Zostaliśmy z żoną ukarani za to, że eskapady najpierw do Słupska, a stamtąd do Drezna, zostały zaplanowane „muzycznie”, a nie turystycznie, że terminy wybraliśmy z myślą o koncertach, a nie muzeach.

REKLAMA
W Słupsku nie dane było nam obejrzeć największej w Polsce kolekcji dzieł Witkacego, zaś w stolicy Saksonii Gemäldegalerie Alte Meister z dziełami Rafaela, Tycjana, Rembrandta i Velásqueza. Jak na złość, akurat trafiliśmy na czas remontów.
Drezno, czy – ściślej – jego historyczna część to jeden
wielki plac budowy.
Niewtajemniczonego skala przedsięwzięcia może zaskakiwać, uwzględniwszy lata dzielące nas od zakończenia drugiej wojny światowej. Dwa dni nalotów dywanowych lotnictwa brytyjskiego i amerykańskiego na centrum miasta – 13 i 14 lutego 1945 roku – zrównało z ziemią obszar 39 km kwadratowych, całe stare miasto. Odkładając przez chwilę na bok kwestie związane z tym, kto był w tamtej wojnie agresorem, a kto napadniętym, chyba nikt równie dobrze nie zrozumie mieszkańców Drezna jak Polacy, zwłaszcza warszawianie, i Japończycy. Rozmiary zniszczeń były tak ogromne, że władze najpierw NRD, a teraz saksońskie i federalne, musiały i muszą decydować, co i w jakiej kolejności odtwarzać. Nie ma – chyba już wcale – pytań „czy”, tylko „jak”. Pamiętam z czasów studenckich opowieść kolegi, który był uczestnikiem uroczystego otwarcia Zamku Królewskiego w naszej stolicy. Profesor Aleksander Gieysztor z dumą oprowadzał zaproszonych, wskazywał na oryginalne fragmenty murów, wywołując tym ironiczne uśmiechy na twarzach uczonych z Krakowa.
logo

W Dreźnie trudno o taki kadr, który ominąłby dźwigi i inny sprzęt budowlany, rusztowania, wykopy albo ogrodzenia czy barierki. Stare miasto powstaje na nowo, żmudne to dzieło, zwłaszcza że trudno dostrzec jakiś szalony pośpiech w wykonywaniu prac, a rozkopanych miejsc jest więcej niż tych, gdzie z dnia na dzień coś się dzieje. Nie Polak jednak i nie turysta będzie pouczał zachodnich sąsiadów – historyków, inżynierów i architektów, jak pracować i w jaki sposób przywracać miastu dawny blask.
Oni nie mają wątpliwości, że tak trzeba, że czymże jest kilkadziesiąt lat dzielących teraźniejszość od roku 1945 wobec wielu wieków historii i istnienia obiektów, stanowiących o duchu i wielkości tego miejsca na ziemi. Technologie pełnią służebną rolę: maszyny są dziś precyzyjne jak nigdy, natomiast komputery i 3D umożliwiają wierne albo najbardziej prawdopodobne, najbliższe oryginału odtworzenie detali sprzed stuleci, gdy brakuje planów i dokumentacji zdjęciowej.
logo

Tym, co czyni ten rozgardiasz znośnym, jest fakt, iż Drezno nie jest miastem tak licznie obleganym przez turystów jak na przykład te we Włoszech czy Hiszpanii. Zwiedzających jest więc mniej, tak jak i mniej jest tego, co szczególnie interesujące dla oczu i obiektywów. Trzy dni z niewielkim haczykiem to chyba dosyć, by napatrzeć się na to, co sprawia najwięcej przyjemności, w pigułce, ale bardzo strawnej.
Przyjechaliśmy w poniedziałek po południu i po zainstalowaniu się w wynajętym lokum ruszyliśmy na pierwszy spacer. Za trzecim rogiem wyszliśmy wprost na Zwinger, mając tuż obok teatr, Postplatz, Semperoper, a kawałek dalej stare miasto, słynny most Augustusbrücke nad Łabą oraz ciągnące się wzdłuż brzegu Brühlische Terrase (Tarasy Brühla). I w te miejsca będziemy wracać przez kolejne dni wielokrotnie.
Wtorek zaczynamy od wycieczki autokarowej przez miasto –
Stadtrundfahrt
– tym sensowniejszej, że kupujemy bilety umożliwiające korzystanie z busa przez dwa dni i wysiadanie na dowolnym przystanku, a następnie kontynuowanie jazdy. Autobus obwozi nas nie tylko po centrum, ale znacznie dalej, aż po Blasewitz, i w ten sposób przynajmniej z platformy autokaru oglądamy Hygiene-Museum, stadion Dynama, Glaserne Manufaktur Volkswagena, trzy piękne zamki jeden obok drugiego nad Łabą, wieżę telewizyjną czy kolejkę górską. Przejeżdżamy też przez most – niebieskie cudo techniki sprzed lat – Blaues Wunder. Mijamy wiele interesujących miejsc, do których w inny sposób nigdy byśmy nie dotarli. Wycieczka ma tym większy sens, iż w cenie biletu otrzymujemy słuchawki i dostęp do audioguide’a w języku polskim.
logo

Świetnym uzupełnieniem przejażdżki jest spacer (w cenie tego samego biletu) z przewodnikiem, który rozpoczyna się na dziedzińcu Zwingeru i prowadzi nas po kolejnych najważniejszych punktach starego miasta. Przewodnik zwraca uwagę na rzeczy niekoniecznie oczywiste, na przykład na trzy rodzaje piaskowca, z którego budowano kiedyś i odtwarza się się dzisiaj stare zabytki. Ten najczęściej stosowany już po trzech latach utlenia się tak bardzo, że zamiast piaskowej żółci widać smołowatą, jakby wskutek działania kominów przemysłu ciężkiego, czerń.
Zatrzymujemy się między innymi przed Fürstenzug – Pochodem Książąt, imponującą mozaiką zdobiącą jedną ze ścian zewnętrznych Residenzschloss.
Wchodzimy do trzech
obiektów sakralnych.
Katolickiej Kathedrale-Hofkirche, uchodzącej za najpiękniejszy dom boży w Dreźnie, której jednak wnętrze wydało nam się nieszczególne. Wrażenia nie zrobił także usytuowany tuż przy Neumarkcie Frauenkirche. Kościół niby luterański, ale barokowe wnętrze i kolisty kształt wraz z całym szeregiem balkonów kojarzą się raczej z teatrem lub operą. Zupełnie inaczej prezentuje się natomiast jego część podziemna, w której miesza się historia, to, co udało się ocalić, z nowymi technologiami. Staranny projekt i wspaniale wykonanie zdecydowanie imponują.
logo

Podobnie jest z usytuowanym obok ratusza Kreuzkirche, przepięknym, bardzo oszczędnym wewnątrz – jak przystało na dzieło protestanckie – kościołem, w którym mieliśmy nawet okazję wysłuchać fragmentu koncertu organowego.
Skoro nie dane było odwiedzić Galerii Starych Mistrzów, wśród „kwestii malarskich” na plan pierwszy wysunęła się wizyta w przepięknie odnowionym
Albertinum
i zapoznanie się z Galerią Nowych Mistrzów. Wśród rzeczy mniej istotnych wyróżniają się z pewnością dzieła impresjonistów, z Degasem, Monetem i Gauguinem na czele, i świetne obrazy ekspresjonistów, Kirchnera i Rottluffa. Wielkie wrażenie robi też zbiór egipskich dzieł Slevogta (21 obrazów powstałych w 31 dni). Kolejny raz zachwycił mnie Otto Müller, zadziwił też tryptyk Hansa Grundiga, nieodparcie kojarzący się z Boschem. W innym miejscu Albertinum odnaleźliśmy ponadto obrazy Klimta i Klee.
logo

Na otarcie łez po starych mistrzach pozostaje nam wejście na „Rembrandts Strich”, czyli wystawę grafik holenderskiego geniusza. Wartością dodaną ekspozycji jest pokazanie Autoportretu z Saskią na kolanach i Saskii, a także grafik takich mistrzów, jak Goya, Manet czy Toulouse-Lautrec.
logo

Tak rozpoczynamy odwiedziny
Residenzschloss.
Zupełnie obojętny pozostaję na wdzięki Grunes Gewölbe (Zielonego Sklepienia). Słynny 41-karatowy zielony diament także nie porusza żadnej struny we mnie. Żona wykonuje więc program bardzo skrócony.
Wdrapujemy się na stumetrową Hausmannstrurm, wieżę, z której rozpościera się widok na całe miasto. Miasta zbudowane nad rzeką mają w sobie ten szczególny wymiar piękna, choć przydarzające się powodzie (w Dreźnie wielka miała miejsce w 2002 roku) pokazują okrutne i niszczące oblicze wody.
Odpowiedź na pytanie, czy przed powrotem do domu nie pojechać jeszcze do w Miśni, otrzymujemy
w Zwingerze.
Kolekcja porcelany – tak, wiem, że przepięknej – ciekawi mnie tylko w tych momentach, gdy odnajduję w eksponatach elementy sztuki użytkowej, nie zaś gdy - za przeproszeniem - oglądam durnostójki. Kiedy jednak pomyślę, że miałbym z takiej one-milion-dollars filiżanki napić się kawy czy herbaty, a potem jeszcze ją umyć, wytrzeć i w jednym kawałku schować do szafy, dopada mnie niepokój i drżenie rąk. Wejście do Zwingeru mieliśmy w cenie zbiorczego biletu, by zaś wejść do Manufaktur Meissen, trzeba by tam wpierw dojechać, a następnie kupić bilety. Bez przesady.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się więc na trzy godziny w
Görlitz,
kiedyś kojarzącym się z kolarskim Wyścigiem Pokoju i przekraczaniem granicy między NRD i Polską. Po naszej stronie straszy, zwłaszcza wielką płytą, Zgorzelec, Niemcy tymczasem konsekwentnie poddają miasto restauracji. Tym „prostszej”, że miasto szczęśliwie omijały wojenne zawieruchy, udało się więc zachować w dobrym stanie zabytki i kamienice. Ponadto jeszcze tajemniczy darczyńca od ćwierć wieku zasila miejską kasę sumą pół miliona euro z przeznaczeniem na renowację właśnie kamienic. Zabudowa miasta jest więc w tak dobrym stanie, że twórcy wielu filmów, których akcja toczy się przed paroma dziesiątkami lat, właśnie w Görlitz kręcili większość zdjęć: m.in. do Lektora, Grand Budapest Hotel, Bękartów wojny, Iriny Palm czy Białej wstążki.
logo

Z żoną pokręciliśmy się po okolicach Untermarktu. Obejrzeliśmy, także od środka, ratusz, zajrzeliśmy do St Peter und Paulkirche, minęliśmy Schlesisches Museum, wsparliśmy oko na najstarszym renesansowym domu mieszkalnym – Schönhofie (Pięknym Dworze), Reichenbacher Turm, czterdziestodziewięciometrowej wieży. Dotarliśmy pod kościół św. Mikolaja i na stary cmentarz wokół niego, obejrzeliśmy imponujące wnętrze górującego nad miastem Peterskiche, stanęliśmy na granicznym moście Altstadtbrücke na Nysie. Wszędzie mijaliśmy wielkiej urody kamienice – nie ma ani krztyny przesady w tym, co piszą o nich w przewodnikach. Tylko ceny jak w Dreźnie, co nas trochę zaskoczyło.
logo
Kuchnia niemiecka
do wyszukanych nie należy. Popróbowaliśmy trochę ichnich wurstów, dobrych, gdy człowiek przedepcze wiele kilometrów, zmęczy się i zgłodnieje, popijanych przeze mnie piwem, a przez żonę… aperolem. Zostawiliśmy też trochę pieniędzy w sklepach, korzystając z tego, że mamy w podróży do dyspozycji samochód, a nie walizkę i samolot. Żona obkupiła się nieco w ciuchy, trafiając na atrakcyjniejsze niż u nas wyprzedaże, ja natomiast spenetrowałem część półek z płytami w S i MM. Skończyło się na siedmiu pudełkach i dwunastu krążkach. Na koniec nie mogę nie wspomnieć o „pierwszej przyczynie” naszego pobytu w Dreźnie: wspaniałym koncercie Neila Younga w Elbufer, na zachodnim brzegu rzeki.
Zarówno w Słupsku, jak i stolicy Saksonii mieliśmy wynajęte przyjemne „miejscówki”, znajdujące się w samym centrum, a więc blisko tego, co chcieliśmy zobaczyć. Niestety, w obu przypadkach z bardzo głośną ulicą za oknem. Z satysfakcją więc obudziliśmy się w sobotę w naszym katowickim mieszkaniu – znajdującym się blisko śródmieścia, jednakże na bardzo spokojnej ulicy.
(Drezno, 1-4 lipca)
logo