Zapowiedź premiera Donalda Tuska, że nie poda ręki politykowi bredzącemu o gwałceniu kobiet, ma charakter medialno - symboliczny. W gruncie rzeczy dla kobiet które zostały zgwałcone nie ma żadnego znaczenia to, czy pan X poda rękę panu Y, nawet jeśli pan X jest jedną z najważniejszych osób w państwie.
REKLAMA
To, co miałoby znaczenie to ratyfikacja Konwencji antyprzemocowej, a wraz z nią budowa prawdziwego systemu wsparcia dla ofiar i - co równie ważne - działania prewencyjne. Szkopuł w tym, że premier, naciskany przez środowiska sprzeciwiające się równości płci, uważa że bardziej opłacają się gesty medialne niż prawdziwe działania.
Gdyby premier naprawdę miał na względzie prawa kobiet, to przyłożyłby rękę nie tylko do ratyfikacji Konwencji ale również do tego, by stosowne organy państwowe zajęły się otwartą zapowiedzią łamania prawa. Chodzi o fundamentalistów katolickich przebranych za ginekologów, ale niestety finansowanych z podatków ateistek, buddystów, protestantek i katolików, dla których alergia na lateks nie jest prawdą wiary.
Biorąc jednak pod uwagę dotychczasową politykę państwa można się niestety spodziewać tego, że łamanie prawa (i praw kobiet) spotka się z przychylnością ze strony rządu. Zaś premier, zamiast ręczyć za przestrzeganie praw kobiet, może tuż przed wyborami uścisnąć dłoń papieża lub pomachać do uczestniczek Kongresu Kobiet. Trzeba przyznać, że robi to niezwykle zręcznie.
