Zbliża się rocznica zakończenia Powstania Warszawskiego. Mimo, że nikt raczej o niej nie pamięta, ani jej nie obchodzi, dla mnie ma ona większe znaczenie, niż jego wybuch. Dlaczego? Dlatego, że jestem potomkiem jednej z jego ofiar, a nie bohaterów.
REKLAMA
Powstanie Warszawskie nie jest rocznicą jednoznaczną, wzbudza kontrowersje co roku, co roku wywołuje dyskusje. Z racji mojej obecności za granicą, jestem fizycznie oddalona od tych rozmów, nie stoję po żadnej ze stron tej kontrowersji i całkiem świadomie nie chcę nawet wyczuwać niuansów propagandy politycznej związanej z tą datą (tak jak i z innymi wydarzeniami historycznymi), bo zbyt sobie cenię mój naturalny dystans do spraw związanych z Polską.
Moja historia jest bardzo osobista.
Powstanie Warszawskie było jedną z tych dat, które najbardziej wyryły się w pamięci mojej rodziny. Bo w jego wyniku zginął ojciec mojego ojca. To była śmierć taka, jakich było wiele, jedna ofiara więcej w tej wojnie, w której śmierć była tak bardzo na porządku dziennym, wręcz godzinnym.
Ale ta właśnie śmierć pozostawiła głęboką rysę w mojej rodzinie, miała wpływ na mnie jako dziecko, ma wpływ na moje dzieci również, bo jakoś nie znika, płynie wciąż w naszych żyłach.
Ale ta właśnie śmierć pozostawiła głęboką rysę w mojej rodzinie, miała wpływ na mnie jako dziecko, ma wpływ na moje dzieci również, bo jakoś nie znika, płynie wciąż w naszych żyłach.
Dziadek w chwili wybuchu wojny miał 23 lata, był profesjonalnym żołnierzem, do jakiego stopnia doszedł, dziś już nawet nie pamiętam. Ze starych zdjęć patrzy na mnie ogorzały, przystojny mężczyzna, o głowę wyższy od wszystkich innych. Cera jak miód, zęby jak mleko. Zakochany po uszy w babci. … Wraz z wybuchem wojny idzie na front, walczy w kampanii wrześniowej, w jednym z oddziałów przy gen. Rydzu Smigłym. Z frontu wraca ciężko ranny, cudem unika amputacji nogi. Niezdolny do czynnej walki, nie wraca już nigdy na front, zostaje w Warszawie, gdzie w 1941 roku rodzi się mój tato, dokładnie w środku koszmaru wojny.
Na wieść o wybuchu powstania jest temu przeciwny. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, jak bardzo ucierpi na tym ludność cywilna. „Wybiją nas wszystkich jak kaczki… „
Na wieść o wybuchu powstania jest temu przeciwny. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, jak bardzo ucierpi na tym ludność cywilna. „Wybiją nas wszystkich jak kaczki… „
Przed nalotami chowają się gdzie popadnie, w schronach i w studniach. Babcia dwa razy w spazmach odprawia małego tatę na tamten świat, bo jest pewna, ze szargany chorobami, nie jest w stanie tego przeżyć. Tato jakimś cudem zdrowieje.
Koniec powstania oznacza rozłąkę. Wywiezieni na podwarszawska stację kolejowa, mężczyzni zostają oddaleni od kobiet z dziećmi i wysłani wgłąb Niemiec.
W ten sposób kończy się rodzina, babcia zostaje sama z dzieckiem. Nigdy jednak nie przestaje ona czekać na dziadka, czeka na niego wręcz całe życie, bo nigdy nie otrzymuje pełnej i jednoznacznej informacji o jego śmierci.
Koniec powstania oznacza rozłąkę. Wywiezieni na podwarszawska stację kolejowa, mężczyzni zostają oddaleni od kobiet z dziećmi i wysłani wgłąb Niemiec.
W ten sposób kończy się rodzina, babcia zostaje sama z dzieckiem. Nigdy jednak nie przestaje ona czekać na dziadka, czeka na niego wręcz całe życie, bo nigdy nie otrzymuje pełnej i jednoznacznej informacji o jego śmierci.
Dopiero internet otwiera możliwość poznania jego losów. To mój brat rzuca się w wir poszukiwań, aby po śmierci babci przynajmniej ojcu umożliwić poznanie tej historii, która jest dla nas wszystkich jak otwarta rana, wciąż aktualna, wciąż żywa….
Dowiadujemy się o obozowej gehennie dziadka, o jego morderczej pracy, o przenoszeniu go z jednego obozu do drugiego. W końcu na kilka tygodni przed zakończeniem wojny ląduje on w Vaihingen an der Enz, w umieralni. Gine z głodu i wycieńczenia w kwietniu 1945.
Na przyobozowym cmentarzu jest jednym z niewielu Polaków, którzy dziś w ogóle mają tam swoją tabliczkę z nazwiskiem. To anonimowe ofiary wojny, dziadek jest tam jednym z bardzo wielu - co nie znaczy ze zapomnianym.
Dowiadujemy się o obozowej gehennie dziadka, o jego morderczej pracy, o przenoszeniu go z jednego obozu do drugiego. W końcu na kilka tygodni przed zakończeniem wojny ląduje on w Vaihingen an der Enz, w umieralni. Gine z głodu i wycieńczenia w kwietniu 1945.
Na przyobozowym cmentarzu jest jednym z niewielu Polaków, którzy dziś w ogóle mają tam swoją tabliczkę z nazwiskiem. To anonimowe ofiary wojny, dziadek jest tam jednym z bardzo wielu - co nie znaczy ze zapomnianym.
Powstanie Warszawskie, zryw bohaterski. Ale dla mnie to zawsze symbol czegoś zupełnie innego. Myśląc bardzo egoistycznie ale również realistycznie: to jest bezpośredni powód niepotrzebnej śmierci mojego dziadka. I wciąż zastanawiam się, dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, czy bohaterstwem można nazwać zakończony porażką zryw, który pochłonął 200.000 istnień ludzkich.... Nie wiem, czy słusznym jest wspominanie bohaterów, a zapominanie o ofiarach. Dla mnie osobiście nie i nigdy nie będzie, nieważne czy minie lat 70, czy 100. Jest to dla mnie wyraz pewnej nonszalancji historycznej, której wolałabym nie odczuwać.
W rocznice końca powstania warszawskiego idę na grób dziadka. Mimo, że nikt jej nie świętuje, to jest właśnie moja prywatna rocznica.
