To jeden z najciekawszych luksusowych SUV-ów. W tej wersji jest jak bestia o dwóch twarzach
Gdzieś już to widziałem – to moje pierwsze wrażenie z testu Audi Q7. Tak naprawdę niewiele mogło mnie zaskoczyć, bo przecież mamy do czynienia z tą samą generacją modelu, która pojawiła się na rynku w 2019 r. Później były tylko liftingi, które bazowały na solidnej podstawie. Nie zmienia się na siłę czegoś, co po prostu przyjęło się dobrze.
O wyglądzie Q7 więcej pisaliśmy już w naszym wcześniejszym teście, kiedy mieliśmy okazję sprawdzić ten samochód podczas krótkiej przygody w górach. Mój redakcyjny kolega skupił się na stylistycznych detalach, które w unowocześnionej wersji wzbogaciły nadwozie. Odsyłam was poniżej do tego tekstu.
Od siebie muszę dorzucić, że ten samochód jest dla mnie pewnym wzorem udanej przemiany. Pierwsza wersja z 2005 r. była... kompletnie nijaka. Oprócz tego, że to wielkie i pojemne auto, nie dało się zbyt długo rozpływać nad designem. Dzisiaj Q7 ma coś z zadziornej bestii. Jego potężna moc to jedno, ale wygląd robi swoje.
Osłona chłodnicy, zderzak, specjalne reflektory – to wszystko lekko zmieniło się za sprawą ostatniego liftingu. Już sam nie wiem, czy bardziej podoba mi się takie Q7, czy na przykład SQ8, którym jeździłem kilka lat temu. Albo "zwykłe" Q8, bez usportowionej linii. Kwestia gustu, jednak wybór w tym przypadku jest trudny.
Audi Q7 to przestrzeń w środku, która aż zachęca, by wyjechać nim w długą trasę z całą rodziną. W tym ponad 5-metrowym kolosie można wygodnie rozsiąść się na przednich fotelach, ale też na tylnej kanapie. Nie ma mowy o zgiętych kolanach czy braku przestrzeni nad głową. Poziom komfortu siedzeń to premium z plusem.
W bagażniku mamy 563 l pojemności, bez zbędnhych zakamarków, co ułatwia pakowanie. Albo 1589 l po złożeniu oparć tylnej kanapy.
W przypadku deski rozdzielczej to projekt, który trochę dzieli kierowców. Wiem, że wielu sympatyków Audi tęskni za starszą stylistyką i nie pasuje im koncepcja z trzema dotykowymi ekranami. "Palcujemy" tu niemal wszystko. Mamy przed oczami wirtualny kokpit, a w środkowej części panel do cyfrowego świata.
To może się podobać, chociaż myślę, że akurat wyświetlacz z panelem klimatyzacji jest wciśnięty trochę na siłę. Obsługa co prawda nie uprzykrza życia nawet w czasie jazdy, jednak dla wielbicieli klasyki to będzie trochę zgrzyt.
Jakość wykończenia jest taka, że większość elementów chce się, chociaż... pomacać. Podłokietnik, błyszczące wstawki, boki drzwi – trudno się do czegoś przyczepić. Może tylko do odcisków palców, które zobaczycie nawet na moich zdjęciach w tym artykule. Zostaje ich mnóstwo na błyszczących dodatkach w środkowym tunelu i na ekranach.
Nasz testowany egzemplarz Q7 to hybryda plug-in. Pod maską mamy 3-litrowy, 6-cylindrowy silnik benzynowy o mocy 340 KM. Do tego jeszcze jednostka elektryczna, dzięki czemu moc całego układu wynosi 490 KM. Maksymalny moment obrotowy to 700 Nm.
Potencjał napędu w tym SUV-ie idealnie pasuje do jego stylistyki. Duża masa nie stanowi tu żadnego problemu, bo auto potrafi być niezwykle elastyczne. Świetnie da się to wyczuć podczas zabawy trybami jazdy – w tym najbardziej oszczędnym rzeczywiście przemieszczałem się bardzo leniwie. Ale wystarczy przełączyć się na dynamiczną opcję i zupełnie zmienia się charakterystyka samochodu. Ciężkie Audi zachowuje się wtedy, jakby zgubiło jakieś 400 kg.
Audi Q7 60 TFSI e. Jaki zasięg na prądzie?
To będzie kluczowy wątek dla wszystkich, którzy przynajmniej rozważali zakup hybrydy. W przypadku tego Audi producent podaje, że auto w trybie w pełni elektrycznym będzie w stanie przejechać prawie 80 km. Mój test pokazał jednak trochę gorsze wyniki. Bardzo starałem się jeździć oszczędnie, jednak wykręciłem nie więcej niż 65 km.
Wiadomo, wszystko zależy od stylu jazdy. Warto też pamiętać, że kiedy przemieszczamy się wyłącznie na prądzie, pojedziemy maksymalnie 135 km/h. Tyle że przy takiej prędkości elektryczny zasięg będzie uciekał jeszcze szybciej.
Realnie hybryda ma oczywiście sens, ale po pierwsze, trzeba ją ładować. Jeśli zdecydujemy się jeździć na rozładowanych bateriach, Q7 nie będzie miało wiele wspólnego z oszczędnym podróżowaniem. Spalanie w mieście podskoczy nawet do ponad 10 litrów. A przecież hybryda ma również kojarzyć się z "zieloną" energią.
Po drugie, to oczywiste, że taki napęd najlepiej sprawdzi się w warunkach miejskich, kiedy mamy szansę regularnie podjeżdżać pod ładowarki. Dopóki nie wyjedziemy w długą trasę, dość łatwo ogarnąć codzienne przejazdy w taki sposób, by prawie w ogóle nie zużywać benzyny. A jeśli ktoś mieszka w domu i mógłby podpinać auto na noc do gniazdka, to już z perspektywy posiadacza hybrydy sytuacja idealna.
Zapomnijmy na chwilę o zasięgu i wydajności, bo w Audi Q7 można się też po prostu... rozpłynąć. Wnętrze jest świetnie wyciszone, chociaż kiedy mocniej wciśniemy gaz, da się usłyszeć przyjemny pomruk z tyłu. Do tego zawieszenie, które w zależności od ustawienia, może być jak "poduszka", albo nieco usztywnione. Niesamowita jest wszechstronność tych opcji. To wszystko sprawia, że tak trudno zaszufladkować to Audi.
Podsumujmy. Za takie hybrydowe Q7 trzeba zapłacić co najmniej 440 tys. zł w podstawie. Kiedy zaczniemy bawić się konfiguratorem, cena szybko przebije pół miliona złotych, a to też nie jest ta górna granica. Koszty sugerują więc, że mamy do czynienia z topowym samochodem w swojej klasie.
Trudno z tym dyskutować. Nie trzeba być nawet fanem Audi, żeby traktować Q7 już jako coś kultowego w gamie marki. I nie tylko, bo to de facto jeden z najciekawszych, luksusowych SUV-ów. W tym przypadku mocno podrasowany jeszcze bardziej rzucający się w oczy.
Główne pytanie przed ewentualnym zakupem powinno dotyczyć napędu. Jeśli ktoś zdecyduje się na wersję hybrydową i efektywnie ją wykorzysta, samochód będzie potrafił się odwdzięczyć. Ale według mnie prawdziwym żywiołem dla tego auta są długie trasy. Wtedy bardziej niż ładowanie baterii docenimy... 75-litrowy zbiornik na benzynę. Dwie twarze tej bestii mogą być tak samo zachęcające, by postawić ją w garażu.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku, Instagramie oraz TikToku.