Rafał Rogalski znowu ekscytuje media i opinię publiczną. Trwają dywagacje co stoi za zachowaniem, które prowadzi go przed komisję dyscyplinarną Naczelnej Rady Adwokackiej. A prawda jest prozaiczna: biznes.
Blog o styku prawa, biznesu i dnia codziennego. Otaczająca rzeczywistość opisywana bardziej w sprawny niż prawny sposób.
Wielokrotnie pytano mnie, kto i co stało za namaszczeniem mec. Rogalskiego przez Jarosława Kaczyńskiego na głównego prawnika w sprawie smoleńskiej. Kto? Tutaj są tylko spekulacje. Co? Charakter Rogalskiego. Kaczyński nie potrzebował szeryfa sali sądowej. Potrzebował strzelającego bez zastanowienia kowboja, który będzie poganiaczem stada wielokopytnych absurdów. Do tego w miarę lojalnego. Mecenas to typ emocjonalnego ortodoksa. Było wiadomo, że da się pokroić za swoich klientów - nie dlatego, że mają rację tylko dlatego, że ta sprawa wynosiła go samego na piedestał. Łechtała kawałek ego i pozwalała wymyślać oraz powielać kolejne teorie. Rogalski szczerze wierzył w to, co mówi. Widać, że nie jest typem wysublimowanego kunktatora. Po raz pierwszy trafił do mediów i zachłysnął się. Sam sobą. Szybko się zorientował, że dymiące zgliszcza smoleńskiego wraku w tle generują mu nowych klientów. W pierwszej kolejności trafiła do niego część rodzin ofiar katastrofy. Oczywiście ta związana z Prawem i Sprawiedliwością. Później kolejne osoby, dla których Rogalski był uosobieniem Macierewicza w todze. Został, więc prawnikiem Zakonu Smoleńskiego.
Nie jest prawdą to, co mówi Adam Hofman, że Rogalski otrzymał od PiS ogromne wynagrodzenie. Pieniądze, które dostał były wręcz niewielkie. W gażę wkalkulowano wartość dodaną w postaci efektu "medialnego prawnika". Prawnicy nie mogą się reklamować. Ich funkcjonowanie w głośnych sprawach bywa zatem dla nich witalne. Stoi za tym odwieczne prawo wielkich liczb: im więcej osób dowie się, że są prawnikiem i reprezentują kogoś w tej czy innej sprawie tym większe prawdopodobieństwo, że trafi do nich kolejny klient. Media są najlepszą tubą. Tę wartość Rogalskiemu sprzedano w pakiecie dowartościowując go jako człowieka i prawnika. Po internetowej stronie mecenasa widać jak celnie.
Rogalski okrzepł. Poczuł się gwiazdą palestry. Na mediach zbudował portfolio swoich klientów i zaczął nieopatrznie stawiać Kaczyńskiemu nowe warunki. Też finansowe. A Kaczyński nie lubi wydawać pieniędzy. W sprawie, w której Rogalski był pełnomocnikiem brata prezydenta wiadomo, że nie chodzi o rozwiązanie, a o samo nagłaśnianie. Z tego prawnik z czasem przestał mieć korzyści. Zaczął więc dopytywać prezesa o większe apanaże. Po kolejnej dyskusji na ten temat Kaczyński odsunął prawnika od sprawy. Wraz z tym ruchem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odeszła od Rogalskiego większość klientów. Zdecydowana większość.
Obecna postawa mec. Rogalskiego jest niczym innym jak próbą wysłania komunikatu, że nie jest już "pisowy". Rogalski musi szukać nowych źródeł dochodu. Sprawa smoleńska nie okazała się dla niego kurą ni kaczką znoszącą złote jajka. Wręcz przeciwnie. Dochody, mimo, że stałe nie były szczególnie wysokie. Zostało mu za to smoleńskie znamię, które stara się teraz za wszelką cenę wywabić. Niestety, droga którą obrał klasyfikuje go w najgorszej z prawniczych grup. Tej kojarzonej ze starym żartem: po czym poznać prawnika? Ano, po tym, że zapytany, ile jest dwa plus dwa rozejrzy się dookoła, przymknie okno i ściszonym głosem zapyta "a, ile ma być"
Rogalski nie jest superprawnikiem. Nie ma cech, żeby, nim zostać. Mimo ogromnej chęci nie należy i nie będzie należeć do żadnej prawniczej elity. Nie jest nawet rasowym przedstawicielem tego zawodu. Ze swoim stylem pracy, ekspresyjnością i biurem w bloku na warszawskim Ursynowie jest wielorasowcem. Nie jest też wybitnym specjalistą w jakiejś wąskiej dziedzinie prawa. Żyjemy w dobie galopujących specjalizacji usług prawnych. Trudno mu samemu dzisiaj określić - poza chęcią bycia w mediach - czym tak naprawdę poza lojalnością pojmowaną inaczej mógłby się wyróżnić.