Jakoś tak mam, że robię w życiu przerwy od różnych rzeczy. Czasem świadomie, bo czuję znudzenie i zmęczenie, a czasem to organizm decyduje i ustanawia czas chorowania i odpoczynku od codzienności – jakby lepiej wiedział, czego teraz potrzebuję. Zna mnie i wie też, że są rzeczy, z których sama nie zrezygnuję, bo obowiązki, powinności i zobowiązania są ważniejsze niż wszystko.
Jakiś czas temu awansowałam w pracy, przez co zyskałam górę nowych obowiązków, które zajęły znaczną część mojego czasu, również tego wolnego. Wracałam do domu i jedyne, co mogłam zrobić to pójść spać. Zmuszałam się do treningów, które nie były efektywne, a niektórych też nie robiłam. Byłam zła na siebie, na bieganie i pewnie momentami na cały świat. Bieganie przestało być przyjemnością, powodem satysfakcji i zadowolenia. Z treningów wracałam zawiedziona, bo znowu nie udało mi się wypełnić planu.
Aż w końcu się rozchorowałam. Za oknem słońce, a ja z gorączką. Przeziębienie plus zapalenie ucha uwięziły mnie skutecznie w domu. Nie miałam apetytu na jedzenie według przepisów od dietetyczki, nie mogłam biegać. To trwało dwa tygodnie. Po pierwszym zaczęła mnie drażnić ta stagnacja, w połowie drugiego myślałam, że zwariuję. Chciałam biegać. Już, teraz, zaraz! Najgorsze, że zaraz po powrocie do życia, byłam jeszcze osłabiona i mimo wielkiej motywacji wewnętrznej, fizycznie nie dawałam rady, więc wracałam do formy powoli.
Teraz kocham bieganie równie mocno jak kiedyś, a może nawet mocniej. Nie mogę się doczekać kolejnych dni treningowych, daję z siebie 200%. Wracam nieżywa, ale szczęśliwa. Wiem, że wtedy byłam zmęczona na różnych polach, a nie umiałam dać sobie prawa do odpoczynku. To odbijało się i na mojej formie i na motywacji, ale też na ogólnym samopoczuciu. Dobrze, że mam mądry organizm, który nie ma obaw, by powiedzieć stop i nie zwraca uwagi na to, że w pracy czeka stos rzeczy do zrobienia, że trzeba iść na trening i ugotować obiad. Jeśli sama się nie opamiętam na czas, to on mnie uziemi w domu i nie będzie wyjścia.
Mam tylko obawy, czy zdążę przygotować się tak, aby przebiec maraton. Trener twierdzi, że tak. Mam nadzieję, że nie ściemnia ;).