Ostatnie dni lata szczęśliwie udało mi się spędzić na nieodległej maleńkiej wyspie greckiej. W Warszawie wciąż mieliśmy jeszcze piękną słoneczną pogodę, jednak o upałach dawno można było zapomnieć.
Tymczasem w Kardemenie temperatura w dzień nie spadała poniżej 32 stopni, co w połączeniu z bezchmurnym niebem dawało żar od świtu do świtu. Nie odwiodło mnie to jednak od obiecanego sobie przed wyjazdem zamiaru biegania… codziennie. Każdego poranka tuż po otworzeniu oka, porzucałam całe moje towarzystwo w pokoju i wybiegałam na 35 – 40 minut swobodnej przebieżki mało uczęszczaną drogą, rzecz jasna wzdłuż brzegu morza.
Żar lał się z nieba, droga schodziła w dół i ostro wspinała się do góry, żadnego podmuchu nawet lekkiego wiatru, o zacienieniu nie wspominając. Wokół tylko owce i kozy. Czy było ciężko? TAK! Czy myślałam, żeby jednak sobie darować i zrobić wakacje od biegania? Oczywiście, że TAK! A jednak udało mi się wytrwać i dzięki temu, z przyjemnością codziennie zjadałam przepyszne kolacje ;-) Prawdziwym bonusem jednak okazała się forma po powrocie: otóż pierwsze treningi w Warszawie, już w bardziej ludzkiej temperaturze i w generalnie płaskim terenie były bułką z masłem. Lekko, łatwo i przyjemnie!
Jestem przekonana też, że mojemu greckiemu bieganiu zawdzięczam znakomity w moim przypadku wynik (średnia 5,15min / km) z popularnego wśród naszej drużyny #biegajnazdrowie treningu ostatniego tygodnia, czyli przebiegnij 3 km w tempie, w jakim chcesz przebiec zbliżający się bieg na piątkę, organizowany z okazji biegowego święta, czyli 36. PZU Maraton Warszawski, który już w najbliższą niedzielę.