Wczoraj partia Jarosława Kaczyńskiego zmieniła ustrój Rzeczpospolitej. Sam prezes jednoznacznie, podczas konferencji prasowej, ujawnił powody tej zmiany. Zgromadzenia będące dotąd prawem obywateli w demokratycznym państwie, nazwał próbą zamachu stanu.
Odwoływanie się do instytucji Unii Europejskiej, której Polska nadal jest członkiem, zakwalifikował podobnie: „ulica i zagranica to zamach stanu”: „Prawo będzie egzekwowane w tych sprawach. – My to wszystko, co mamy przeprowadzić przeprowadzimy, a ci, którzy będą łamali prawo, łamali także prawo karne, muszą liczyć się z konsekwencjami dla swoich także karier politycznych”. Kaczyński jest zaskakująco szczery w swoich deklaracjach. Jego zapowiedź znaczy jedno: liderzy opozycji będą eliminowani z życia publicznego za pomocą podległego władzy wymiaru sprawiedliwości. Znamienne, że ustawy jeszcze nie weszły w życie, a Kaczyński już zapowiada ich konsekwencje – utrwalenie własnego autorytarnego reżimu za pomocą wszelkich struktur podległego mu państwa. Zła wiadomość jest taka, że nic nie jest w stanie go w tym zamiarze powstrzymać. Protesty uliczne zostaną zignorowane. Ich uczestnicy postawieni w stan oskarżenia.
Opozycja będzie pozbawiona liderów poprzez odebranie im biernego prawa wyborczego, za pomocą podległych partii struktur prokuratury i sądów. Dyskusja o słabości lub sile opozycji, braku charyzmatycznych przywódców, dzisiaj nie ma żadnego znaczenia. Dnia 14 lipca 2017 roku skończyła się w Polsce demokracja i trzeba sobie z tego zdawać sprawę.
Co to dla nas oznacza? Po pierwsze, długi marsz. Nie znam przypadku w historii, gdy autorytarne rządy jednej partii, monopolizującej całość władzy w kraju, dobrowolnie oddawały władzę w kolejnych wyborach. To się po prostu nie zdarza. Nie ma co się łudzić. Jarosław Kaczyński raz zdobytej władzy nie odda już nigdy. Ma cały aparat państwowy, by zapewnić sobie kolejne reelekcje. Po pierwsze, może w każdej chwili wyborców przekupić. Na pół roku przed wyborami, ogłosi program 1000+, lub 1000 złotych do każdej emerytury, lub 500 na pierwsze dziecko. Wachlarz możliwości jest olbrzymi. Tylko wybierać. Nie musi się liczyć z deficytem budżetowym. Zapisy konstytucyjnego limitu długu publicznego tej władzy przecież nie obowiązują. Trybunał Konstytucyjny wyda wyrok zgodny z oczekiwaniem „ośrodka dyspozycji władzy politycznej”. Władza PiS nie ma konstytucyjnych ani budżetowych granic. Nie musi się liczyć z logiką wydatków i wpływów. Po drugie, można zmienić ordynacje wyborczą.
Przykład węgierski jest bardzo pouczający. Po trzecie, można rozbić konkurencję za pomocą państwowego aparatu represji. Kaczyński naprawdę może nie mieć z kim przegrać, bo pozbawi możliwości działania swoich przeciwników. Po czwarte, można, przykładem znanym z historii dyktatur, nie zaakceptować wyników wyborów według logiki: „nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobi?”. Doświadczenie historyczne wskazuje jednoznacznie – dyktatorskie rządy nie oddają władzy w wyniku demokratycznych wyborów. Nigdy. Raz zgwałcona demokracja, służąca do zdobycia władzy, już nie odżywa pod ich rządami, na tyle, by funkcjonował mechanizm ich oddania. Nie mamy realistycznej perspektywy zmiany rządów. To koniec. Raz stworzona dyktatura trwa latami aż sama zgnije. Demokratyczny proces nie pozbawi jej władzy.
Jedyną realną perspektywą powrotu na ścieżkę pluralistycznej cywilizacji jest śmierć uzurpatora. PiS nie jest formacją ideowo spójną. Pomiędzy prawicowymi hasłami, nacjonalistyczną ideologią, a socjalistyczną, w istocie, polityką społeczną, jest ogromny dysonans. Nie program, czy wizja Polski, spaja tę strukturę, lecz osoba lidera. Gdy Kaczyńskiego zabraknie, rozsypie się jego partia, targana wojną o sukcesję, toczoną pomiędzy wielkimi ego stłamszonych, zakompleksiałych i agresywnych przywódców z drugiego szeregu. Porzućmy miraże o tym, że Unia Europejska, poprzez procedurę dyscyplinującą przestrzeganie demokratycznych wartości, jest w stanie w jakikolwiek sposób wpłynąć na bieg wypadków nad Wisłą. Nie jest. Kaczyński jest gotowy by Unię opuścić, tak jak gotowy już jest suweren. 51 procent Polaków zgadza się na wyjście Polski z Unii Europejskiej, jeśli pozwoli to na uniknięcie realizacji polityki solidarności w przyjmowaniu uchodźców wojennych z Bliskiego Wschodu. Kaczyński ma wszystkie narzędzia i nic go nie powstrzyma.
Nie trudno domyślić się co nas czeka. Orban tę drogę już przeszedł. Kolejnym krokiem będzie zniszczenie prywatnych mediów. Paleta możliwości jest szeroka. Po pierwsze można je „przywrócić obywatelom” czyli „zrepolonizować”. Niepotwierdzone doniesienia mówią, że Jarosław Kaczyński spotkał się z właścicielami Script Networks, właściciela TVN, i złożył im ofertę zakupu stacji za podwójną wartość jej udziałów, wycenianych na warszawskiej giełdzie. Kontrahentem miał być PKO PB i inne państwowe spółki. W skrócie Pan, Pani, każdy z nas. W ten sposób za pieniądze podatników autorytarna władza pozbywa się krytyki. Proste? Proste! Przetestowane na Węgrzech i w Rosji z sukcesem. Drugi sposób to „demonopolizacja” mediów, „przywrócenie pluralizmu”. Dobrze brzmi, prawda? Efekt – zakneblowanie krytyki własnych rządów.
Kolejny krok to oligarchizacja gospodarki. W krajach, z których prezes czerpie inspirację, na Węgrzech i w Rosji, to wierna władzy i całkowicie od niej zależna klasa oligarchów jest finansowym zapleczem reżimu. Tak samo stanie się w Polsce. To tylko kwestia czasu.
Konkludując Jarosław Kaczyński nie przegra kolejnych wyborów. Ma w ręku potężne narzędzia by je wygrać. Nawet nie będzie musiał ich fałszować. Po prostu suweren dokona słusznego wyboru. Czekają nas lata dyktatury. Co robić? Swoje! Róbmy swoje, nic innego nam nie pozostało. Starajmy się żyć przyzwoicie do póki to jeszcze możliwe.