Kiedy zaczynaliśmy przygodę z programem #BiegajNaZdrowie z PZU nie mieliśmy pojęcia o bieganiu, a na wizję przebiegnięcia maratonu zapewne nie tylko ja patrzyłem z pobłażaniem.
REKLAMA
Jak dziś pamiętam swój pierwszy bieg na 5 km. Popełniłem wtedy chyba wszystkie błędy, jakie były do popełnienia. Pisałem wtedy o tym w tekście: „Jak w pół godziny osiągnąć uczucie przepełniającego Cię szczęścia?” Kiedy już dobiegłem do mety, skończyłem to mordercze 5 kilometrów (szczerze się uśmiecham, gdy teraz to piszę), to pomyślałem sobie, że może i poradziłem sobie z tą piątką, ale w kolejce stoją już starty na 10 km. Przecież to dwa razy więcej! Nie ma takiej możliwości, abym przeżył bieg na 10 km, skoro mało płuc nie wyplułem na tej piątce. Sam sobie powiedziałem wtedy „Nie wiem, ja tego nie widzę.”
Na jednym z treningów po tym starcie Grzegorz powiedział „Spokojnie, jeszcze jest czas. Będziecie biegać i 10, i 20 kilometrów”. Wtedy chyba łatwiej było mi uwierzyć, że wygram w lotto (chociaż nie gram) niż w to, co mówił trener.
Na szczęście jestem z tych, co to jeśli nie mają w jakimś zakresie wiedzy, to wierzą mądrzejszym od siebie. Stwierdziłem wtedy, że nie pozostaje mi nic innego, jak uwierzyć trenerowi, bo on pewnie wie, co robi. Nie miałem żadnej wiedzy o bieganiu, więc kompletnie nie rozumiałem, czemu służą nasze treningi. Dlaczego raz biegam dłużej, a raz krócej, czasem interwałowo, a czasem równym tempem, a to szybciej, a to wolniej… Co więcej, nawet nie dopytywałem co, po co, dlaczego i jak. Wierzyłem, że cały sztab ludzi, który się nami opiekuje, robi swoją robotę dobrze, a ja muszę jedynie postępować zgodnie z ich wskazówkami.
I tak któregoś pięknego dnia wróciłem z treningu i zorientowałem się, że przebiegłem swoje pierwsze w życiu 10 km. Ej, ale dziesięć! Całe dziesięć kilometrów, czyli właśnie dwa razy więcej niż ta „mordercza piątka”.
W pierwszej chwili przyszła ekscytacja, a później — ona. Ta myśl, że 10 km to raptem godzina biegu. Godzina spokojnego biegu to jeszcze… ale dwie godziny?! Wiem, że podobnie myślałem po 5 km, ale przebiec drugie 5, a drugie 10 km, to nie jest to samo. Autentycznie się przeraziłem, ale postanowiłem konsekwentnie realizować swoją strategię wiary i zaufania w program treningowy.
W tym czasie mój plan obejmował już całkiem sporo treningów interwałowych, które stawały się z tygodnia na tydzień coraz dłuższe. I tu Grzegorz zastosował bardzo sprytny trick. Trening, który do tej pory był ciężkimi interwałami, wcale mnie nie opuścił, ale zacząłem go robić z rozgrzewką i wychłodzeniem — każde miało zająć min. kwadrans. W ten sposób zupełnie niepostrzeżenie trening wydłużył się o pół godziny, a ja zorientowałem się, że 6 km interwałów oznacza trening na co najmniej 10 - 11 km.
Zawsze przed wyjściem na trening kalkulowałem sobie, ile czasu mi on zajmie. Zorientowałem się, co się dzieje, kiedy któregoś dnia przeliczyłem, że moje interwały to ok. 8 km (czyli jakieś 40 minut), a do domu wróciłem po blisko półtorej godziny. Po chwili zastanowienia pomyślałem „I see what You did there!”. Z zadowoleniem odkryłem, że spokojnie sobie radzę z treningiem 90 - 110 minut.
Teraz sięgając pamięcią wstecz zauważam, że na każde moje wątpliwości dotyczące tego, czy dam radę coś pobiec, trener zawsze ze stoickim spokojem i nieograniczoną pewnością siebie odpowiadał „Spokojnie, na każdy dystans przyjdzie czas”.
Na ostatnim biegu Tropem Wilczym — ku pamięci Żołnierzy Wyklętych — pobiegłem 10 km poniżej 50 minut, co jest dla mnie osobiście czasem bardzo dobrym, który planowałem osiągnąć za 3 - 4 miesiące. Takie sytuacje sprawiają, że już nie muszę wierzyć w pokonanie tych ponad 21 kilometrów. Dziś wiem, że je pokonam. Dziś dzięki #BiegajNaZdrowie, Grześkowi, Ani i Justynie zastanawiam się, w jakim czasie jestem w stanie zrobić ten dystans, a nie czy to w ogóle jest możliwe.
PS. Jeszcze nie mieści mi się w głowie, że jakimś cudem (bo jak inaczej?) przebiegnę maraton (ponad 42 km!!!), ale ta połówka to spokojnie jest do zrobienia.
*tytuł jest cytatem z Marii von Ebner-Eschenbach
