Kilka, kilkanaście lat temu – w czasach mieszkaniowego boomu - prawie wszyscy zadłużali się we franku, bo na bezpieczny kredyt w rodzimej walucie części nie było stać, a pozostałym, to się nie opłacało w porównaniu ze złotową alternatywą. Teraz słyszą: „sorry, trzeba było brać w walucie, w której się zarabia”. To nie fair.
Złości mnie to pouczanie – przez polityków, ekonomistów, bankowców – że trzeba było brać kredyt w walucie, w której się zarabia. Choć sam jestem z tych, co mają w złotówce, to wiem, że gdybym zadłużał się na własne „M” choćby dwa, trzy lata wcześniej (zaciągałem kredyt w 2009 roku) to bym miał we franku. Dekadę temu, czyli w mieszkaniowym boomie, prawie wszyscy zadłużali się we franku, bo te kredyty hipoteczne były niskooprocentowane i dostępne. Symulacja wysokości raty miesięcznej w szwajcarskiej walucie była 600-800 zł (przy kredycie na 300 tysięcy zł) niższa niż ta w rodzimej walucie. Nie obowiązywał alfabet rekomendacji, szczególnie rekomendacja S (obowiązuje od 01.07.2006 roku) zgodnie, z którą banki muszą oferować kredyty w złotych, a przede wszystkim obliczać zdolność kredytową jak dla kredytu złotowego, mimo iż jest on brany w walucie obcej (do wyliczenia zdolności w walucie obcej banki przyjmują kwotę kredytu powiększoną o 20%). Stąd, przed rekomendacją S - wielu nie miało zdolności na kredyt „w walucie, w której zarabiają”. Pozostawało brać Szwajcara.
Zresztą, kto by chciał płacić kilkaset złotych miesięcznie więcej? Toż to frajerstwo, którego się tak w Polsce wstydzimy i wystrzegamy. Tym, co było ich stać na wybór pomiędzy opcją we franku i w złotówce nie ma się, co dziwić. Wybrali logicznie, rozumnie, kalkulowali. Wsłuchiwali się w głos doradcy finansowego, który przedstawiał kolorowe wykresy, gdzie pokazywał, że nawet jeśli frank podrożałby z 2 do 3,5 zł to i tak, lepszy deal brać Szwajcara niż złotówe. Poza tym, kto by przypuszczał, że Szwajcar podrożeje dwukrotnie. Oczywiste, że doradcy namawiali na franka. Nie ze złośliwości, czy chęci zysku (mam nadzieje), ale mieli taki sam ogląd sytuacji jak ich klienci na zasadzie: we franku rata będzie 1300 zł, a w złotówce 2000 zł. Państwa wybór. Banki zaś hojnie frankowego kredytu udzielały (obecnie jest to oferta rzadko spotykana i ekskluzywna, dla klientów dobrze uposażonych). W 2006 roku 89,4% kredytów hipotecznych udzielonych przy pośrednictwie Expandera (największa firma pośrednictwa finansowego) było we frankach szwajcarskich. Czyli co? Zbiorowe szaleństwo? Wataha wilków z Wall Street? Nie. Podejmowali jedyną słuszną na tamte czasy decyzję dotyczącą kredytu hipotecznego – brali we franku. Tym sposobem w poprzedniej dekadzie 600 – 700 tysięcy (różnie mówią) Polaków zaciągnęło kredyty denominowane w szwajcarskiej walucie. Szwajcaria przestała być krajem znanym z sera, zegarków i stoków narciarskich. Stała się krajem waluty polskiego kredytu mieszkaniowego.
Mamy swoje aspiracje i potrzeby. Pokolenie wyżu demograficznego lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, które w dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych tłumnie ruszyło na uniwersytety. Większość z nas – szczególnie „młodych, wykształconych z dużych ośrodków miejskich” – chce mieć własne „M”. Choćby ciasne, ale własne. A tylko nieliczni dostali na mieszkania z zaskórniaków rodziców, w spadku po babci lub szybko zarobili. Wysiłkiem i tak było odłożenie na urządzenie, remont, przejście ze stanu surowego do stanu „Ikea”. W tym nie różnimy się od naszych rodziców. Tyle, że oni swoje M3 z wielkiej płyty dostawali od ludowej ojczyzny, my zaś nasze upragnione cztery ściany z sylikatu dostajemy kosztem rat kredytu, których w sumie przez trzydzieści lat spłacimy dwa razy więcej niż wzięliśmy.
Po dziesięciu latach spłacania, z kwoty kredytu (kapitał) niewiele ubyło, mieszkanie często straciło na wartości, ale podrożała rata, bo 500 franków do miesięcznej spłaty to już nie tyle samo, co jeszcze tydzień temu.
Większość frankowiczów da sobie radę. Będzie terminowo spłacać dalej – choć znacznie więcej. Więc – na Boga – darujcie sobie zacni eksperci i politycy tę oklepaną „mądrość”: „kredyt trzeba brać w walucie, w której się zarabia”. Nie róbcie z przeszło pół miliona ludzi, którzy pracują na sukces tego kraju nieodpowiedzialnych ryzykantów, co kilka lat temu pomylili bank z kasynem. Takie były realia, które Wy – szanowni eksperci i politycy – stworzyliście. Realia, w których na bezpieczny kredyt złotowy wielu nie było stać, a tym, których było, się to nie opłacało w porównaniu ze złotową alternatywą.
Dlatego uważam, że frankowiczów, dla których uwolnienie kursu franka szwajcarskiego i drastyczny wzrost jego ceny spowodował poważne problemy ze spłatą kredytów -Państwo nie może pozostawić samym sobie. Państwo kapitulowało już w kwestii dowolności udzielania przez banki kredytów w walutach obcych. Nawet rekomendacja S wyszła od Komisji Nadzoru Bankowego (poprzedniczka KNF) działającej w strukturze NBP, a nie jako prawo powszechnie obowiązujące. Politycy pokąszeni ideą powszechnej deregulacji i leseferyzmu pozostawili pokolenie Polaków samym sobie – tak w kwestii mieszkalnictwa, jak kredytów mieszkaniowych („Rodzina na swoim” w tamtych czasach przez limity była fikcją, MdM działa od niedawna). Teraz czas na wypicie piwa, którego się naważyło.