec wyda ją dobrze za mąż, jeśli się wzbogaci, lub sprzeda, jeśli będzie biedny. Twoi bracia patrzą, jak ojciec liczy, póki nie pojawi się dziecko, bo matka poszła rodzić w domu swojej matki. Wszyscy czekamy na wieść o chłopcu, a najmłodszy brat najbardziej, bo w końcu przestanie być najmłodszy i zacznie robić rzeczy, które robią starsi bracia.

Twój ojciec czeka na wieści, ale też odpoczywa, przecież wreszcie usłyszał, jak żona powiedziała: Mężu, ten mały dom już nam nie wystarczy. Rozbudował go więc, wybijając ścianę do spichlerza i powiększając po- kój dla dwóch najstarszych chłopców, potem dodał kolejny dla najmłodszego i tego, który nadchodził, i jeszcze jeden dla igieł i tkanin matki, bo to najwspanialsza z kobiet. I jeden dla babci, której nienawidzi, ale nie mógłby pozwolić jej mieszkać samotnie. Czekamy, aż matka krzyknie cztery razy. Ale cztery krzyki nie nadchodzą, trzy krzyki też nie. Kiedy docieramy do chaty, babcia mówi: Dziecko wyszło najpierw nóżką, z pępowiną na szyi. Moja córka krwawiła, krwawiła i krwawiła, aż cała się wykrwawiła, potem oczy jej zbielały i odeszła. Ko orodżi adekuu ebila afingui, powiedziała babcia, ale to nie była jeszcze pora jej odpoczynku. Mała diablico, matkobójczyni, jesteś jak jeden paproch, co całe oko zaślepi. 

Spójrz, jak ściągasz klątwy na ten dom! Jednego ranka ojciec płacze, tańczy następnego, potem złorzeczy przodkom w nocy za ich niegodziwe zabawy. Radziliśmy się kapłana, mówi. Nosimy amulet, wzywamy bogów pioruna i bezpiecznej wędrówki, nie jemy tłuszczu, fasoli ani mięsa upolowanego strzałą, dlaczego więc bogowie sprowadzają na nas utrapienie? Ona raduje się swoim brzuchem, raduje się mężem, nie kładziemy się razem przez sześć księżyców, dlaczego więc bogowie sprowadzają na nas utrapienie? Dlaczego, skoro dokonujemy libacji i oddajemy chwałę bogini rzek, która włada wodą w kobiecym łonie?

Nikt nie nazwał go szaleńcem, dopóki pewnego dnia nie zobaczyliśmy, jak zwinął się w kłębek, z kolanami nad klatką piersiową, i naszczał sobie do ust. Odtąd obwołaliśmy go szaleńcem. Trzeciego dnia po narodzinach ceremonia nadania imienia, ale nikt nie przyszedł i nikt nie odszedł. Nikt nie odważy się dać ci imienia, bo jesteś klątwą, a jedyne gorsze, jak urodzić klątwę, to nadać jej miano, bo wtedy za każdym razem, gdy je wypowiadasz, przywołujesz nieszczęście. Nie ma więc dla ciebie imienia. I jeszcze to, mała istoto, że nikt nie napluje ci do ust rajskim pieprzem, abyś nie stała się kobietą zhańbioną, i nikt nie zrobi ci naszyjnika z żelaza, by odgrodzić cię od świata duchów. 

(…)

Wiele księżyców przemija, zabierając ze sobą całe lata. Teraz jest większa, włosy zwisają z głowy brudnymi kępami, póki ich nie wyrwie, a głos ma taki, aż braciom zdaje się czasem, że słyszą matkę. Nauczyła się, jak postępują duzi ludzie, bo ani jedno wypowiedziane słowo jej nie umknęło. Więcej niż dwa razy najmłodszy brat chciał ją spoliczkować, ale złapała go za rękę i to ona go uderzyła. Nikt nie nauczył jej pieśni, więc ułożyła własną i zaczyna już dostrzegać niebo za końcem sznura. Ale wciąż mieszka w kopcu termitów, wciąż orze w ziemi i kozim gównie, dostaje cięgi dla zabawy, a najmłodszy brat obala ją kopniakami na ziemię i depcze po niej, wciskając ją głęboko w błoto. Jak chciałaś zabić naszą matkę, to trzeba było przynajmniej urodzić się chłopcem, mówi. Ona czuje, że przechodzi przez wiele księżyców i lat, a bracia ciągle żyją w dniu jej narodzin, w dniu śmierci wspólnej matki. 

Za każdym razem, kiedy dwaj starsi ruszają na wschód, bo mówią, że w wiosce żadna kobieta ich nie zechce, najmłodszy przychodzi po nią. Jego twarz mówi jej, że cały dzień myślał o złu. Moi starsi bracia mają szczęście, bo doczekali ceremonii, nim nasza matka umarła, opowiada. Mają szczęście, bo stali się mężczyznami. A ty odebrałaś mi moje szczęście. Żaden ze starszyzny mnie nie obrzeza i nie uczyni mężczyzną, bośmy wszyscy przeklęci. Po wdeptywaniu jej w ziemię co dzień przez dni osiem dziewiątego wdepcze ją w ciernie. 

Ona wie, dlaczego jej nienawidzą, przecież mówią to każdego wieczoru. Mała diablico, matkobójczyni, kiedy mama przestanie płakać, pytają. Kiedy przestanie biadolić w zaświatach o małej niecnocie, która poraziła i rozcięła jej koo, która ją zabiła. Dziewczyna nasłuchuje płaczu matki z krainy umarłych, ale nic nie słyszy. Tylko ciszę. Milczy, gdy biją ją za to, że prosi o większą strawę z mniejszą zgnilizną. Milczy, kiedy mówią: Nie każ nam iść do zaświatów i błagać ich władcę, by zabrał cię i oddał nam matkę. Milczy, bo już wie, że tego próbują. Tak powiedział tamtej nocy średni brat do pytonicy. 

Trzej bracia, wszyscy niegodziwi. Najstarszy chłoszcze ją, zostawiając dwa ślady na jej twarzy. Średni głodzi ją, mówiąc, że skoro ona ma się za kobietę, niech sama ugotuje sobie jedzenie. Najmłodszy najgorszy, bo nikt nie chce go uroczyście obrzezać, by stał się mężczyzną, a wszystko przez nią. Zabiję cię, nim staniesz się kobietą, mówi. I mówi jeszcze tak: Wezmę nóż i wytnę ci główkę koo, bo żadna kobieta nie odważy się cię tknąć. Nie jesteś ani chłopiec, ani dziewczyna. Jesteś potwór. 

Za każdym razem dziewczyna odbiera to inaczej. Kiedy najpierw nazwali ją potworem, drapała się po skórze aż do krwi, rozzłoszczona, że nie widzi żadnych łusek, które mogłaby zrzucić. Ogryza paznokcie, żeby nie wyrosły pazury. Kiedy czuje swędzenie między oczami, myśli, że otwiera się trzecie. Albo że włosy wyrosną na całym jej ciele jak u tokolosze, czarnego kosmatego demona, którym straszy ją najstarszy brat, mówiąc, że dopadnie ją we śnie. Pewnego dnia wystawiła głowę z kopca i zobaczyła kobietę przechodzącą obok chaty, wyśmiewającą się z jej braci, bo ktoś musiał dołożyć swoją klątwę do ich klątwy, skoro ich stan taki zły.

Może ona jest potworem. Małą diablicą. Matkobójczynią. Dziewczyną, która, jak mówi pytonica, dorastała, nie zaznając matczyne- go mleka. Nic dziwnego, że małe cycuszki nie chcą urosnąć. Brat mówi, że rośliny wydają plon zgodnie ze swoim mianem, skoro więc mówi się, że ona potworem, to potworem będzie. A kiedy mijają lata i dziewczyna widzi, jak swobodnie ludzie używają tego słowa, uzna, że nawet jeśli nie jest potworem, to na pewno klątwą, którą matka wypuściła na świat. 

Ty nawet nie ładna, mówi średni brat. Dziewczyna przesuwa dłońmi po swoim ciele, czując każdą sterczącą szorstką kość, te biodrowe największe i najgorsze, a wmawiana brzydota staje się pewnikiem. 

Lecz bracia też kłamią. Oto chłopcy, oto średni bierze naszyjnik, co go najstarszy wygrał w dondze, a potem szepcze, że to najmłodszy ukradł. Dwie noce później olbrzymia pytonica przepada w siną dal z mosiężnym naszyjnikiem na szyi. Najstarszy brat bije najmłodszego, a najmłodszy z kolei bije dziewczynę, ale to jeszcze nie dość. Najmłodszy wsypuje truciznę do strumienia, z którego zawsze pije kobieta-pyton. I dopada ją tak ciężka choroba, że za jednym tchnieniem wiatru przybywa posłaniec śmierci. Średni brat krzyczy: Kim jest ta nieszczęsna nieznajoma?, bo nie może nikomu powiedzieć, nawet braciom, że każdej nocy wyczyniał z nią coś zakazanego i rozbijał jaja, które ona czasem składała w trawach przy korycie rzeki. A najstarszy, zawsze kiedy pod władaniem wina palmowego, opowiada o mężczyźnie, którego zabił, i o kobiecie, którą zgwałcił, i o mężczyźnie, którego zgwałcił, i o kobiecie, którą zabił. Upłyną księżyce i lata upłyną, nim dziewczyna zrozumie, że niczego, co wychodzi z ust jej braci, nie wolno brać za prawdę, nawet jeśli mówią, że woda jest mokra, a ogień gorący. 

Oto proszę. Postanowione. Zdecydowała dziesięć i dwa księżyce wstecz. Na szyi obręcz, do niej przywiązany sznur. Sznur wystarczająco długi, żeby wypełznąć z kopca, przejść przez podwórze, podkraść się do płotu, prześlizgnąć obok traw, świń, kur, myszy i innych zwierząt żyjących w zagrodzie. Tak oto od dziesięciu i dwóch księżyców o świcie każdego dnia gryzie przy szyi sznur, którego końca oni nie widzą, bo nikt nie chce patrzeć na nią z bliska. Tylko trochę za jednym razem, czasem ledwie kęs, a między zaciśnięciem zębów a splunięciem gryzie i gryzie. Potem, zaplótłszy słaby węzeł, udaje, że ciągle jest przywiązana, i krzywi się, jakby ciągnęli ją mocno. Zbliża się czas sadzenia i bracia wkrótce przyjdą, pokrzykując, Pora orki, mała brudasko. Nie, to pora ucieczki.