Zawód- aktor, czasem reżyser, coś tam pisze od czasu do czasu
– Nie bardzo córeczko, a co Ci się śniło?
– Szłam sobie ze szkoły i wszyscy ludzie, których mijałam byli jacyś tacy... nie wiem jak to nazwać… pogodni. I wszyscy się do mnie uśmiechali.
Zaczął padać deszcz i każdy, kto miał parasol zapraszał tego, który nie miał gdzie się schronić, pod swój daszek. Wszystkie samochody zwalniały przed kałużami, żeby nikogo nie ochlapać, a jakiś pan biegł do autobusu i kierowca specjalnie poczekał żeby zdążył wsiąść. Na przystanku, jednej pani rozerwała się reklamówka i wszyscy jej pomagali zbierać zakupy z chodnika. Potem w autobusie jakiś chłopak zapytał, czy ktoś nie ma biletu, bo nie zdążył kupić i jakaś pani miała i mu dała. Tylko, że jak chciał zapłacić, to się okazało, że on ma całe 10 złotych, a ta pani nie ma wydać i wtedy ta pani powiedziała, że daje mu ten bilet w prezencie. A potem weszła jakaś pani w ciąży i od razu jakiś chłopak z szalikiem Legii na szyi i tatuażem na rękach ustąpił jej miejsca. Jak wychodziłam z autobusu, to jakiemuś panu na wózku dwóch innych panów pomagało wsiąść z tym wózkiem żeby mu pomóc.
Potem poszłam do sklepu, bo mi kazałaś kupić chleb i pani ekspedientka bardzo płakała. Wtedy jej szefowa powiedziała, żeby ta pani ekspedientka poszła do domu i że ona ją zastąpi. Pomyślałam, że tej pani ktoś umarł, więc zapytałam tej drugiej pani, co się stało i okazało się, że miałam rację, bo tej ekspedientce umarł kot. Jak wychodziłam ze sklepu, to na ulicy stuknęły się dwa samochody i ta pani, która nie zdążyła zahamować, od razu wyszła i bardzo przepraszała, a ten pan, któremu uszkodziła auto tylko się uśmiechał i mówił, że nic się nie stało, bo on ma autokasko, czy coś takiego. A potem wymienili telefony i ten pan powiedział, że nie muszą pisać jakiegoś oświadczenia, bo trzeba sobie ufać.
Jak dochodziłam do domu zupełnie mnie zatkało, bo w tej kawiarni, co jest w naszym bloku zobaczyłam babcię Zosię, która piła kawę z wujkiem Jackiem. Rozmawiali bardzo przyjaźnie, tak jakby nigdy się nie kłócili, a potem dosiedli się do nich ciocia Basia i wujek Bogdan. Przywitali się tak serdecznie, tak serdecznie… Bardzo mnie to ucieszyło, więc chciałam wejść, żeby się przywitać, ale drzwi były zamknięte. Szarpałam i szarpałam, ale nie mogłam ich otworzyć. Pobiegłam do okna i krzyczałam, że tak się cieszę, że nareszcie, ale oni mnie nie słyszeli. Potem zobaczyłam, że dosiedli się do nich ciocia Krysia i dziadek Jurek i jeszcze bardziej zaczęłam walić rękami w szybę, ale nikt mnie nie słyszał. W kawiarni zabawa rozkręcała się coraz bardziej, nie wiem skąd dochodzili jacyś nowi ludzie z transparentami, śpiewali jakieś pieśni, kelnerzy nalewali wódkę do kieliszków, ktoś przemawiał krzycząc Polska, Polska!!! Jakiś ksiądz chodził w tę i z powrotem z Matką Boską Częstochowską na sztandarze. Ciebie i tatę też gdzieś tam widziałam z boku. Rozpłakałam się i zrobiło mi się tak smutno, tak smutno…
Nagle usłyszałam jakiś dźwięk, dźwięk, dźwięk i …się obudziłam. To był esemes od Tomka. Pisał: "My tak, oni już nie". Muszę go zapytać o co mu chodziło.
– Mamusiu, Ty płaczesz? – Nie, córeczko. Jestem tylko zmęczona.