Kojarzycie Roberta Korzeniowskiego? Tak, to ten chodziarz, który w swoim życiu wymaszerował cztery złota olimpijskie. Chód sportowy? To w opinii wielu tzw. "kaczy chód" i kręcenie biodrami. W rzeczywistości to piekielnie trudna konkurencja lekkoatletyczna, która jest wypadkową wytrzymałości, siły i ponadprzeciętnych predyspozycji ruchowych.
Trener. Od kilku lat zakochany w bieganiu. Zabiegany, dosłownie i w przenośni. Nie lubi o sobie mówić, bo się wstydzi, nie wstydzi się tylko wtedy, kiedy biega. www.TrenerBiegania.pl
Mamy rok 2006. Jako zapalony chodziarz przygotowuje się do Mistrzostw Polski młodzików na dystansie pięciu kilometrów. Codziennie przemaszerowuję kilkadziesiąt dobrych minut po ulicach swojego miasta i nie przejmuję się tym, co myślą o mnie inni. "Ty pedale w getrach", "HAHAHAHH", "po co tak kręcisz dupą" - to tylko jedne z komentarzy, z którymi stykałem się na co dzień. Skąd ta agresja i niezrozumienie? Wtedy nie wiedziałem, teraz rozumiem. Dla ludzi z boku chód był jakąś kompletnie odjechaną egzotyką. Nikt tego nie rozumiał, nikt nawet nie chciał rozumieć, że nie eksponuję swoich muskularnych pośladków w rytmie wahadła, tylko trenuję w pocie czoła do zawodów. Nikt z tych wszystkich szydzących osób nie miał również świadomości, że chód sportowy to świetnie prosperująca aktywność w krajach wysoko rozwiniętych względem świadomości kultury fizycznej. W Niemczech, Stanach, chodziarzy jest na pęczki, bynajmniej nie tych, którzy pokonują 50 kilometrów ze średnią prędkością 14 kilometrów na godzinę, ale tych, którzy trzymają swoje ciało w ryzach właśnie dzięki marszom. Marszom usportowionym.
Taka sytuacja.
Zostańmy jeszcze przez chwilę w roku 2006. Bieganie. Bieganie? Chyba do sklepu po browar! Biegający koleś w getrach po mieście? Niemożliwe. Biegnij Forrest! Biegająca dziewczyna? Pewnie śpieszy się na autobus. Maratony? Znam jeden, ten z Tadeuszem Drozdą. Jogging? No wiem, tam w Nowym Jorku to chyba robią po tym swoim parku w centrum. Czy ja biegam? No jasne! W podstawówce kiedyś biegałem. Wygrałem nawet mistrzostwa powiatu na kilometr, miałem jakieś 50 sekund i do tej pory mój wynik jest rekordem szkoły. Teraz biegam, ale z pracy do pracy. Praca, dzieci, dom, praca, dzieci, dom.
Zgon.
Taka sytuacja była.
A teraz przenieśmy się szybko do czasów dzisiejszych. Bieganie. Bieganie? Zacząłem jakiś czas temu od kilku minut marszu. Aktualnie mam za sobą kilka biegów na 10km i nie wyobrażam sobie życia bez biegania. Nie ma nic lepszego niż samopoczucie po treningu. Jestem uzależniony od endorfin! Zdrowy tryb życia. Zdrowy tryb życia? Miałam dość pracy w korporacji. Siedzenie od rana do wieczora, stres, śmieciowe jedzenie, 20 kilogramów nadwagi. Zachęcona przez koleżankę, która w ubiegłym roku pokonała maraton, postanowiłam zacząć biegać. Przez trzy miesiące schudłam pięć kilogramów i poczułam znaczną różnicę w samopoczuciu. Nie smucę, nie popadam w dekadentyzm, dzięki bieganiu mam czas dla siebie. A Forrest? Kiedyś go dogonię! Praca, dzieci, dom, rodzina, pasje, życie. Życie pełną piersią. Wbrew pozorom bieganie nie sprawiło, że mam mniej czasu. Mam go wręcz zdecydowanie więcej! Wszystko jest kwestią chęci i uporządkowania.
"Kiedy łapie cię zadyszka po wejściu na drugie piętro, a waga pokazuje trzy cyfry, możesz albo zaakceptować siebie, albo... wziąć się do roboty. Kiedy zawodowo jesteś na skraju wypalenia i przestajesz widzieć sens w tym, co robisz, możesz albo zaakceptować ten fakt, albo... wziąć się do roboty. Łukasz Grass w obu przypadkach wybrał to drugie rozwiązanie. Źródłem pozytywnych zmian był dla niego triathlon. Trzy mądre małpy nie są jednak ani poradnikiem, ani opisem drogi "od zera do bohatera". To bardzo intymny notatnik męża, ojca, dziennikarza i zawodnika. Po tej lekturze nabiera się ochoty, żeby wyłączyć telewizor, włożyć na nogi sportowe buty i iść pobiegać. A potem z nową energią można zacząć realizować swoje marzenia".
Bezczelnie wkleiłem fragment opisu książki Łukasza Grassa ("Trzy Mądre Małpy"), który jest najlepszym przykładem powiedzenia, że:
"Jak się chce się, to się da się". Łukasz prowadził szaleńczy tryb życia. Praca od rana do świtu, zero czasu na rodzinę. Co zmieniło jego życie? Triathlon i długie godziny spędzone na treningu. I co? I wbrew temu wszystkiemu, co mówili inni, Łukasz odnalazł siebie, odnalazł czas i pasję. Dziś inspiruje innych do działania i popularyzuje zdrowy tryb życia.
Starcie z demonami
Rok 2012 przez przypadek startuję w największym triathlonie w Polsce na dystansie sprinterskim i pokonuję własne demony. Przypadek sprawił, że stałem się raczkującym triathlonistą. Dzięki tej spontanicznej przygodzie uświadomiłem sobie, że najlepszą rzeczą, jaką można sobie wyobrazić w życiu jest samodoskonalenie się. Tylko nieodparta chęć rozwoju w połączeniu z pierwiastkiem wariactwa popycha ten świat do przodu. No tak jest i już!
Co dalej? Jestem świadkiem ogólnopolskiej transformacji. Jeszcze parę lat temu byłem kosmitą, który kręcił dupą w obcisłych getrach. Kiedy zacząłem biegać (2010 rok), na ulicach sporadycznie spotykałem początkujących biegaczy. W przydomowym lesie niemal zawsze miałem pewność, że nie spotkam człowieka, a co najwyżej jeża, który dźwiga na swoich plecach zgniłe jabłko. Dziś co chwilę pozdrawiam się z biegaczami na trasie. Przy domu, w parku na Polu Mokotowskim, o ósmej rano, i przed północą. Wszędzie! I co najistotniejsze, nie jestem już szaleńcem, tylko jednym z wielu.
Bieganie jest modne. Bieganie to moda, ale jeśli mamy ulegać tak zdrowym modom, to jestem za!
Rok 2013. Herbalife Triathlon to zawody odbywające się do tej pory przez kilka ostatnich lat w Suszu. W tym roku impreza została przeniesiona do malowniczej Gdyni. Wbrew obawom zawodników, impreza w Suszu odbyła się po raz kolejny, a na mapę imprez z rozmachem wkroczyło nowe wydarzenie. Warto dodać, że to zupełnie NOWE wydarzenie, nietuzinkowe w skali kraju i na pewno milowe jeśli chodzi o rozwój triathlonu w Polsce. Tysiąc trzystu śmiałków, w tym aktorzy, prezenterzy telewizyjni i politycy, wystartowało w Herbalifie Triathlon Gdynia 2013. Była to największa impreza w historii tej dyscypliny sportu w Polsce, która na długo zapadnie w pamięć.
Tym razem nie porywałem się z szaleńczą wizją spontanicznego pokonania dystansu pół IRONMAN, tylko wcieliłem się w rolę uważnego obserwatora/kibica. I żałuję… Żałuję, że nie przygotowałem się do takiego wyzwania. Dla takiej atmosfery z pewnością gra byłaby warta świeczki. Tysiące kibiców, świetna pogoda, a to wszystko w atmosferze największych emocji sportowych. Na trasie olimpijczycy, celebryci, i takie sportowe sławy jak Wiktor Zjemcew. Ten legendarny, 40-letni już zawodnik, ma na koncie zwycięstwa w aż dziesięciu prestiżowych zawodach Ironman, jest także mistrzem świata w tej specjalności na dystansie długim z 2005 r. Zapowiadał on, iż do Gdyni przyjechał po zwycięstwo i złożonej obietnicy dotrzymał. Moim szczęściem w tej całej historii jest fakt, że z Wiktorem miałem możliwość odbycia rozmowy dzień przed jego startem.
Jestem szczęściarzem!
Triathlon. Dla jednych to jedzenie, seks i spanie. Dla innych ważny element życia składający się z kilku mniejszych takich jak pływanie, jazda na rowerze i bieganie. Jedno w tej całej przygodzie jest pewne - w zdrowym ciele zdrowy duch. Szalenie przyjemnie jest spoglądać na sport amatorski, który zmienia życie na lepsze.
Triathlon i snobizm? Wszystko na co patrzysz jest kwestią Twoich filtrów i interpretacji. Adam udowodnił, że nie potrzeba sprzętu za tysiące złotych, by ukończyć zawody triatlonowe na dystansie: 1,9km pływania, 90 km na rowerze oraz 21,1 km biegu.
Bieganie, triathlon, joga? Nieważne. Ważny jest sam ruch.
Człowiek z żelaza to ten, który pokonał triathlon na dystansie IRONMAN. W każdym z nas drzemie potencjał, do przełamywania własnych słabości i pokonywania kolejnych granic. Nie trzeba być IROMANEM, by zmienić swoje życie, ale trzeba być zdeterminowym, by się na to odważyć... I do tego Was zachęcam. Do pokonywania siebie!