Jeżeli ktoś liczył, że czas zaleczy rany i pozwoli z dystansem spojrzeć na przeszłość to się srogo zawiódł. Nieoceniony, jak zawsze Poseł Macierewicz otoczony na telebimach facetami, którzy powołując się na sekretne i nie weryfikowalne dane, nie biorąc za nic odpowiedzialności, mogą bezkarnie gadać co im ślina na język przyniesie – ogłasza, że były eksplozje, czyli zamach. Pomimo tego że do uderzenia o ziemię z szybkością 300 km/h „zespół parlamentarny” dodał „ogromnej mocy” co najmniej dwie eksplozje, nie przeszkadza mu to odkryć, że trzy osoby przeżyły katastrofę. Zaraz się dowiemy, że Rosjanie ich dobili po to żeby nie opowiadali o zamachu. Niestety wszystkie programy telewizyjne pokazują tę intelektualną szopkę nie bacząc, że pchają w ten sposób setki tysięcy ludzi w intelektualną mgłę porównywalną w swej gęstości do mgły, w której lądował Tupolew.
Jeszcze parę takich wywiadów, parę emisji produkcji Pani Gargas i rzeczywiście będzie można wyrzucić do kosza raport członków komisji Millera, którzy z naukową precyzją dowiedli, że pilotowany przez źle dobraną i źle wyszkoloną, działającą pod presją załogę, samolot rozbił się tylko dlatego, że naprowadzany przez bezmyślnych i bezwolnych homo sovieticus z wieży kontrolnej (którzy chwilę wcześniej mało nie zabili Rosjan lądujących w Iliuszynie) zszedł poniżej dopuszczalnej granicy ryzyka.
Lech Falandysz mawiał, że polski sposób picia wódki jest samobójczo-bohaterski. Trzeba wypić dawkę śmiertelną, ale mimo to przeżyć. Tak jak było zapewnie na Broad Peak, gdzie dwóch członków wyprawy – jak piloci Jaka – przeżyło niedopuszczalny hazard wejścia na tę przeklętą górę w panujących wtedy warunkach, a dwóch z kolegów tego eksperymentu nie przeżyło, tak pilotom Tu-154, którzy przekroczyli wszelkie granice ryzyka również szczęścia zabrakło.
Rozumiem Antoniego Macierewicza. Udaje, że buduje pomnik prawdy, wiedząc, że buduje między Polakami gigantyczny mur kłamstwa smoleńskiego, na którym siedząc okrakiem zbuduje swój dobrobyt polityczny.
Rozumiem również po ludzku, że Jarosław Kaczyński nie chce prawdy według której jego ukochany brat zginął nie w spisku potężnych sił (zgodnie z zasadą, że wielkość człowieka mierzy się wielkością jego wrogów – najlepiej wrogów śmiertelnych), ale zginął w skutek rosyjskiej głupoty i polskiej brawury. (To trochę tak, jakby Kennedym powiedzieć, że Prezydent John zginął przypadkiem, gdyż strzelano do Gubernatora Conellego.)
O ile jednak mogę zrozumieć, że te brednie roznoszą usłużne dziennikarskie mrówki z jedynej polskiej gazety oraz „dokumentaliści” typu Gargas, to przedstawienia tych bzdur, nawet ze złośliwym komentarzem i ironiczną miną w TVP i przez Piotra Kraśkę oraz w innych mediach - nie rozumiem.