Prof. Paweł Machcewicz nie potrzebuje obrony. Wysiłki jego zespołu, a zwłaszcza dorobek związany z samą realizacją Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku już tak.
Upraszczanie, że odwołanie dyrektora tej placówki (w końcowej części realizacji wystawy stałej) następuje na skutek braku identyfikacji obecnej ekipy rządzącej, z inicjatywą premiera Donalda Tuska, jest co najmniej płytkie, choć nie wykluczam, że prawdziwe. Faktem natomiast jest, że kroki podjęte w odniesieniu do prawie skończonego muzeum klasy światowej to skandal, z szansą na wymiar międzynarodowy.
Ale po kolei. Po pierwsze, rzeczywiście decyzję podjął premier Donald Tusk (2008 r.), ale konstruowanie tego pomysłu, potem projektu, miało wielu ojców i to niezwykle znamienitych. Po drugie, wybór Gdańska, a w Gdańsku – miejsca tuż obok historycznego obiektu Poczty Gdańskiej, w dużej bliskości do Muzeum Westerplatte, poprzedziły analizy, badania, ale także działania, pozwalające ocenić atrakcyjność lokalizacji, uwzględniając wszelkie potrzeby w tym zakresie. Po trzecie, wybór koncepcji architektonicznej nastąpił w wyniku przeprowadzonego międzynarodowego konkursu, na który zgłoszono blisko 130 prac, a którego jury kierował Daniel Libeskind. Po czwarte, także wybór koncepcji scenograficznej został poprzedzony międzynarodowym konkursem, który wygrała firma z Belgii – Tempora SA (2009 r.). Kolejne lata to wybór znakomitej krakowskiej firmy NoLabel (2013 r.) do realizacji elementów multimedialnych i firmy QUMAK z Warszawy do ostatecznej realizacji wystawy stałej.
Wspomnę jeszcze tylko o istotnych krokach w celu wyłonienia zespołu archeologów, realizatorów etapu I i całego obiektu budowlanego. Jak wszyscy doskonale pamiętamy, trzeba było się uporać z przeszkodami przewidywalnymi i takim, które były niemiłą niespodzianką.
Prof. Paweł Machcewicz, niemający doświadczenia w tego typu przedsięwzięciach (trudno się dziwić), sklejał te elementy z niezwykłą sprawnością, koncentrując się z oczywistych powodów przede wszystkim na efekcie finalnym, merytorycznym i przede wszystkim przyszłej sile samego przekazu, nietaniej przecież inwestycji.
Żadna część wystawy nie powstawała w oderwaniu od innych elementów. Każdy pomysł na określoną ilustrację musiał być poprzedzony analizą możliwości danej ekspozycji, jej oświetlenia, oprzyrządowania multimediami, a nawet umiejscowienia w określonym czasie samej budowy (Sherman gen S. Maczka, niemiecki Tygrys,czy też sowiecki T-34, a także inne bardzo duże obiekty). Nic nie powstawało bez przemyślenia, sprawdzenia, technicznego opracowania w wielu odpowiedzialnych zespołach. Nie zmarnowano też czasu, wynikającego z nieznacznych opóźnień w realizacji samego obiektu.
Organizowane konferencje naukowe, analizy zbliżonych instytucji w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, USA czy też Japonii dawały wiedzę ekskluzywną, wielkiego znaczenia, a przede wszystkim nieosiągalną w krótkim okresie. Wszystko to próbuje się dziś wysadzić w powietrze. Na razie bez odpowiedzialności.
Trzeba przypomnieć analizy dokonywane przez rozmaitych historyków, którzy starali się dla Polski, naszej narracji, znaleźć najbardziej optymalną lukę, najkorzystniejszy punkt widzenia. Byli przy tej pracy nie tylko najwybitniejsi historycy naszych uniwersytetów, PAN-u, ale także profesorowie: Urlich Herbert, Timothy Snyder, Jack Lohman, Norman Davies i wielu innych. Muzeum miało szansę stać się miejscem klasy światowej o niezwykle silnym oddziaływaniu międzynarodowym. Co zostanie zniszczone, jeszcze nie wiemy. Liczne jednak sygnały wskazują na sporą determinację w obniżeniu rangi, klasy, siły przekazu, a zwłaszcza ponadlokalnego znaczenia.
Warto przypomnieć, po co to muzeum było realizowane. Jakie były główne jego założenia. Przede wszystkim, aby wreszcie nasza narracja (prawda historyczna) dotycząca II wojny światowej przebiła się do międzynarodowej opinii. By to było możliwe, potrzebny był szeroki kontekst i maksymalnie dużo właśnie międzynarodowych odniesień. Po drugie, aby lepiej rozumieć, edukować, a także przestrzegać obecne i kolejne pokolenia. Słusznie prof. Jack Lohman podkreślił, że klasa światowa tego przedsięwzięcia jest ulokowana także w zadaniu jego dedykacji – „przeznaczone dla pokoleń, które jeszcze się nie urodziły”. Eksperci podkreślają, że nasz projekt nie naśladuje żadnego już istniejącego muzeum. Jest szczególną realizacją o wyjątkowej skali i przesłaniu.
Nie wiem, co ekipie w tym projekcie aż tak przeszkadza? Inicjator, realizator, kierownictwo muzeum czy grupa opiniująca sam projekt historyków. Gdyby tak było, nieszczęście byłoby spore, ale ograniczone. Jednak jeśli przeszkadza przesłanie muzeum, wskazywanie na grozę procesów związanych z ekspansją totalitaryzmów (osobna część wystawy) czy też czystek etnicznych, a może także tragicznych losów 3 mln radzieckich jeńców zamordowanych przez Niemców, to zdecydowanie gorzej.
Nie da się na skutek kompleksowości prac, wielowątkowych, złożonych elementów scenograficznych układanych w określoną całość dokonać istotnych zmian bez uszczerbku dla jakości Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Cieszy postawa samego prof. Machcewicza – dla prawdy, spójnej wizji stałej wystawy, interesów Polski, widzianej w szerokiej perspektywie, kompromisów nie ma.
Broniąc tego dorobku, jako były minister, współpracujący z całą ekipą realizatorów, wypełniam pewien obowiązek przestrogi. Jeśli chcemy być na świecie szanowani, jeśli chcemy dotrzeć z naszym przekazem poza nasze granice, musimy pożegnać się z zaściankowością, a zwłaszcza wewnętrznymi wojnami o przekazy historyczne. Atrakcyjne i skuteczne będą jedynie te, które oparte są na olbrzymiej wiedzy, pracy i wyczuciu szerokich kontekstów.