Jedna z niszowych telewizji prawicowych ogłosiła właśnie enty już przełom w ustaleniach dotyczących przyczyn katastrofy smoleńskiej. Tym razem dowodem miały być nagrania dyskusji członków komisji Millera podczas posiedzeń plenarnych. I jak zwykle, dziennikarze niewiele z tych rozmów zrozumieli.
Żeby to wyjaśnić, należy najpierw przybliżyć ideę posiedzeń plenarnych komisji Millera. Odbywały się one co tydzień lub częściej (zwłaszcza w czasie pisania raportu końcowego czy uwag do raportu MAK). Ich celem było dzielenie się wnioskami między zespołami roboczymi oraz uzgadnianie treści raportu końcowego, uwag do raportu MAK i innych dokumentów. Pomimo, że nie było takiego wymagania formalnego, dyskusje podczas tych posiedzeń były na wniosek komisji nagrywane i archiwizowane. Dlaczego? Aby w razie wątpliwości co do sformułowań użytych w projekcie raportu końcowego, można było wrócić do wcześniejszych dyskusji.
Opinie wyrażane podczas badania, zgodnie z prawem lotniczym, należą do kategorii informacji szczególnie chronionych i mogą być udostępniane wyłącznie na potrzeby postepowania przygotowawczego, sądowego lub sądowo-administracyjnego za zgodą sądu. Dlaczego nie mogą być upubliczniane? Bo ostateczną opinią komisji jest raport końcowy podpisany przez wszystkich jej członków lub ze zdaniami odrębnymi, a próba analizowania dyskusji członków komisji w oderwaniu od kontekstu prowadzi do błędnych wniosków.
W przypadku badania katastrofy tupolewa, każda informacja, która znalazła się w raporcie, musiała uzyskać akceptację podczas posiedzenia plenarnego. To samo dotyczyło treści, czy użytych sformułowań. Wiązało się to często z długimi dyskusjami, lecz jak wspomniano wcześniej, każda dyskusja kończyła się wypracowaniem wspólnego stanowiska. Finalnie, treść raportu została zaakceptowana przez wszystkich członków komisji, nikt nie złożył zdania odrębnego, nikt nie zrezygnował w trakcie pracy.
Sprawa obecności generała Błasika w kabinie pilotów była wielokrotnie już wyjaśniana. Niestety pamięć wielu dziennikarzy jest krótka, należy więc przypomnieć fakty.
Wszystkie stenogramy z odsłuchu potwierdzają, że w czasie podejścia do lądowania w kokpicie znajdowała się osoba niebędąca członkiem załogi, gdyż rozpoznano wypowiedzi, które nie zostały wypowiedziane przez nikogo z członków załogi. Wypowiedzi te świadczyły, że mówi je osoba znająca lotnicze rzemiosło (prawidłowo odczytana wysokość z wysokościomierza barometrycznego). Oprócz załogi na pokładzie samolotu tylko generał Błasik miał doświadczenie lotnicze, które pozwoliłoby mu odnaleźć właściwy przyrząd i odczytać na głos jego wskazanie. Z protokołu oględzin miejsca zdarzenia wynika, że ciało generała zostało odnalezione w sektorze pierwszym obok ciała nawigatora, z obrażeniami charakterystycznymi dla osoby znajdującej się w momencie wypadku w kabinie pilotów i nieprzypiętej pasami. Dodatkowo, głos generała został rozpoznany na nagraniu z czarnej skrzynki przez osobę dobrze go znającą.
Nie stwierdzono natomiast, aby generał wywierał na załogę bezpośrednią presję co do podejmowanych przez nią działań i w raporcie końcowym zawarto następującą opinię: Dowódca Sił Powietrznych w żaden bezpośredni sposób nie ingerował w proces pilotowania. Ze sporządzonej na potrzeby niniejszej analizy jego charakterystyki psychologicznej wynika, że „przejmowanie inicjatywy w sytuacji, w której kompetencje szczegółowe innych oceniał wysoko, jest mało prawdopodobne”. Nie był więc nastawiony na jakąkolwiek aktywną interwencję, był raczej obserwatorem wydarzeń.
Co było dalej? Obecność osób trzecich w kabinie potwierdziły również późniejsze stenogramy wykonane na zlecenie prokuratury, a w końcowej opinii biegłych, której wnioski przedstawiła prokuratura w marcu 2015 roku potwierdzono, niezależnie od wcześniejszych prac komisji Millera, wszystkie jej ustalenia, w tym również te o obecności w kokpicie generała Błasika.
W Polsce od ponad siedmiu lat bardzo wielu ludzi uważa się nie tylko za specjalistów od badania katastrof lotniczych, ale również za dziennikarzy. Fragmenty nagrań z posiedzeń komisji od wielu lat znajdują się w zasobach prokuratury. Dostęp mają do nich również członkowie podkomisji. Ich opublikowanie jest złamaniem prawa i jednocześnie świadomym wprowadzaniem w błąd opinii publicznej. Chciałbym wierzyć, że prokuratura w tym przypadku podejmie stosowne działania.
I na koniec – nie wypieram się, ani nie wstydzę się żadnych słów, które się nagrały. Zwracam jednocześnie uwagę na fakt, który być może umknął słuchającym. Poziom nagranych rozmów i odnoszenie się w nich do osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej, nie przypomina w żadnym stopniu dyskusji, których świadkami możemy być dzisiaj podczas publicznych debat polityków czy dziennikarzy. Ale to już zupełnie inna historia.