Reklama.
W Sejmie odbyła się debata na temat związków partnerskich. Przyjęło się, że w dyskusjach na ten temat chodzi o sankcjonowanie związków homoseksualnych. Niewtajemniczonym wyjaśnię, że pojęcie „związki partnerskie” dotyczy również – a może przede wszystkim - par heteroseksualnych.
Dyskusja nie powinna więc skupiać się jedynie na płci partnerów. Niestety, tak się stało.
Proponowane projekty miały zapewnić osobom pozostającym w związkach partnerskich, pakiet podstawowych praw, np. do informacji o stanie zdrowia partnera, czy dziedziczenia wspólnie wypracowanego majątku.
Pakiet ten, w mniejszym lub większym stopniu, różny byłby od praw przysługujących małżeństwu, a więc w żaden sposób nie stwarzałby zagrożenia dla tej instytucji. Tak to rozumiem.
Debata miała prowadzić do głosowań, nie w sprawie przyjęcia ustawy, a jedynie skierowania jej do dalszych prac parlamentarnych i dyskusji w komisjach. Chodziło więc o to, by nie zamieść pod dywan zagadnień dotyczących wielu obywateli.
Tylko tyle lub jak niektórzy uznali, aż tyle.
Z mównicy sejmowej: mówiono, krzyczano, argumentowano za i przeciw i niestety nawet obrażano. Nie będę analizować poszczególnych argumentów, bo media - dziennikarze i publicyści - zrobią to zapewne o niebo lepiej.
Ja chcę zwrócić uwagę na absolutnie skandaliczne zachowanie się posłów „słuchających” wystąpień sejmowych.
Można mieć odmienne poglądy na rozwiązania prawne, można mieć wręcz inny światopogląd, ale poniżanie grupy obywateli przez posłów – a więc przedstawicieli tychże - jest niedopuszczalne.
Treści, które się pojawiały przyprawiały mnie o palpitację serca i grymas zażenowania.
Patrząc na transmisję telewizyjną, miałam wrażenie, że większość parlamentarzystów zajmuje się zupełnie czymś innym. Rozmawiali przez telefony, wysyłali sms. Kilku bawiło się swoimi tabletami. Może nawet grali w jakieś gry lub oddawali się innej rozrywce.
Toczyły się głośne dyskusje w ławach, pokrzykiwano w stronę mównicy, emocje wymykały się spod kontroli, były i salwy śmiechu i buczenie. Posłowie zachowywali się, jak niesforne przedszkolaki. Właściwie gorzej.
Niewielu posłów słuchało adwersarzy. Pewnie uznali to za zbędne, wszak swoje wystąpienia przygotowali zawczasu i nie było istotne, co kto powie.
Okazuje się po raz kolejny, że dyskusja w Sejmie nie służy niczemu. To swoisty pokaz królika z kapelusza. Jedni klaszczą, inni się śmieją. Nic ponad cyrk.
Kamera telewizyjna bezlitośnie obnaża tego rodzaju zachowania i każdorazowo wstydzę się, że takich przedstawicieli wybraliśmy.
Kompletny brak szacunku do siebie nawzajem i do wyborcy.
Brak podstawowych zasad dobrego wychowania. Wrzaski, głośny śmiech, wręcz rechot, przekrzykiwanie się, szyderstwa.
Dwa lata temu dwukrotnie uczestniczyłem w obradach komisji sejmowej, a raz w połączonych komisjach Sejmu i Senatu, było to przy okazji nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.
Byłam zszokowana. Posłowie uczestniczący w pracach nieustannie prowadzili rozmowy telefoniczne. Siedzący obok mnie poseł chyba budował dom, bo zamawiał pustaki i cement. Posłanka wydawała instrukcje w sprawie gotowania obiadu. Sprawy niecierpiące zwłoki jak mniemam. Większość głośno rozmawiała, a na sali był taki gwar, że trudno było usłyszeć własne myśli.
Skoro dla posłów nie jest ważne jakie słowa padają na sali sejmowej, skoro w komisjach sejmowych dzieje się podobnie, to GDZIE zapadają te wszystkie decyzje i ustalenia?
Po co nam tylu posłów?
Jestem wykładowcą akademickim. Gdyby moi studenci zachowywali się, tak jak wczoraj posłowie, to poprosiłabym o opuszczenie sali wykładowej. Uczestniczenie w zajęciach mijałoby się bowiem z celem.
Posłów z obrad nikt nie wyprosi, jedyne co można zrobić, to nie „zaprosić” ich na następną kadencję. Będę więc namawiać do nie głosowania na nich.
Szkoda moich pieniędzy na kogoś, kto źle wykonuje swoje obowiązki. Lub być może nie wykonuje ich wcale.