Jestem biegaczem, biegam pod okiem trenera, odżywiam się pod według wskazówek dietetyka, a fizjoterapeuta kontroluje moje ciało i pomaga korygować przeciążenia. Ta przygoda trwa już prawie rok. Czas na poważny sprawdzian. Przede mną, za dwa tygodnie 10. PZU Półmaraton Warszawski.
Za mną ciężki styczeń, w którym walczyłam z kryzysem fizycznym i psychicznym. Odświeżający luty, w którym pokonałam swoje słabości. Na pierwszego marca i Bieg Tropem Wilczym czekałam z niecierpliwością. Symboliczny bieg, a właściwie wiele biegów odbywających się tego samego dnia w całym kraju. Wielu biegaczy wołało „Cześć i chwała bohaterom” podkreślając pamięć o żołnierzach wyklętych. Z tej okazji z Warszawie odbyła się fantastyczna impreza biegowa, w bliskim mi Parku Skaryszewskim.
Do parku pojechaliśmy całą rodziną, dołączył do nas teść. Impreza była zorganizowana z rozmachem. Chłopcy zainteresowali się rekonstrukcją historyczną, mnie bardziej ciągnęło w stronę gry rodzinnej. Pogoda była piękna – wiosna. Do przebiegnięcia miałam ulubioną dyszkę. Mój partner zdecydował się biec razem ze mną. To dawało mi większą szansę na poprawienie dotychczasowej życiówki (57:30). Celowałam w 57. Michał był gwarancją równego tempa i nieprzerwanej motywacji. Biegliśmy cztery pętle, dzięki czemu kibicujące nam dzieci i teścia spotkaliśmy cztery razy. To również dodawało energii. Klimat tej imprezy był unikalny.
Wystartowaliśmy. Na początku narzuciłam zbyt szybkie tempo, ale energia i pogoda nie dawały zwolnić. Machające i podskakujące po pierwszym okrążeniu dzieci dodawały sił. Na drugim okrążeniu zrobiło się zamieszanie, bo organizatorzy puszczali szybszych biegaczy raz prawą, a raz lewą stroną. Pełna podziwu patrzyłam na chłopaka, który dublował nasze okrążenie. Po trzecim kilometrze czułam już spore zmęczenie. Za szybko. Na siłę zwolniłam do zakładanej prędkości. Teraz biegło się już całkiem komfortowo. Słońce grzało tak mocno, że pomimo zimy oddałam dres kibicującym dzieciakom.
Niesamowite było to morze czarnych koszulek z narysowanymi białą kreską postaciami żołnierzy wyklętych. Historię Inki, której wizerunek jest na mojej koszulce, przeczytaliśmy wcześniej chłopcom. Zaciągnęła się w wieku 15 lat. „Niewiele starsza ode mnie” powiedział mój syn. Została stracona po trzech latach walki. Miała 18 lat. Nadal niewiele więcej od mojego syna. Biegłam i myślałam o tych dzieciakach, bohaterach, żołnierzach niezłomnych, którzy nie przyjęli do wiadomości, że wojna się skończyła. Którzy pierwsi zauważyli, że okupacja trwa nadal. Tak mało znamy współczesną historię. Nas w szkole, na historii, uczono czerwonej papki. Pytanie brzmi: ilu z nas odrobiło zaległe lekcje prawdziwej historii?
Gdy człowiek myśli, to biegnie równo i bez wysiłku. Byłoby pięknie, gdyby nie skurcze, które skręciły mnie na ósmym kilometrze. „Czas masz piękny – biegniemy na 55 minut” dopingował małżonek. Naprawdę szkoda było to stracić. Można przecież pokonać ból. Udało się i tym razem. Co prawda nie byłam w stanie schylić się, aby odwiązać czip z buta, ale świadomość, że pokonałam samą siebie, jest niesamowita. Taka świadomość bardzo przyda się na 10. PZU Półmaratonie Warszawskim – już niedługo.
Oficjalny czas tego biegu to 54:40 – prawie 3 minuty lepszy niż mój poprzedni rekord. Sukces, ale tym razem nie to jest najważniejsze. Medal z tego biegu jest wart dla mnie o wiele więcej niż kosztowna biżuteria. Jest symbolem pamięci o tych wszystkich, dzięki którym żyjemy w takiej, a nie innej rzeczywistości. Niewyobrażalna dla mnie jest ich odwaga i determinacja. Oni biegli po życie, a nie po medale. Biegli po swoje życie, a oddali je za nasze.