Wiele mogę wybaczyć tak zwanym prawicowym publicystom. Wiarę, że za zaburzeniami preferencji seksualnych stoi ideologia gender, smoleńskie gusła, a nawet marność pragmatyczno-intelektualną, która nie potrafi wytworzyć spójnej opozycyjnej idei. Ale pastwienia się nad Halloween nie potrafię. Na szczęście ich egzorcyzmy mają ograniczone pole rażenia – ludzie i dzieci są mądrzejsi.
Warto by pewnie na wstępie przytoczyć jakieś konkretne nazwiska i konkretne filipiki przeciwko wydrążonym dyniom. Protekcjonalny ton mędrców – prawdziwych mężczyzn (oraz prawdziwych kobiet) z uśmiechami wykrzywionymi zbyt długim obcowaniem z pogardą wobec wszelkiej zmiany. Warto, a może jednak nie warto. W końcu dzisiaj święto. Święto ważne i w szczególny sposób autentyczne*.
Oczywiście ich smutne buzie, stanowiące przeciwieństwo radosnej złośliwości wydrążonych dyń, mają jakieś przełożenie na życie na dole. Poruszają katechetki i katechetów, a przede wszystkim zatroskanych samorządowców bez reszty zatopionych w kulturze świata Zachodu, poświęcających każdą wolną chwilę lekturze Dostojewskiego, Prousta, Szekspira, Melville’a. Zawsze gotowych sprawdzić, czy w którejś z podstawówek nie krzewi się satanistycznych zabaw zza oceanu.
Normalni ludzie mają z tym sporo problemów. Nauczyciele dobrze znający swoje dzieci muszą tłumaczyć lokalnym filozofom na lokalnych samorządowych tronach, że nie sposób zabronić uczniom tej maskarady, która i tak odbędzie się jeszcze raz w okresie karnawału. Debata toczy się i jeszcze raz, na szczęście – ku utrapieniu prawicowej awangardy intelektualnej – wygrywa życie. Dzieci robią halloweenowe bale i dyskoteki, a potem idą do kościoła wedle starej dobrej zasady – Panu Bogu świeczkę, a Diabłu ogarek. Tylko tak można rozwiązać sprzeczności, które przynosi życie. Tylko w ten sposób można pozostać świętym.
Prawdę tę rozumieją nawet szkolni katecheci i katechetki, a także duża część księży uczących religii. Nie rozumieją prawicowi publicyści, a niezrozumienie to pozwala przypuszczać, iż stanowią odrębny gatunek człowieka i odrębny gatunek świętego. Ich świętość jest niczym midichloriany we krwi Anakina Skywalkera – materialistyczna i równie fałszywa.
Nie znajduję na dzień dzisiejszy bardziej wyrazistego przykładu marności przekonań religijnych części polskich katolików (a w istocie siły wiary), jak głupiutkie zwalczanie mądrej zabawy jaką jest Halloween. Na szczęście marność ta towarzyszy głównie garstce nakręconych niczym... (znam świetne powiedzenie amerykańskich rednecków odnośnie nakręcenia, niestety nie mogę go w tym miejscu przytoczyć) „prawicowych” publicystów. Ludzie nie są ani tak marni, ani tak płytcy.
Jeśli ktoś chce i wierzy to w sympatycznej tandecie Halloween dostrzeże prawdziwą świętość. Wszystko ulega rozkładowi, ale coś przecież pozostaje. Wiedzą o tym nawet dzieci, rozumiejące doskonale umowność halloweenowych przebrań. Nie wiedzą prawicowi święci, którym własna świętość przesłania wszelkie inne świętości.
Zwalczanie nieszkodliwych zabobonów - to dopiero zabobon! Jeżeli komuś jest tu potrzebny egzorcyzm, to listę należy zacząć od…
PS Z relacji mojego syna wynika, iż zdarzają się ludzie, którzy twierdzą, iż takiego święta w Polsce nie ma i odmawiają słodkiego podarunku. Cóż, najprawdopodobniej, w ślad za swoimi ideowymi przewodnikami, wybierają psikus. Byłem zbyt dużym optymistą.
____________________
*Celem uspokojenia rozpalonych prawicowych głów, zastrzegam, iż mówiąc o święcie, mówię o Uroczystości Wszystkich Świętych, a nie o Halloween, które co do zasady traktuję jako zabawę.