Jarosław Gowin próbując stworzyć wewnątrz Platformy partnera dla prezesa Kaczyńskiego zapominał podliczyć siły takiej koalicji. Ewentualne pozyskanie kilku najwierniejszych mu ludzi nie umożliwi zbudowania większości parlamentarnej.

REKLAMA
Przekonany o swojej wewnątrzpartyjnej sile (wykreowanej i funkcjonującej jedynie w mediach) były minister sprawiedliwości jest właśnie w trakcie tworzenia potencjalnego koalicjanta dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Brak wcześniejszej analizy oraz strategii wypchnie go poza świat polityki szybciej niż mu się to wydaje.
Domeną największych partii w Polsce jest przeważająca liczba politycznych obdartusów – czyli posłów, którzy oprócz sejmowych ław nic w życiu nie widzieli i niewiele osiągnęli. Zasada „mierny, bierny ale wierny” ma tu całkowite przełożenie na rzeczywistość. Wystarczy przejrzeć zasoby internetowe parlamentu aby się o tym przekonać.
W przeciwieństwie do np. Ruchu Palikota, gdzie znacząca większość posłów jest w polityce dla przyjemności (a poza nią ma prywatny biznes, z którego się utrzymuje), dla ludzi PiS i Platformy wypadnięcie poza ściany gmachu przy ulicy Wiejskiej oznacza praktycznie śmierć. Historia Zbigniewa Romaszewskiego z PiS lub niedawno opisywany przypadek warszawskiego radnego są tego najlepszymi przykładami.
Członkowie Platformy i PiS dobrze znają losy partyjnych banitów w PJN i SP. Ewentualne poparcie Gowina oznacza nic innego jak pożegnanie się z partią i polityką – bez znaczenia czy poprzez wypchnięcie z klubu czy ostatnie (tzw. „niebiorące”) miejsce na liście. Donald Tusk może postraszyć swoich ludzi historią Czumy lub Rokity.
Jednak najciekawsza jest sama kwestia układu sił politycznych pod kątem czystej matematyki. PiS ma swój stały elektorat, który daje mu około 25% poparcia wśród biorących udział w wyborach. Wszystkie próby zmiany wizerunku partii zawiodły a niejasne interesy, które sukcesywnie wypływają na światło dzienne mogą go tylko osłabić. Ludzie Kaczyńskiego się nie boją, niemniej traktują go obojętnie, nie widząc w PiS realnej alternatywy.
Kaczyński ma tego pełną świadomość. Podejrzliwie patrzy na wszystkie ruchy zewnętrzne (czyli nie związane z PiS ani obecnym układem politycznym) wiedząc, że scenariusz „Prawicowego Ruchu Palikota” oznaczać będzie dla jego partii porażkę wyborczą. PJN i SP stworzone z frontman’ów PiS nie mają szansy na sukces poza nim. Przyjęcie ich z powrotem (do czego nawołują niektórzy politolodzy) po wszystkich wzajemnych atakach może wręcz okazać się niewygodne dla wizerunku.
Ewentualny układ sił: PiS plus powyborczy uciekinierzy z PO to za mało by stworzyć większość. Nawet zakładając sojusz z PSL, który już raz odmówił koalicji z Kaczyńskim to wciąż za mało. SLD i RP z oczywistych względów nie wchodzą w grę. Wygrana PiS nie będzie miała żadnego znaczenia, gdyż misja tworzenia rządu musi zostać powierzona partii zdolnej do sformowania rządu (najczęściej w wyniku zdolności koalicyjnych).
Jarosław Gowin tak jak Przemysław Wipler zostanie przywołany do porządku lub wykluczony z partii. W przeciwieństwie do Janusza Palikota, który (jakkolwiek by go nie oceniać) miał wewnątrz PO swoją autonomię, wyrobioną markę i bardziej niż z Donaldem Tuskiem kojarzył się z komisją „Przyjaznego Państwa”, Gowin nie ma charyzmy ani poparcia.
Sytuacja, którą obserwujemy to nic innego jak wzajemne osłabianie się dwóch głównych graczy. Jednak PiS jest już dziś na przegranej pozycji a ewentualne powstanie prawicowej alternatywy pochłonie nie tylko jego elektorat ale również części Platformy oraz mniejszych partii konserwatywnych jak PJN, SP, NP.