"Rzeczy, których nie rozumiem w Polsce". Michalik o raporcie ws. komisji Macierewicza

Eliza Michalik
25 października 2024, 14:56 • 1 minuta czytania
Krzysztof Brejza, niezwykle szanowany przeze mnie polityk napisał na X, że Antoni Macierewicz powinien złożyć mandat posła i zostać wyrzucony z PiS. Mam nadzieję, że europoseł miał na myśli to, że Macierewicza te sankcje powinny spotkać na samym początku, jako wstęp do właściwej kary.
Eliza Michalik Fot. Tadeusz Wypych/REPORTER

To naprawdę wspaniała wiadomość, że MON zaprezentowało raport, w którym udowodniło, że podkomisja smoleńska Macierewicza nie dość, że kosztowała podatników ponad 81 mln zł, a jej członkowie nie mieli żadnych kompetencji do badania wypadków lotniczych to jeszcze, za wiedzą Macierewicza i przy jego aktywnym współudziale dokonali licznych manipulacji, fałszerstw i prób pozbycia się i zacierania dowodów. Tak, by potwierdzić tezę zmyśloną, ale potrzebną PiS, że w Smoleńsku doszło do zamachu, a nie lotniczej katastrofy.


Cieszę się, że wreszcie to wszystko wiemy, ale – niemniej – mam w związku z tą sytuacją kilka pytań. O rzeczy, których nie rozumiem.

Kilka pytań po raporcie ws. komisji smoleńskiej

Czy naprawdę Polska jest krajem, w którym potrzeba roku i raportu MON (praca ekspertów przy raporcie też przecież kosztowała podatników niemało), żeby stwierdzić, że faceci operujący na parówkach, kłamiący w żywe oczy i podważający opinie uznanych ekspertów nie mają kompetencji i sprzeniewierzą pieniądze Polaków? Nie mówiąc o ośmieszaniu Polski i okłamywaniu opinii publicznej?

Czy naprawdę trzeba było specjalistów, by stwierdzić, że to wszystko blaga, zamiast od razu, w pierwszym dniu po wygraniu wyborów napisać doniesienie (a w tym wypadku 24 doniesienia) do prokuratury?

Jak słusznie stwierdził Piotr Świerczek z TVN 24, "arcyciekawym" tropem w tej sprawie jest kontakt Antoniego Macierewicza z obywatelem Federacji Rosyjskiej Aleksandrem Glaskowem. I faktycznie "szkoda", że minister Cezary Tomczyk nie potrafi odpowiedzieć opinii publicznej na pytanie, czy był on inspirowany przez obcy wywiad, kim jest ten człowiek i co znajdowało się dokładnie na pendrivie przekazanym Macierewiczowi przez Rosjanina.

Nie po raz pierwszy zadaję pytanie (i o oczywiście nie tylko ja), co u diabła robi polski kontrwywiad, bo Macierewicz przecież od lat jest postacią, która aż krzyczy o dokładne prześwietlenie jego działalności i kontaktów pod kątem kontaktów z rosyjskim wywiadem. (Jego dobry kolega Tadeusz Rydzyk także).

Jego działania idą od lat wprost po linii Kremla, a liczne publikacje, z książkami Tomasza Piątka na czele, nie pozostawiają wątpliwości, że sprawa, bardzo delikatnie mówiąc – śmierdzi.

Tymczasem dowiadujemy się, że ów Glaskov nigdy nie został zatrzymany, a sam Macierewicz także miał poinformować o spotkaniu z nim z opóźnieniem, które uniemożliwiło polskim służbom skuteczne podjęcie tego tropu. 

Ale tu znowu: czy służby nie powinny od dawna obserwować Macierewicza pod kątem kontaktów z rosyjskim wywiadem, złapać go na gorącym uczynku – i przechwycić ów pendrive? Czy nie na tym właśnie polega ich praca? Na tym, żeby wiedzieć, zapobiegać i wyprzedzać?

Nie rozumiem też tego, o czym napisałam wczoraj na X: Dlaczego te wszystkie śledztwa prokuratury w sprawach Macierewicza i jego zespołu nie są prowadzone od roku? A śledztwo w sprawie nadużywania publicznych pieniędzy na prywatne cele Kaczyńskiego, czyli "miesięcznice"? Kto płacił za zamykanie Krakowskiego Przedmieścia i pracę policji 10-go dnia każdego miesiąca? Za utrudnienia w ruchu i stracony czas mieszkańców Warszawy? Kaczyński z własnej kieszeni czy z pieniędzy podatników? I jakim prawem angażował służby państwowe do swoich prywatnych spraw?

Czemu tych tematów nikt nie podejmuje?

W sprawie rozliczania kluczowych pisowców, sprawców polskiego autorytaryzmu istnieją dwie rzeczywistości: medialna i faktyczna. W tej medialnej ciągle ujawniane są jakieś sprawy, pisane raporty i składane doniesienia do prokuratury (nawet jeśli strasznie późno, bo dopiero po roku od objęcia władzy przez demokratów), czasem nawet wszczynane jakieś śledztwa i wystawiane listy gończe.

W rzeczywistości prawdziwej natomiast nikomu jeszcze włos z głowy nie spadł, ba – największym decydentom i prowodyrom, rozgrywającym, jak Kaczyński, Macierewicz czy Ziobro nawet nie zdjęto immunitetów – choć podejrzane sprawki widać jak na dłoni.

Naprawdę – rozumiem i szanuję argumenty, że szybko nie znaczy dobrze i że trzeba działać powoli – ale przecież tylko w sprawach, które naprawdę wymagają czasu!

Natomiast kiedy przestępstwa widoczne są jak na dłoni, a dowody leżą na ulicy i wystarczy się po nie schylić, taka opieszałość jest nie do wytłumaczenia.