
Jesteśmy w Polsce w niezwykle ciekawej sytuacji: oto prawica prezentuje program lewicy, bo lewica nie wiedzieć czemu tego nie zrobiła, więc lewica, przyparta do muru, musi poprzeć prawicę. Jednak tym, co prawdziwie ważne i uderza w "debacie: (biorę w cudzysłów, bo prawdziwą debatą to trudno nazwać) na temat "polskiego ładu" jest rodzaj używanych argumentów – merytorycznych prawie nie ma, za to wyzwiska i pogarda pod adresem "bogaczy" zarabiających między 6 a 10 tysięcy miesięcznie są na porządku dziennym.
REKLAMA
Traktuje się ich, jakby swoich pieniędzy nie zarobili, tylko ukradli i jakby nie płacili ogromnych podatków. Premier Morawiecki, milioner, który część majątku ukrył przed opinią publiczną przepisując go na żonę, mówi, że "bogaci" nie dokładają się do dróg i inwestycji. To kłamstwo, z lubością powtarzane przez ludzi uważających się za lewicowców, jak Piotr Ikonowicz – w Polsce mamy kilka progów podatkowych co oznacza, że im więcej zarabiasz, tym wyższe płacisz podatki – biorąc pod uwagę fakty, zamożniejsi dokładają do wspólnej kasy więcej. I tak być powinno, tylko po ich opluwać, kłamiąc na ten temat?
"Biedni:, czyli zarabiający mało, są od lat w Polsce grupą specjalnej troski ze strony polityków, którzy mówią o nich przy każdej okazji, piszą dla nich programy wyborcze i tworzą programy socjalne. Pomaganie biednym jest tematem, który zawsze dobrze się sprzeda, bo zamożnych jest w każdym kraju zawsze mniej niż tych, którym gorzej się powiodło, tyle że wzrost PKB tworzą jednak głównie przedsiębiorcy. Można więc dużo mówić o biednych, ale na programy pomocowe dla nich zarabia klasa średnia, która protestuje i zaczyna się buntować.
Nie z chciwości i pazerności, jak twierdzą niektórzy, ani nie z wyjątkowego braku poczucia solidarności społecznej, tylko z powodu bezradności, osamotnienia, upokorzenia i głębokiego poczucia niesprawiedliwości.
Czytaj także: Kiedy wykształceni ludzie, lekarze i prawnicy, nauczyciele i urzędnicy, pracownicy usług, tyrający po kilkanaście godzin dziennie, którzy przez wiele lat inwestowali w swoje wykształcenie, kursy językowe, zdobywanie dodatkowych umiejętności (bo zdobywanie kwalifikacji nie jest za darmo, prawda?), utrzymają rodziny i płacą wysokie podatki, słyszą od liderów opinii z prawa i lewa, że robotnik budowlany, którego codziennie o siódmej rano widzą kupującego małpkę przed pracą, buduje wspólną Polskę razem z nimi, i że ich wkład jest równy, to trafia ich szlag.
I zaczynają się zastanawiać, dlaczego to zawsze oni są chłopcami i dziewczynkami do bicia winnymi tego, że są ludzie bezrobotni i latami żyjący z zasiłków – czy to ich wina?
Pogardliwe ataki na nieliczną i ubogą w Polsce klasę średnią nie dość, że są niemoralne i niepragmatyczne (bo ktoś na to wszystko musi zarobić, prawda?) i nieuczciwe, bo godzą w ciężko pracujących, wartościowych ludzi i szkalują ich dobre imię, to dzielą Polaków jeszcze bardziej, grając na najprymitywniejszych uprzedzeniach klasowych. Na co dzień niewidocznych, ale przecież populiści wiedzą, że wystarczy iskra…
I te prymitywne argumenty, że "zarabiających powyżej 10 tysięcy jest 10 procent”, więc nie należy się nimi przejmować. Jasne, nie przejmujmy się w ogóle nimi i nikim, czyjej sytuacji i poglądów nie podziela 95 procent ludzkości – od tego przecież jest demokracja, prawda?
Żebyśmy szli w stadzie i byli równi w upokarzającej biedzie. Bo bieda jest czymś upokarzającym i należy dążyć do tego, żeby w niej nie żyć, żeby z niej wyjść, a nie do tego, żeby się w niej urządzić i w niej zostać. (Argument "10 procent" jest zresztą bardzo niebezpieczny w swej istocie, mówienie, że można się kimś nie przejmować, jeśli należy do mniejszość, otwiera drogę do ogromnych nadużyć i ci, którzy dziś atakują przedsiębiorców, wkrótce się przekonają, że sami należą do jakiejś mniejszości, która ma się zamknąć).
Zamiast napawać się tym, że większość Polaków zarabia 2400-2600 złotych miesięcznie i obiecywać załatwienie tych "bogatszych", politycy powinni działać tak, żeby wszyscy zarabiali coraz więcej, żeby za kilka lat było nie dziesięć, ale 50 procent zarabiających powyżej 10 tysięcy złotych miesięcznie.
To jest słuszna droga, a nie wychowywanie przyszłego pokolenia potencjalnych klientów pomocy społecznej. Tyle że to jest trudniejsze. Na to trzeba mieć pomysł i się naharować, natomiast napuszczać biednych na bogatych jest łatwo, dlatego politycy to robią.
Oczywiście na koniec dnia, jeśli pogorszy się zamożnym, pogorszy i biedniejszym, bo ich losy są ze sobą splecione na dobre i złe: jeśli zabierze się ciężko pracującym prawnikom, lekarzom, nauczycielom, dziennikarzom, urzędnikom i przedsiębiorcom, jeśli zbiednieją, w pierwszej kolejności zaczną przecież oszczędzać na usługach, a wtedy pracę stracą ludzie pracujący w usługach…. którzy jeśli dziś zarabiają po 2800 brutto, jutro nie będą zarabiać wcale, albo zostaną z połową tej stawki.
Natomiast przedsiębiorcy dojechani wysokimi podatkami i pogardą uciekną pewno, jak to się zdarza zawsze w takich sytuacjach, do szarej strefy, i tyle z tego wszyscy będą mieli.
Na koniec zostaniemy biedni i skłóceni, nienawidzący jedni drugich i wysłuchujący kazań od bogatych, uwłaszczających się na państwowym majątku dwulicowych polityków. I pewnie pójdziemy po rozum do głowy, tyle że już będzie za późno.
Na koniec zostaniemy biedni i skłóceni, nienawidzący jedni drugich i wysłuchujący kazań od bogatych, uwłaszczających się na państwowym majątku dwulicowych polityków. I pewnie pójdziemy po rozum do głowy, tyle że już będzie za późno.
